czwartek, 30 maja 2019

On chciał mnie zabić

Beata (Mama Czarodzieja) oraz Karolina (Mama Bąbla) wyrażają na swoich blogach emocje po emisji przez stację TVN reportażu o rodzinie, która odrzuciła adoptowanego syna.

Uwaga TVN. Pozbyli się adoptowanego dziecka

Trudno szanownym blogerkom odmówić racji w tym co piszą o tej sprawie. Ja też jestem w szoku po obejrzeniu tego materiału.
A sposób w jaki dorosła kobieta i dorosły mężczyzna mówią o swoich decyzjach oraz o dziecku, które im powierzono jest zwyczajnie przerażający.

To, że u chłopca pojawiły się problemy psychiczne, że widział jakieś postacie... To w ogóle mnie nie przeraża.
Przeraża mnie natomiast absolutny brak emocji w tym jak "rodzice" mówią o swoim dziecku.

Ale jest tam też więcej dziwnych i przerażających słów.
W zaprezentowanym przez TVN reportażu kobieta mówi, że adoptowany chłopiec chciał ją zabić. Że w ostatniej chwili powstrzymała jego rękę uzbrojoną w nóż...

Cóż... To już chyba było obliczone na wywołanie reakcji u widzów albo jest obrazem tego co działo się w psychice wspomnianej kobiety. Takiego pierwotnego lęku... Że to "obce" (czytaj: nie moje) dziecko będzie chciało mnie zabić.

Naprawdę lepiej by było gdyby ci ludzie nigdy nie spotkali się z dziećmi, które prawnie powierzono pod ich opiekę...

Wiem, że dziecko może doprowadzić rodzica do pasji lub rozpaczy. Moje córki też potrafią mnie rozwścieczyć, a nawet wku*wić (tak to słowo najlepiej oddaje pewien stan emocjonalny). Ale jedyne czego tu bym się bał to tego, że sam mógłbym źle zareagować, nie opanować emocji i... skrzywdzić dziecko.


Niestety prawda jest  brutalna...
Przedstawiona w reportażu historia rodzinna jest niestety koronnym dowodem na to, że dokładna selekcja kandydatów do roli rodziców adopcyjnych oraz ścisłe przestrzeganie związanych z adopcją procedur jest niestety koniecznością.

To wszystko jest obliczone na to by przysposobienie nie kończyło się dramatem. Dramatem kolejny raz porzuconego dziecka.

środa, 29 maja 2019

Procedury Bezpieczeństwa w Szkole. Mój komentarz po zebraniu szkolnym

Szkoły zostały zobowiązane odgórną, ministerialną decyzją do wdrożenia nowych procedur bezpieczeństwa w szkole. Dokument liczy 19 stron tekstu i odnosi się do różnych zagrożeń jakie mogą wystąpić na terenie szkoły. Od zagrożeń cybernetycznych po... atak terrorystyczny.

W praktyce wdrażanie tych procedur jak na razie ogranicza się do zapoznania z nimi grona nauczycielskiego i... pisemnego zobowiązania rodziców, że ci też przeczytają wspomniany dokument.

Już po kilku akapitach tego tekstu orientujemy się jednak, że jest to tak naprawdę dokument wewnętrzny dla szkół i nauczycieli.
Kolejny zestaw procedur, których nikt nie spamięta, a mało kto dokładnie przeczyta. Taki klasyczny dupochron...
Wypadków i innych zagrożeń nie wyeliminujemy ale mamy procedury. I nie mówcie, że nie informowaliśmy Was o tym...
I po to jest ta akcja zbierania podpisów.

A tak przy okazji...
Zebrania szkolne po wprowadzeniu dziennika elektronicznego to właściwie niemal wyłącznie czas poświęcony na zbieranie podpisów.

czwartek, 23 maja 2019

Kap, kap, kap... z sufitu

Z dzieciństwa mam różne wspomnienia związane ze szkołą. Pamiętam np. zimy gdy dzieci siedziały w klasie w kurtkach bo "z powodu braku węgla" temperatura w budynku szkoły spadała do tej jaką zaleca się jako właściwą dla dobrze schłodzonego piwa.
Ale to było w czasach realnego socjalizmu i tzw gospodarki planowej.

Na szczęście radosny/żałosny eksperyment nazywany demokracją ludową i gospodarką socjalistyczną możemy mieć już tylko we wspomnieniach.

