sobota, 31 marca 2018

Klęcząc pod Krzyżem

Klęcząc pod Krzyżem Twoim Panie modliłem się żarliwie o łaskę.
Potem gorliwie błagałem o cud.
Ale któregoś dnia dotarło do mnie, że ja już nie proszę.
Że tego cudu się domagam.

I ogarnął mnie wtedy lęk.
Strach człowieka, który nagle odkrył, że zbłądził.
Czy byłem jak ci co stali pod Twoim Krzyżem i wołali:
"Uczyń cud. Zejdź z krzyża"?...

Ale Ty nie odwracasz wzroku nawet od Tych co błądzą.
Pokazujesz, że nasze ludzkie cierpienie ma sens.
Dajesz nam wiarę i nadzieję.
Dzięki nim nasze dusze nie zalegną w grobowcach zwątpienia.

czwartek, 29 marca 2018

Jaka jest kondycja polskich rodzin?

Czytam w dzisiejszych newsach, że gdzieś koło Żyrardowa pijana babcia "opiekowała się" 3-miesięcznym dzieckiem. W wyniku tej "opieki" dziecko najpierw doznało poważnych oparzeń, a później po wyniesieniu z domu przez babcię zostało tak wychłodzone, że spowodowało to poważne wychłodzenie organizmu dziecka.

Patrz link: http://zachodniemazowsze.info/2018/03/dramat-zyrardowem-pijana-babcia-poparzyla-niemowlaka-suszarka-a-potem-wystawila-je-dwor-dziecko-ciezkim-stanie/

O wydarzeniu tym informuje też gazeta.pl ale linku do tego newsa z GW brzydzę się podać ze względu na ściek w komentarzach pod informacją o tragedii dziecka. Ludzie w takich wypadkach snują różne domysły co do przyczyn takich tragedii. A domysły te w większości są zwyczajnie głupie.
Ale jest w tym zdarzeniu coś co nie pozwala mi tak zwyczajnie przestać o nim myśleć.
A mianowicie w całym tym przekazie nie ma informacji o rodzicach dziecka.
Gdzie byli?
Dlaczego musieli (a może nie musieli) pozostawić dziecko pod opieką babci, która ma najwyraźniej duży problem z nałogiem?

Na pytanie te sam nie potrafię odpowiedzieć i nie ma na nie odpowiedzi w informacji prasowej.
Niestety wiem też, że sporo całkiem porządnych, niepatologicznych rodzin ma duże problemy z zapewnieniem właściwej opieki nad dzieckiem. A dziecko tak małe jak w tym przypadku musi mieć zapewnioną stałą i troskliwą opiekę. Urlop macierzyński, urlop rodzicielski to żadna fanaberia socjalna... To konieczność i działanie zgodne z dobrem rodziny oraz interesem społecznym.

Jak wygląda skala patologii w polskich rodzinach też mało się mówi. Ta pijana babcia to nie jest jakiś odosobniony przypadek. Ale o przypadkach tych dowiadujemy się dopiero gdy dojdzie do wypadku lub tragedii.

Może polskich rodziców zwyczajnie nie stać na zapewnienie fachowej, profesjonalnej opieki dla małego dziecka? Może dobra niania jest za droga dla wielu rodziców? A nie każda babcia chce się opiekować dzieckiem swoich dzieci. I ma do tego pełne prawo. Nie każda babcia nadaje się do opieki nad wnukami. Tak jak w tym wypadku rodziny spod Żyrardowa.

Jeżeli jak twierdzą politycy PiS dzięki pieniądzom z Programu Rodzina 500 Plus udało się wyciągnąć setki tysięcy dzieci (nie pamiętam dokładnych liczb) ze stanu skrajnej nędzy. O czym pisał afair m. in. pan Zbigniew Kuźmiuk w serwisie Salon24. To jaka jest rzeczywista kondycja polskich rodzin?
I nie chodzi mi tu tylko o stan ich portfeli.
Bo nawet zamożni rodzice mogą sobie nie radzić gdy psychika siada i normy moralne przestają funkcjonować.

niedziela, 25 marca 2018

Życie choć piękne tak kruche jest...

Gdy matka tuli w ramionach dziecko swe
 Jej miłość staje przeciw złym mocom...
(GoldenLife) 


- Kiedy się dowiedziałam, że jesteś, że twoje serce już bije byłam szczęśliwa.
- Kiedy pewnego dnia lekarz powiedział, że jestem młoda, że następna ciąża będzie mocniejsza i że lepiej... Wtedy myślałam, że umrę. Nie wiedziałam co robić. Potrafiłam tylko płakać.
- Ale twój tata był wtedy cały czas ze mną. Poszedł pogadać z lekarzem i ten lekarz później już nic takiego nie mówił. Wytrwaliśmy... Choć cały czas czułam strach.
- Urodziłeś się z problemami ale jesteś. Żyjesz...

To opowieść, którą słyszałem jeszcze jako dziecko od własnej matki.
W sumie nie wiem czy nie wolałbym aby tę historię zachowała dla siebie. Może lepiej by było gdybym o tym nie wiedział. Ale słów wypowiedzianych cofnąć się nie da.

Z perspektywy czasu czuję, że wiedza o tym jest dla mnie ważna jako wkład w formowanie moich postaw już jako dorosłego człowieka.
Ale uważam też, że wiedza o tym, że: życie dziecka zależało (mogło zależeć) od decyzji rodziców nie jest żadnemu dziecku do szczęścia potrzebna.

piątek, 23 marca 2018

Czego uczy długie czekanie na dziecko?

Czego może nauczyć się człowiek, który musiał długo czekać na pojawienie się w jego życiu upragnionego dziecka?
Czy to czekanie może w ogóle czegokolwiek nauczyć?


Otóż uczy ono przede wszystkim pokory. Uczy świadomości, że nie wszystko zależy od naszych wyborów. Że nie zawsze chcieć to móc. Że nie rozporządzamy naszym ciałem i nie możemy mu nakazać by działało tak jak nam się wydaje powinno działać.
Tak... Hasło: "Moja macica, mój wybór" jest fałszem. Ale o tym niektóre z kobiet chodzących na tzw "czarne marsze" dowiedzą się gdy zrozumieją, że ta "jej macica" może nie słuchać poleceń gdy przyjdzie ta właściwa chwila na ciążę.

Czego jeszcze może nauczyć długie czekanie na uśmiech dziecka i jego radosny śmiech w domu?

Czasem może nauczyć, że nie ma dzieci lepszych lub gorszych. Nie ma mniej lub bardziej wartych życia i kochania. Tylko czasem nikt na nie nie czeka.

czwartek, 22 marca 2018

Cel adopcji. Rodzina dla dziecka a nie dziecko dla rodziny

Kiedyś, jeszcze podczas pierwszych rozważań nad możliwością adopcji (przysposobienia) dziecka, powiedziałem sobie, że nie będę czytał ani udzielał się na żadnych forach adopcyjnych. Przez pewien czas uznawałem czytanie wpisów na tych forach nawet za pewien rodzaj masochizmu.
Dziś jednak stwierdzam, że przeglądanie internetowych dyskusji o adopcji i oczekiwaniu na dziecko nie wywołuje u mnie już takich emocji. Jakby nie patrzeć to zaszła we mnie i przy mnie duża zmiana. Najbardziej widoczna (z zewnątrz) zmiana to przejście z grupy: starający się o dziecko do grupy: opiekujący się dziećmi. A to zasadniczo zmienia punkt widzenia na pewne sprawy. Zdecydowanie "normalizuje" spojrzenie na cel adopcji dziecka.

Cel adopcji (przysposobienia) dziecka
Nie da się ukryć, że podstawowym motywem, który nas pcha do takich decyzji jak adopcja (przysposobienie) dziecka jest nasza własna potrzeba bycia rodzicem. Potrzeba bardzo silna, która często przez lata pozostaje (pozostawała) niezaspokojona. I ta silna potrzeba czasem przysłania nam właściwy cel przysposobienia (adopcji) dziecka.
A nie owijając spraw w bawełnę należy jasno powiedzieć, że:

Celem adopcji jest zaspokojenie potrzeb osieroconych dzieci a nie potrzeb bezdzietnych par.

Może nam się to podobać lub nie, możemy się z tym zgadzać lub kwestionować, a i tak nie zmienimy tego zasadniczego założenia w funkcjonowaniu systemu tej formy pieczy zastępczej.

Tymczasem w dyskusjach na forach adopcyjnych gro miejsca zajmują żale dotyczące czasu oczekiwania na: moje (nasze) upragnione dziecko. Cóż... Sam to przeżyłem. Wiem jak to boli.
Niestety te żale oraz ten ból oczekiwania nie rozmiękczą systemu, który nie jest nastawiony na zaspokajanie potrzeby na dziecko i łagodzenie bólu bezdzietności.
Politycy i cały system opieki społecznej nie zaczną nagle działać w celu zwiększenia liczby dzieci do adopcji. Wręcz przeciwnie... Zmartwieniem polityków i systemu jest jak zmniejszyć liczbę dzieci w placówkach opiekuńczo wychowawczych i... nie przeprawić sobie łatki tych, którzy odbierają dzieci rodzinom. Bo aby dziecko mogło trafić do adopcji to musi być "wolne prawnie". Czyli w większości wypadków trzeba jakąś rodzinę pozbawić praw rodzicielskich. Więc nie ma co liczyć, że ktoś skróci, uprości te procedury. I to bez względu na to jaka opcja będzie u władzy. Niemcy też narzekają na uciążliwe procedury adopcyjne, a tam nie rządzi PiS czy PO. Tak działa ten system bez względu na politykę.

Patrz: Niemiecka biurokracja utrudnia adopcję

Snucie teorii, że np. wprowadzenie programu Rodzina 500 Plus zmniejszy ilość dzieci do adopcji też jest absurdalne. Tak jak wyskakiwanie już dziś z rewelacjami, że program ten już zwiększył dzietność polskich rodzin. Fantazje i myślenie życzeniowe... A jednak na forach i blogach takie teorie się pojawiają.
Cóż... Jeżeli zakładamy, że wprowadzenie świadczenia wychowawczego Rodzina 500 Plus spowodowało, że część osób wycofuje się z decyzji o oddaniu dziecka do adopcji bo można dostać 500 zł/mc to... Należy założyć, że część chętnych do adopcji też może być kuszona wizją tych 500 zł na konto. Absurd?
Więc może lepiej zamiast zastanawiać się nad tym dlaczego ktoś nie chce oddać dziecka. Należy więcej czasu poświęcić np. na rozważania:

Dlaczego ja chcę mieć dziecko? Dlaczego chcę je adoptować?

A w gruncie rzeczy odpowiedź na takie pytanie nie jest łatwa. Samo: bo ja tak chcę, bo mam taką potrzebę... to za mało. Przecież nie o zaspokojenie tej potrzeby w tym wszystkim chodzi. Bo co zaoferujesz dziecku poza własną niezaspokojoną potrzebą?

Myślenie, że "adopcja jest dla bezdzietnych" w ogóle prowadzi czasem to różnych dziwactw. Np. obrażanie się na tych co mają już dziecko (urodzone lub wcześniej adoptowane), że składają wnioski wyrażające chęć przysposobienia kolejnej pociechy. Bo niby w ten sposób zmniejszają szanse tych co czekają na to "choć jedno, jedyne".
Wybaczcie ale takie myślenie jest w mojej ocenie zupełnie niepoważne. Sama bezdzietność nie czyni nikogo bardziej predysponowanym do roli rodzica adoptowanego dziecka.

***

Wydaje się, że to co napisałem powinno być oczywiste dla wszystkich, którzy ukończyli kursy dla kandydatów na rodziców adopcyjnych. A jednak czytając wpisy na forach adopcyjnych i blogach często widzę jak przeważa myślenie o własnej niezaspokojonej potrzebie i bezdzietności. A gdzie tu miejsce na właściwy cel adopcji?


Notka powiązana:
Skąd się biorą dzieci?