I miałem nadzieję, że moje dzieci nie będą miały już takich wspomnień ze szkoły.

A tymczasem...

Dziś zajęcia w szkole mojej córki można było prowadzić pod parasolami.

Dlaczego?

Bo dach przemókł i z sufitów kapała woda deszczowa.

Wiem, że aktualną sytuację pogodową w moim regionie (Małopolska) można już nazwać katastrofalną (podtopienia i ryzyko powodzi) ale sytuacja w szkole to nie efekt intensywnych opadów lecz fuszerki "mistrzów", którzy montowali dach na budynku szkolnym.

Dziś prawdziwych dekarzy już nie ma...

Takie są efekty likwidacji szkolnictwa zawodowego i przekonania, że wszyscy muszą mieć studia.
Za dużo wodzów, za mało Indian.

Pojemniki do łapania wody kapiącej ze szkolnego sufitu.

wtorek, 21 maja 2019

Komórkowy Cham Polski

Kiedyś określenie Cham miało znaczenie raczej społeczne. Oznaczało człowieka podłego stanu, którego Pan miał zazwyczaj w pogardzie.

Ten dawny Cham miał też zapewne w pogardzie Pana ale z tymi swoimi odczuciami raczej się nie ujawniał.

Swoje frustracje dawny cham ujawniał zazwyczaj wśród równych sobie. Pluł pod nogi, wulgarnie przeklinał, a potrzeby fizjologiczne potrafił załatwić nie schodząc z furmanki i to w trakcie jazdy.

***

Dziś takich dawnych Chamów już nie ma... Bo i społeczeństwo jakby "bezklasowe", a furmanki to już naprawdę rzadkość w naszym miejsko-wiejskim krajobrazie.

Współczesny Cham zatem przemieszcza się dziś po drogach innymi furami. A im lepsza fura to czasem (albo zazwyczaj) większy Cham za jej kierownicą.

Ale dzisiejszym Chamom dano nie tylko fury zamiast furmanek. Dano im jeszcze telefony komórkowe...

Tak... Kiedyś Cham mógł opróżnić pęcherz  nie przerywając jazdy furmanką. A dziś może trzymać za kierownicą telefon w łapie i gadać nie przerywając jazdy służbowo-prywatną furą.

I współczesny polski Cham może bez skrępowania (poczucia jakiegokolwiek wstydu) głośno prowadzić swoje chamskie rozmowy w miejscach publicznych. Może głośno przeklinać i puszczać w przestrzeń publiczną setki głośnych wulgaryzmów... A słowo ku*wa w jego dialekcie komórkowym jest jak słowo stop w dawnym telegramie.

Komórka stale przyklejona do ucha to chyba atrybut współczesnego polskiego Chama.

Będzie przez nią gadał nawet podczas płatności w sklepie... A potem zj*bie kasjera/kasjerkę za to, że ten/ta raczyła mu zwrócić uwagę.


A najgorsze w tym jest to, że do tego chamskiego atrybutu przywiązane są już nawet dzieci w szkole...

Uczeń bez smartfona? Siara...

Tylko jeszcze nikt go nie nauczył, że nie korzysta się z telefonu podczas lekcji bo to zwykłe chamstwo.

sobota, 18 maja 2019

Tylko nie mów nikomu, że to tylko wierzchołek wielkiej góry krzywd

Film Sekielskich (Tylko nie mów nikomu) pokazuje tylko fragment, wycinek prawdy o tym czym jest przemoc wobec dzieci i nieletnich. Film skupia się na patologicznych zjawiskach jakie występowały wśród duchownych Kościoła Katolickiego.
A takie fragmentaryczne potraktowanie tego problemu jest bardzo na rękę tym, którzy Kościół chcą obarczyć winą za całe zło tego świata.
Jest tez wygodne dla tych, którzy chcą ukryć lub przemilczeć jak wielka jest skala przemocy jakiej dzieci doświadczają ze strony dorosłych.

W Polsce około 19 000 dzieci stale przebywa w instytucjonalnej pieczy zastępczej (czytaj: domach dziecka). Są to dzieci, które zanim trafiły do placówki opiekuńczo-wychowawczej doznały wielu krzywd i były ofiarami często brutalnej przemocy. Dzieci, które zostały porzucone przez rodziców, były bite i poniżane przez tych, którzy byli zobowiązani do zapewnienia im bezpieczeństwa... Dzieci, które często także doznawały przemocy seksualnej... Były molestowane, wykorzystywane, gwałcone...