Warto przeczytać też:
Te straszne procedury adopcyjne. Na blogu Takie Tam Stożki (Lady Makbet)
***

poniedziałek, 19 marca 2018

Św. Józef - patron rodziny i... dobrej śmierci

Dziś w niektórych kościołach można było usłyszeć starą i bardzo piękną pieśń ku czci św. Józefa. Oto ona:

Szczęśliwy kto sobie Patrona
Józefa ma za Opiekuna;
Niechaj się niczego nie boi,
Gdy święty Józef przy nim stoi,
 Nie zginie.

Idźcie precz marności światowe,
Boście wy do zguby gotowe;
Już ja mam nad kanar słodszego,
Józefa Opiekuna mego,
 Przy sobie.

Ustąpcie, szatańskie najazdy,
Przyzna to zemną człowiek każdy,
Że choćby i samo powstało,
Piekło się na mnie zbuntowało,
 Nie zginę.

Gdy mi jest Józef ulubiony,
Obrońca od każdej złej strony;
On ci mnie ze swojej opieki
Nie puści, i zginąć na wieki
 Nie mogę.

Przeto cię upraszam serdecznie,
Józefie święty, bym bezpiecznie
Mógł mieć zgon i lekkie skonanie,
I grzechów moich skasowanie,
 Przy śmierci.

Gdy mi zaś przyjdzie przed Sędziego
Stawić się, wielce straszliwego;

Bądźże mi Józefie przy sądzie,
Kiedy mnie Bóg sądzić zasiędzie,
 Patronem.

Odpędzaj precz nieprzyjaciela
Duszy mej, spraw oskarżyciela;
Kiedy mnie skarżyć, prześladować
Będzie chciał, chciejże mnie ratować,
 O Święty!

Józefie! oddal czarta złego,
A Boga mnie zagniewanego
Przejednaj, o co cię serdecznie
Upraszam, bym mógł z tobą wiecznie
 Królować.

Ale pieśń ta ma jeszcze mniej znaną wersję:

Szczęśliwy kto sobie Patrona
Józefa ma za Opiekuna;
Niechaj się niczego nie boi,
Bo święty Józef przy nim stoi,
 Nie zginie.

On wszystkie ludzkie na w opiece stany,
Bo On Jezusa ojciec domniemany;
Nikt z świętych nie zyskał godności,
On sam był stróżem Panieńskiej czystości.

On stan małżeński w opiekę swa bierze,
Utwierdza w zgodzie, miłości i wierze,
Na wzór kapłańskiej godności w Kościele
Nosił na reku Boga w ludzkim ciele.

Któż, jako święty Józef, jest gotowy
Cieszyć ubogich, sieroty i wdowy?
Gdy ich ostatnia przyciska potrzeba
Józef wezwany daje pomoc z nieba.

On Zbawiciela w doczesnym żywocie
Karmi z Maryją w czoła swego pocie.
Synem się jego zwał, co z nieba rodem, 
Z Nim do Egiptu umknął przed Herodem.

W każdym momencie i każdego razu
Syn Boski Jego usłuchał rozkazu,
Który księżyca obrotem kieruje
I słońca drogę na niebie toruje.

Bóg Józefowi posłusznym się staje,
Jemu, jak ojcu, w rządy się oddaje,
Ten, co się na rękach Józefowych składa,
Któremu niebo całe do nóg pada.

Więc domniemany ojcze Stwórcy świata,
Życia naszego sam dokańczaj lata.
O konających nadziejo jedyna,
Uproś nam dobrą śmierć u Twego Syna. 

Jakoś odpoczął w Twego życia skonie
Na Jezusowym i Maryi łonie,
Tak przy nas Jezus niech z Maryją stanie
Wraz z Tobą, gdy nasze przyjdzie konanie.

Święty Józefie, karmicielu Boga,
Gdy przyjdzie na mnie ostateczna trwoga,
Bądź opiekunem wtenczas duszy mojej,
By nie zginęła przy obronie Twojej.

***

Tekst pieśni pochodzi z:
Idźcie do Józefa. Modlitewnik. Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków, 1982

niedziela, 18 marca 2018

Adopcyjny Tata. Facet w świecie "zarezerwowanym" dla kobiet

W naszej kulturze sprawy dotyczące rodzicielstwa, opieki nad dzieckiem i w ogóle wszystkiego, co z dziećmi się wiąże, często są lokowane w dziale "Tylko dla Kobiet". Takiego szufladkowania dopuszczają się zarówno konserwatyści jak i orędownicy liberalno-lewicowych zmian społecznych. Konserwatyści z uporu i przyzwyczajenia, a postępowcy chyba z zaślepienia ideologicznego.

Gdy od swoich tradycyjnych do bólu znajomych oraz bliskich z rodziny słyszałem teksty w stylu:
- Starania o dziecko pozostaw żonie. To jest kobieca (babska) sprawa.
To muszę przyznać, że brała mnie jakaś "nerwa", że aż na usta cisnęła się "urwana nać". Jako facet też odczuwałem potrzebę realizacji swoich "instynktów" rodzicielskich. Ta potrzeba nie jest w mojej ocenie tylko kobieca. Mam swoje uczucia i odczucia także w tej dziedzinie. Ich obecność nie odbiera mi męskości. Klepanie sloganów w stylu: "Dzieci to sprawa babska" to tylko bezrefleksyjne powtarzanie wyuczonych formuł. A takie powtarzanie może być bardzo wygodne. Nie trzeba się wysilać by otworzyć się na coś nowego.
Z drugiej strony od tych bardziej liberalnych znajomych też słyszałem tylko:
- A jak sobie żona z tym radzi? Dla kobiety to takie trudne.
Cóż... Jak tu się z nimi nie zgodzić. Ale mnie męska duma jakoś blokowała by przyznać się im, że dla mnie to też było trudne.
Potem widziałem takich lewicujących-liberałów na czarnych marszach pod banerami z hasłami w rodzaju: "moja macica, mój wybór". I tak sobie myślałem, ile zmienia świadomość, że nie zawsze mamy wybór, nie wszystko zależy od tego, co JA CHCĘ. Ale oni mają swoją ideologię i w nią ślepo wierzą.

W tych staraniach, które miałem jakoby pozostawić żonie, moja rola polegała głównie na wspólnym jeżdżeniu od kliniki do kliniki, wyczekiwaniu na korytarzach, wysłuchiwaniu i przyjmowaniu wieści  - tych dających nadzieję i tych ją odbierających. Na wycieraniu łez i zapewnianiu, że kocham i będę kochać...
Miałem też dużo czasu na myślenie. Myślenie, które potrafi być bardzo wyczerpujące.
Decyzję o zaprzestaniu tych starań podjąłem za nas oboje. To ja powiedziałem żonie, że już więcej nie chcę widzieć jej łez i tej goryczy po utracie złudnie budzonych nadziei. A w tym momencie czułem, że robię dokładnie to, co do mnie jako męża i mężczyzny w związku należy. Że taka była moja rola.

Decyzję o przysposobieniu (adopcji) dziecka podejmowaliśmy wspólnie. Razem do niej dorastaliśmy. Choć słyszałem, że mnie jako facetowi jest niby łatwiej. Ale do dziś nie wiem, na czym miało polegać to łatwiej.
Do Ośrodka Adopcyjnego (OA) na pierwszą wizytę przyszliśmy razem. Razem chodziliśmy na kursy. Razem budowaliśmy w sobie wiarę oraz nadzieję, że to jest nasza droga do rodzicielstwa.
Ale Ośrodki Adopcyjne to też teren sfeminizowany. Większość lub wszyscy pracownicy to kobiety. Niby profesjonalizm polega na tym, że płeć nie ma znaczenia, ale muszę się przyznać, że brakowało mi wtedy w OA takiej "męskiej" rozmowy. Ale może był to tylko objaw tego, jak szkodliwe jest myślenie, że rozmowy o rodzicielstwie i dzieciach są "zarezerwowane" dla kobiet.

Potem przyszedł czas oczekiwania, który udowodnił, że droga adopcyjna jest równie trudna jak inne starania, te które niby miałem pozostawić żonie. A czasu na wyczerpujące myślenie jest nawet więcej.
Mijały lata. Zmieniliśmy OA - tu też same panie w personelu. A marzenie o rodzinie i domu pełnym dzieci nadal pozostawało niespełnione.

Aż przyszedł ten moment, w którym wszystko się zmieniło.
Jedziemy na spotkanie z dziećmi w Domu Dziecka na drugim końcu Polski. Droga daleka, ale nadzieja i wiara nas prowadzą.
Dom Dziecka jest ukryty w starym parku i wygląda trochę jak szkoła dla czarownic i czarnoksiężników z filmów o Harrym Potterze. Spotykamy się z pracownikami (też niemal wyłącznie kobiety - tylko jeden wyjątek) i... Niech się dzieje Wola Boża.

***
Dziś po ponad roku od tego wydarzenia mogę się cieszyć, że mam obok siebie kochaną kobietę. Że razem mamy przy sobie dwie śliczne oraz kochane córeczki. Że jako mężczyzna, mąż oraz ojciec zrobiłem wiele i nadal mogę wiele zrobić by spełniać nie tylko swoje marzenia. Marzenia, które nie są dla nikogo zarezerwowane.


czwartek, 15 marca 2018

Zmiana imienia dziecka po przysposobieniu (adopcji)

Przeglądając forum serwisu nasz-bocian.pl (tak - założyłem sobie tam konto) natrafiłem na wątek, w którym poruszono temat zmiany imienia (imion) dziecka po przysposobieniu (adopcji).
Pojawiło się w tej dyskusji na forum stwierdzenie, że w przypadku dzieci starszych jest to bardziej skomplikowane.

Więc krótko opiszę jak to u nas było.
Nasze córeczki zostały przez nas włączone do rodziny gdy miały 5 i 10 lat. Od tego dnia minął już ponad rok.
O zmianie imion dziecka w tym wieku, muszę przyznać,  nawet nie myśleliśmy. Ale Sąd podczas posiedzenia w sprawie o przysposobienie zapytał się nas czy mamy chęć zmiany imion dzieci. Prawo daje taką możliwość. My jednak pozostawiliśmy imiona. Ładne. Sami też takie mogliśmy nadać.

Ale co później...
Dziewczynki przez jakiś czas oswajały się z nowym nazwiskiem. To już jest wystarczające wyzwanie i stres. Dołożenie zmiany imienia w mojej ocenie tylko wydłużyłoby proces akceptacji nowego nazwiska, adresu, świata rodzinnego. Ale to moje domysły.
Fakt pozostawienia imion dzieci bez zmian uznaję za dobrą decyzję.

Zmiana tożsamości dziecka ma też pewne niekoniecznie chciane konsekwencje:
- Podczas chrztu (dzieci wcześniej nie były ochrzczone) dziwnie brzmi pytanie do rodziców – Jakie imię wybraliście dla swojego dziecka. Ale skoro je zaakceptowaliśmy to też jakbyśmy je wybrali.
-Starsza córka jak już zaakceptowała nową rodzinę i nowe nazwisko to zaczęła je nagminnie dopisywać obok imienia. Nawet tam gdzie niekoniecznie należy podawać wszystkie dane (np. w grze komputerowej).
- Co jakiś czas dzieci narzekają, że tych wszystkich nowych cioć i wujków nie są w stanie zapamiętać. Mylą im się już imiona i nazwiska.

A tak przy okazji jeszcze o zmianie danych dziecka w metryce chrztu
Dane personalne (imię, nazwisko, imiona rodziców) dziecka w metryce chrztu (księdze metrykalnej) powinny być zgodne z danymi zawartymi w bazie danych USC (odpisach z aktu urodzenia). Tak więc nawet jeżeli dziecko zostało ochrzczone przed przysposobieniem (adopcją) to można, a nawet należy, dokonać aktualizacji jego danych w księgach metrykalnych tam gdzie dziecko było już ochrzczone. Jeżeli chrzest następuje po przysposobieniu (adopcji) to w księdze metrykalnej będą już dane z nowego aktu urodzenia.

***
Warto też przeczytać notkę dotyczącą Zmiany imienia na blogu Czarodziej Nasz.

wtorek, 13 marca 2018

Czy Kościół może odmówić chrztu dziecka?

Niestety coraz częściej słyszę jak ktoś publicznie narzeka, że ksiądz (proboszcz) odmówił mu chrztu dziecka. I niestety często jest to powiązane z pomawianiem takiego księdza o brak empatii, nieczułość lub w ogóle o samo zło.
Jako katolik nie mogę biernie wysłuchiwać i przyjmować takich opinii.

Otóż Chrzest to nie jest taki obrzęd "pokropienia wodą". To najważniejszy sakrament w życiu każdego wierzącego, praktykującego chrześcijanina. I sakrament ten powinien być traktowany z godnością oraz należnym szacunkiem.

Tu nie ma miejsca na "widzimisię" rodziców lub księdza. A zasady są określone w Prawie Kanonicznym.

***
Kan. 868 -
§ 1. Do godziwego ochrzczenia dziecka wymaga się:
1° aby zgodzili się rodzice lub przynajmniej jedno z nich, lub ci, którzy prawnie ich zastępują;
2° aby istniała uzasadniona nadzieja, że dziecko będzie wychowane po katolicku; jeśli jej zupełnie
nie ma, chrzest należy odłożyć zgodnie z postanowieniami prawa partykularnego, powiadamiając
rodziców o przyczynie.
§ 2. Dziecko rodziców katolickich, a nawet i niekatolickich, znajdujące się w niebezpieczeństwie
śmierci, jest godziwie chrzczone, nawet wbrew woli rodziców.


Więcej: http://bernardyni-alwernia.pl/wp-content/uploads/2014/04/chrzest.pdf
***

Przed udzieleniem chrztu rodzice dziecka usłyszą pytanie:
O co prosicie Kościół święty?
Jeżeli rodzice będą mogli szczerze i uczciwie odpowiedzieć na takie pytanie to Kościół im chrztu dziecka nie odmówi.
Ale aby szczerze poprosić o wiarę i chrzest dla dziecka i aby istniała uzasadniona nadzieja, że dziecko będzie wychowane po katolicku trzeba by rodzice sami tą wiarą  żyli. Bo w przypadku chrztu dziecka ono samo o chrzest nie poprosi i nic samo nie zagwarantuje.


Jeżeli z prośbą przychodzi osoba niepraktykująca (nie przystępuje do sakramentów, nie uczestniczy w mszy) to trudno zakładać, że będzie w stanie dziecku zapewnić katolickie wychowanie. A w takiej sytuacji Kodeks Prawa Kanonicznego nakazuje odłożenie chrztu.

Ale to też nie jest kategoryczna odmowa. Składający prośbę powinien zostać poinformowany o przyczynie "odłożenia chrztu". Jeżeli powody tego "odłożenia" ustaną to może ponownie zwrócić się z prośbą o chrzest.

Chrzest dziecka a sakramentalność związku jego rodziców
Najczęściej słyszę, że "ksiądz odmawia chrztu" gdy rodzice dziecka żyją w związku niesakramentalnym. Nie mają ślubu kościelnego. Ich małżeństwo ma charakter tylko cywilny lub wręcz jest to związek nieformalny.
W przypadku gdy rodzice przemyślą sprawę i zdecydują się na zawarcie związku sakramentalnego (ślub kościelny) to taka przyczyna "odłożenia chrztu" ustaje.
Gorzej gdy dziecko rodzi się w kolejnym związku swoich rodziców. Jeżeli jeden z rodziców lub oboje mieli już zawarty ważny ślub kościelny ale rozwiedli się (rozwód oczywiście wg prawa cywilnego) i/lub zmienili partnera. Tu sprawa się komplikuje. W Kościele rozwodów nie ma.

Dlatego warto też mieć na uwadze, że każda nasza "życiowa" decyzja ma wpływ nie tylko na nasze życie.

sobota, 10 marca 2018

Wiosna w ogrodzie


Krety tak zryły nam ogród, że ziemię z kopców można wywozić taczkami.

Ale z ziemi zaczęły wychylać swe główki też krokusy i przebiśniegi.

Zdjęcia kwiatów zamieszczam aby był dowód na to, że kwiaty w ogóle tej wiosny były w ogrodzie.
Bo po tym jak dziś biegała tu szóstka dzieciaków... To kwiaty już nie wyglądają tak ładnie. Ale może część się odbije.

Cóż. Dzieci muszą gdzieś biegać. A kwiaty rosły tam gdzie dzieciom biegało się najlepiej.

***
Dzieci nie da się trzymać w izolacji, bez kontaktu z rówieśnikami. Dziecku do szczęścia potrzeba ruchu, zabawy i innych dzieci, z którymi może się swobodnie bawić.
A dzieci, które przebywały przez jakiś czas w Domu Dziecka są przyzwyczajone do zabaw w licznym gronie innych dzieciaków.

piątek, 9 marca 2018

O przyczynach problemów z koncentracją w szkole. Przykład z Niemiec

Jeden z moich ulubionych blogerów Alpejski z Salonu24 napisał ciekawą notkę o przyczynach problemów z koncentracją jakie mają uczniowie współczesnych szkół. A także o tym jakie "nowatorskie" rozwiązania w radzeniu sobie z tym problemem są proponowane dla niemieckich szkół. Oto fragment z jego wpisu:

"Nie od dziś staje się jasne, że postępująca – jak to nazwał Manfred Spitzer – cyfrowa demencja, powoduje u dzieci poważne kłopoty z koncentracją. Co więcej do tego dochodzą kłopoty rodzinne – w niektórych szkołach 70% dzieci pochodzi z rozbitych rodzin, nawet rozbitych wielokrotnie – i brak miłości w domu. Co więcej, w niemieckich szkołach uczy się już kolejne pokolenie dzieci wychowanych „bezstresowo”. Tak więc te dzieci mają już bezstresowo wychowanych dziadków i babcie. Człowiek wychowany bezstresowo nie tylko ma tendencje do zachowań asocjalnych i anarchistycznych, to wydaje się marginesem problemów, jakie tacy ludzie generują w życiu dorosłym. Problemem podstawowym jest nieradzenie sobie z każdą czynnością wymagającą skupienia i obciążającą układ nerwowy wieloma bodźcami wywołującymi reakcję stresową."

 Więcej na blogu Lodowcowe Pole:
https://www.salon24.pl/u/alpejski/850631,idioci-nie-lubia-byc-osamotnieni

czwartek, 8 marca 2018

Kryzys demograficzny. Warto o tym rozmawiać

Dwa dni temu miałem okazję obejrzeć w TVP program red. Jana Pospieszalskiego pt. Warto Rozmawiać. Skusiła mnie tematyka. Otóż tego dnia warto było w studiu rozmawiać o kryzysie demograficznym w Polsce. Bo wg cytowanych w programie ekspertów: "Nasz naród wymiera."
Prowadzący oraz goście rozmawiali i szukali przyczyn tego zjawiska. Dlaczego Polacy nie chcą lub boją się mieć dzieci. Dlaczego wielodzietność stała się zdecydowanie "niemodna" w naszym kraju.

Program rozpoczął się od rozmowy z premier Beatą Szydło. Niestety tę część programu odebrałem jak coś w rodzaju laurki dla polityka, który wprowadził w Polsce prorodzinny program Rodzina 500 Plus. Przez chwilę myślałem, że jest to jakaś nieudolna imitacja programów red. Tomasza Lisa z cyklu "Co z tą Polską". Ale do takiego dna jak wywiady red. Lisa z Kazimierzem "Izabell" Marcinkiewiczem jeszcze jednak było daleko.

Druga część programu w mojej ocenie była znacznie ciekawsza. Z przedstawionych grafik mogłem dowiedzieć się jak źle jest z demografią w Polsce. Że w 2015 roku odnotowano w naszym kraju więcej zgonów niż urodzeń. Że według wszelkich dostępnych analiz wskaźniki dzietności oscylują blisko tej granicy, po której społeczność (naród) zaczyna wymierać. Nie następuje odnowa populacji.

Dlaczego tak się dzieje mimo, że Polacy są bardziej zamożni niż kiedyś? - pytał red. Pospieszalski

Ale goście obecni w studio szybko zasygnalizowali, że ten kryzys demograficzny nie jest powiązany wyłącznie z sytuacją ekonomiczną w naszym kraju. Zresztą z pokazywanych infografik też jasno wynikało, że największą liczbę urodzeń odnotowywano w Polsce w latach, które były raczej "głodne i chłodne" (lata 50-te, lata 80-te).
Bardzo spodobała mi się wypowiedź jednej z obecnych w studio Pań, która wskazała na związek małej liczby urodzeń z ogólnym kryzysem trwałości małżeństw i wartości rodzinnych.

Dyskusja była żywa i naprawdę z dużym zaciekawieniem oglądałem tę część programu.

Jako rodzica adopcyjnego interesowało mnie czy i ta tematyka pojawi się w programie. Ale liczba dzieci przysposobionych (adoptowanych) nie wpływa na wskaźniki dzietności. Zatem i w tym programie nie było słowa o dzieciach w pieczy zastępczej i rodzinach adopcyjnych. Może jak kiedyś red. Pospieszalski zajmie się problemem jakości życia dzieci w Polsce lub patologiami w rodzinach to i o tematykę adopcyjną zahaczy. Choć muszę przyznać, że martwi mnie to, że o opiece zastępczej i/lub rodzinach adopcyjnych przypominamy sobie zazwyczaj przy okazji gdy media nagłośnią jakieś patologie lub coś złego wydarzy się w jakiejś rodzinie. Szkoda... Bo o tym też "warto rozmawiać" rzeczowo i bez złych emocji.

Natomiast tak jakby mimochodem red. Pospieszalski wspomniał o dzieciach odbieranych rodzinom. Sugerując jakby dzieci zabierano "dobrym ale biednym" rodzicom. Niestety w mojej ocenie jest to powielanie szkodliwego mitu o funkcjonowaniu Opieki Społecznej w Polsce.

***
Notkę publikuję 8 marca w Dzień Kobiet ale jak imo słusznie zauważyła jedna z Pań w studio TVP:
"Problem dzietności nie dotyczy wyłącznie kobiet."


***
Warto przeczytać też wpis na blogu Czarodziej Nasz pt.: Gdzie się zaczyna patologia?

wtorek, 6 marca 2018

"Otwarta adopcja" - Coś jak życie w trójkącie?

W jednej z dyskusji na Salonie24 pod notką "Dzieci vs rodzice" zapytano mnie co sądzę na temat tzw. "otwartej adopcji". Muszę się tu jednak przyznać, że początkowo miałem pewne problemy z tym czy właściwie rozumiem o co chodzi z tą "otwartą adopcją". Na szczęście jest internet i portal parentingowy ChcemyByćRodzicami, tu znalazłem tekst, który w całkiem przejrzysty sposób naświetlił problematykę "otwartej adopcji".

Zatem cóż to jest ta "otwarta adopcja"?

"Otwarta adopcja to taka, w której rodziny biologiczna i adopcyjna mają ze sobą kontakt. Bywa, że ciągły."

Tyle zacytuję z portalu chcemybycrodzicami.pl.  Jak ktoś chce przeczytać cały artykuł to link jest: TUTAJ.

---

Niestety nie przypominam sobie aby o takiej formie rodziny adopcyjnej, ktoś w ogóle wspominał podczas kursu i szkoleń dla kandydatów na rodziców adopcyjnych, w których miałem okazję uczestniczyć. Podobno na zachodzie nie jest to jakaś specjalna nowość, ale może nasze polskie Ośrodki Adopcyjne nie chcą straszyć kandydatów informacjami, że takie coś jest w ogóle gdzieś w świecie możliwe.

Wiem, że są rodziny zastępcze (RZ), które funkcjonują tak, że rodzina pochodzenia może kontaktować się z dzieckiem znajdującym się pod opieką tej RZ. Ale to zupełnie inna bajka i właściwie nie ma tu imo co porównywać.

Ale spróbowałem sobie wyobrazić jak mogłaby wyglądać taka "otwarta" rodzina adopcyjna.
A im bardzie próbowałem, tym bardziej uświadamiałem sobie, że jest to coś zupełnie nie do przyjęcia dla mnie. Nie, nie byłbym w stanie przyjąć takiego stanu rzeczy. Nie wyobrażam sobie, że o sprawach wychowawczych lub problemach dziecka mógłbym rozmawiać tak spokojnie przy kawce z "Tą, która miała być jedyną" lub "Tym, który wcześniej bił dziecko bezlitośnie".

Może gdyby chodziło o matkę, która sama zrzekła się praw do swojego dziecka i oddała je do adopcji. Może wtedy wzorem Karoliny (Nasze Bąbelkowo) zdecydowałbym się na napisanie do niej listu. Listu, w którym podziękowałbym jej za to, że starała się oszczędzić dziecku cierpień, że dała mu szansę na szybkie znalezienie nowej rodziny, że ciężar decyzji  i odpowiedzialności wzięła na siebie. Ale chyba byłby to tylko taki jeden, jedyny list, bez adresu zwrotnego.

Nie wiem... Może ktoś inny ma do takich pomysłów bardziej przychylne podejście. Dla mnie jest to całkowicie nie do zaakceptowania.

Natomiast całkowicie uznaję prawo dziecka do wiedzy o swoim pochodzeniu. Popieram jawność i szczerość w rozmowach o adopcji w relacji rodzica z dzieckiem. Nie ma zamiaru nic zatajać i chciałbym kiedyś umieć odpowiedzieć na pytania jakie będą zadawać mi córki. Także o tym skąd pochodzą i dlaczego tak wyglądało ich dzieciństwo. Ale nie ma we mnie zgody na życie w "adopcyjnym trójkącie".

***
Mam znajome, których małżeństwa się z różnych powodów rozpadły. Mąż odszedł do innej, a dziecko zostało przy matce. Co jakiś czas taki były mąż pojawia się jako "niedzielny tata". Ma prawo, taką możliwość dostał od sądu.
Niestety wszystkie te znajome narzekają, że po takiej wizycie dziecko jest kompletnie "rozwalone". Takie regularne rozdrapywanie ran.

Nie wiem czy to porównanie jest adekwatne. Ale u mnie takie skojarzenie się pojawiło.

***
W sumie to nie wiem co może być dobrego w "adopcji otwartej". U mnie pojawiły się tylko złe skojarzenia.

No bo jeśli może być "otwarta adopcja" to może też "otwarte małżeństwa", choć może bardziej właściwe byłoby określenie "otwarte związki partnerskie". I co jakiś czas wizyta byłej/byłego tak dla zachowania lub odświeżenia wspomnień.


***

Filmy polecane przez @Babcia




***
Warto też przeczytać:
Adopcja zrywa biologiczne więzi
Fragment:
"Ochrona rodzin adopcyjnych jest szczególnie ważna. Również w Polsce matka biologiczna traci kontakt z oddanymi do adopcji dziećmi, w celu wzmacniania ich więzi z nowymi rodzicami."


sobota, 3 marca 2018

Skąd się biorą dzieci?

Moja starsza córka (4 klasa szkoły podstawowej) ma we wtorek sprawdzian z biologii, a właściwie to z przedmiotu nazywanego przyrodą. Traf chciał, że na tym sprawdzianie będzie o... rozmnażaniu człowieka.
Jestem ojcem od nieco ponad roku, a już mam umieć jak rozmawiać z córką o tym "skąd się biorą dzieci". Wydaje mi się, że jestem gotowy do takiej rozmowy ale... Córka niestety (albo "stety") woli rozmawiać o "tych sprawach" z mamą. Cóż... córka też baba. Widocznie rozmowa z drugą "babą" mniej ją krępuje.

Ale rozmowy o tym "skąd się biorą dzieci" to nie tylko problem rodziców i dorastających dzieci.

---

Dorośli ludzie mimo, że doskonale już wiedzą "jak to się robi" czasem niestety tez mają problem z tym aby poradzić sobie z odpowiedzą na tytułowe pytanie: "Skąd się biorą dzieci?"

Gdy dziecka nie ma mimo, że...
No właśnie. Jest chęć, jest z kim i dla kogo, a tu dziecko się nie pojawia. Co gorsza cała nasza wiedza czasem jest niewystarczająca by jasno odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego czasem dzieci się nam zwyczajnie nie urodzą?
Mnie i mojej żonie nikt jasno tego nie powiedział. Po prostu musieliśmy uznać fakt bez uzyskania odpowiedzi na pytanie dlaczego tak jest. Cóż... W tej sytuacji można pogrążyć się w "stanie opanowania przez niepłodność" lub szukać innych możliwości realizacji swojego marzenia o rodzicielstwie.

Dziecko nieoczekiwane
Mówi się, że każdy kij ma dwa końce. Zatem nie jest dziw, że skoro są ludzie, którzy nie mogą doczekać się upragnionego potomstwa to będą też tacy, którym dziecko "przytrafia" się przypadkiem, jako nieoczekiwane lub wręcz niechciane. I w tym wypadku cała wiedza o tym "skąd się biorą dzieci" również w większości przypadków zupełnie zawodzi. Bo niby wiedziało się jak, ale stało się to w sumie tak przypadkiem.

Skąd się biorą dzieci w Domach Dziecka?
Z odpowiedzią na to pytanie wielu "uświadomionych" już i całkiem dorosłych ludzi też ma problem.
Sporo z nich myśli, że są to sierotki, których rodzice umarli lub zginęli w wypadkach. A tymczasem takich "biologicznych sierot" jest w Domach Dziecka mniej niż 5%. Większość dzieciaków z DD ma rodziców i rodziny - są sierotami społecznymi.
Dużo ludzi myśli, że w Domach Dziecka znajdują się dzieci, które zabrano rodzinom, które z powodu biedy nie stać było na zapewnienie dziecku właściwych warunków do życia i rozwoju. A brutalna prawda jest taka, że sama bieda nie jest i nie może być powodem do odebrania dziecka rodzicom. Bo choćby nawet tylko z czysto ekonomicznego rachunku państwu nie opłaca się odbierać dzieci poprawnie funkcjonującej rodzinie. Nawet jeżeli taką rodzinę trzeba wspierać zasiłkami. To i tak wyjdzie taniej niż umieszczenie dziecka w placówce opiekuńczo-wychowawczej. Koszt utrzymania dziecka w takiej placówce obciąża podatnika i państwo miesięcznie kwotami rzędu: od 3 do 5 tys. złotych.

Patrz też:
Czy 6 tys. w zasiłkach na dzieci to dużo?
Bieda nie jest wystarczającym powodem do odebrania dziecka
 
Skąd się biorą dzieci do adopcji?
Odpowiedź na takie pytanie to już naprawdę czasem duży problem.
Tu znów często wraca teoria o dzieciach z biednych rodzin. Widocznie tych, którzy w to wierzą nic nie przekona. Ale o tym już było.
Aby dziecko mogło zostać przysposobione (adoptowane) to muszą być spełnione warunki jakie wymaga prawo. Dziecko ma być, jak to się mówi, "wolne prawnie". Nie wystarczy, że dziecko znajduje się w Domu Dziecka i jego, powołani do tego z natury, rodzice nie zajmują się nim. Aby dziecko mogło trafić do adopcji jego rodzice muszą sami zrzec się praw rodzicielskich lub zostać sądownie tych praw pozbawieni. I w tym warunku prawnym kryje się klucz do odpowiedzi na pytanie skąd się biorą dzieci do adopcji ( przysposobienia) i dlaczego kandydaci na rodziców adopcyjnych tak często słyszą, że dzieci nie ma i trzeba długo czekać. No bo niby dzieci do adopcji nie ma, a tymczasem liczba dzieci w Domach Dziecka i innych formach instytucjonalnej pieczy zastępczej nie maleje (19 tys. w DD).

A tymczasem...

Noworodek do adopcji
Większość par (zdecydowana większość), które decydują się na przysposobienie (adopcję) dziecka liczy na propozycję przyjęcia do rodziny noworodka. Dodajmy, że zdrowego noworodka.
W praktyce, aby taki noworodek mógł trafić do adopcji to jego matka lub oboje rodzice muszą sami zrezygnować z praw rodzicielskich. Jak to się potocznie mówi, muszą go sami "oddać do adopcji".
Bo jak się za odbieranie praw zabierze system. To nawet jeżeli procedura się zacznie tuż po urodzeniu dziecka, to jej koniec może nastąpić już gdy dziecko przestanie być niemowlęciem.
A tak naprawdę osób decydujących się na "oddanie do adopcji" zdrowego niemowlęcia jest niewiele.
Dlaczego? A Ty byś oddał/oddała?

Dzieci starsze
Trudno sobie wyobrazić, że ktoś próbowałby podrzucić kilkuletnie dziecko do "okna życia". Starsze dzieci do placówek opiekuńczo-wychowawczych trafiają najczęściej po interwencji służb (policja, opieka społeczna). Często latami czekają na decyzje określające ich dalszy los. Czekają na powrót do rodzinnego domu, na to, że mama po nie jednak wróci... Czas mija, a młyny systemowe pracują powoli. Procedury się przedłużają. Rodziny nagle przypominają sobie o dziecku, ale z przypomnienia tego wynika tylko wydłużenie procedur i odwlekanie decyzji.
I tak wiele dzieci czeka w Domach Dziecka. A to czekanie często przeciąga się aż do dnia, w którym dziecko przestaje być dzieckiem.

---

Gdy podczas kursu dla kandydatów na rodziców adopcyjnych  zapytano mnie: Jak wytłumaczę dziecku skąd i dlaczego trafiło do rodziny?
Odpowiedziałem, że:
Tak jakbym tłumaczył skąd w ogóle biorą się dzieci...

Tak więc czas na moją rozmowę o tym skąd się biorą dzieci jeszcze przyjdzie.

czwartek, 1 marca 2018

Mróz i suche powietrze a zdrowie dziecka

W nocy (około 1.00) obudził mnie głośny kaszel młodszej córki. Tak głośny, że mógłby obudzić niedźwiedzia w zimowym letargu.
Pierwsza moja myśl skierowała się w stronę zmartwienia czy to aby nie jakaś choroba przyplątała się do mojej córeczki. A tak dobrze znosiła dotychczas tę niezbyt korzystną dla zdrowia zimę.
Ale następna moja myśl kazała mi szukać wody do picia bo gardło sam czułem podrażnione i przeraźliwie spragnione łyku wody.
Może ta suchość powietrza w mieszkaniu szkodzi nie tylko mnie, ale powoduje też kaszel u mojego dziecka? - pomyślałem
Sprawdziłem, że córka nie ma oznak podwyższonej temperatury i przyniosłem mokry ręcznik, który rozwiesiłem na grzejniku w jej pokoju.

Reszta nocy upłynęła spokojnie. Bez napadów głośnego kaszlu dziecka.

***
Rano wyszedłem aby uruchomić samochód. Po mroźnej nocy silnik wystartował z głośnym i rozpaczliwym rzężeniem, ale szyb nie musiałem właściwe skrobać bo przy tak suchym powietrzu niewiele lodu powstało przez noc na szybie.
Wskaźnik temperatury w samochodzie pokazywał -22 C

-22 C w samochodzie


***
Taka temperatura sprawia, że już naprawdę zaczynamy się bać o zdrowie dzieci i swoje własne. Ale czasami zapominamy, że sam mróz w normalnych warunkach nam aż tak bardzo nie szkodzi. Jest ryzyko wychłodzenia, ale przed nim łatwo się zabezpieczyć. Wystarczy odpowiednia odzież i ograniczenie czasu przebywania poza budynkiem.
Niestety zmaganie z zimnem osłabia organizm. A to już rzeczywiście może otwierać drogę różnym chorobom. Zatem trzeba pilnować też właściwej diety i nie ma tak, że dziecko może iść do szkoły bez zapewnienia odpowiedniego posiłku w ciągu dnia. Młody organizm musi dostać właściwą porcję kalorii. A tego nie zapewnią słodycze i czipsy.
Jest zimno więc odruchowo podkręcamy piec lub regulatory na grzejnikach. Ale komfort w mieszkaniu to nie tylko temperatura. Trzeba też zapewnić odpowiednią wilgotność powietrza. Bo przesuszona śluzówka nosa i gardło są bardzie podatne na to co roznosi się drogą kropelkową. A nie czarujmy się: Od zarazków nie da się całkiem odizolować.

Ale miejmy nadzieję, że te mrozy już szybko miną. Bo śniegu i tak za mało, a już powoli zaczynały u mnie krokusy wschodzić. I karma dla ptaków się kończy :(