Tak... Taka jest brutalna prawda o dzieciach, które doznały przemocy we własnym domu, we własnej rodzinie. Zdradzone, wykorzystane, porzucone przez najbliższych trafiają do placówek, w których ich horror trwa nadal.
Bo nadal są narażone na przemoc ze strony innych już zdeprawowanych podopiecznych placówki, którą tak dla niepoznaki nazwano "opiekuńczo-wychowawczą".

I niestety ale z przykrością muszę stwierdzić, że zjawisko przemocy wobec dzieci w Polsce może nadal istnieć, w takiej skali, ze względu na społeczne przemilczenie. Przemilczenie, które jest cichą zgodą na przemoc.

Niestety nadal funkcjonuje w naszym społeczeństwie przekonanie, że dziecko jest "własnością" rodziców.

Nadal istnieje przyzwolenie na stosowanie kar cielesnych wobec dzieci.

Nadal chcemy wierzyć, że w domach dziecka znajdują się "sierotki", których rodzice umarli lub dzieci, które odebrano "biednym rodzicom".

W ten sposób sami się oszukujemy udając, że poza pokazanym w mediach wierzchołkiem nie ma wielkiej góry krzywd.

Krzywd, które obciążają sumienia nas wszystkich.

czwartek, 16 maja 2019

Bramy piekielne go nie przemogą

Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.
Mt. 16, 18

Zło nigdy nie pokona Kościoła ("bramy piekielne go nie przemogą"). Tak powiedział sam Bóg w osobie Jezusa. Powiedział to do Piotra i do nas wszystkich, słabych, podległych grzechowi ludzi.
Piotr aby stać się Skałą (Opoką), na której powstanie Kościół odporny na ataki Złego, musiał jednak wcześniej sam poczuć smak własnego upadku. Dlatego niech nikt się nie dziwi, że Jezus jako głowę powstającego Kościoła wyznacza ulegającego słabościom człowieka. Człowieka, który w chwili słabości zaparł się swojego Mistrza.
Jezus po prostu wiedział, że ten święty, powszechny i apostolski Kościół będą tworzyć zwykli podlegli grzechowi ludzie. I że muszą mieć wzór jak dążyć do świętości i łączności z Bogiem mimo tych grzesznych słabości.

Dlatego też:

Nie można zakładać, że wszyscy ludzie Kościoła mają być absolutnie bez grzechu.

Takich ludzi po prostu nie ma.

Tylko o Maryi mówimy: "bez grzechu poczęta".

Jednak są grzechy, których tolerować w Kościele nie można. Nie można milczeć gdy ludzie odpowiedzialni za trwałość Kościoła ulegają grzechom, których wynikiem jest krzywda dzieci, zgorszenie wiernych i obraza świętości Kościoła.

Zło wyrządzone dziecku zawsze było uznawane w Kościele za szczególnie naganne.
A "grzech sodomski" jest zaliczany do grzechów wołających o pomstę do nieba.

Ludzie, którzy nie uznają w pokorze swojej grzeszności, nie uznają za grzech tego co pochodzi od Złego nie są godnymi następcami Piotra. Nie powstają po upadku lecz brną dalej w grzechu.

A Kościół przetrwa i będzie dalej głosił Słowo Boże. Przetrwa dzięki zwykłym ludziom. Ludziom wytrwale pracującym nad swoją formacją...

A takich ludzi, dzięki Bogu, w Kościele nie brakuje.

wtorek, 14 maja 2019

Polityk, który adoptował dziecko

Nigdy nie zazdrościłem dzieciom znanych osób. I szczerze mówiąc mam przeczucie, że wiele dzieci chętnie zrezygnowałoby ze sławy, którą "odziedziczyło" tak niechcący po sławnych rodzicach.
W jakiś szczególny sposób mam tu dużo współczucia dla dzieci polityków. I prawdę mówiąc tak samo nie zazdroszczę "sławy" Oli Kwaśniewskiej jak i Kindze Dudzie. Bo fakt, że jest się dzieckiem znanego polityka niekoniecznie musi sprzyjać ułożeniu własnego życia.
Dzieciom premiera Morawieckiego też nie zazdroszczę. Szum medialny wywołany po artykule z tabloidu dotyczył jednak sfery, która powinna być prywatną, a nie publiczną.
A cała dyskusja o tym, że artykuł o dzieciach premiera miał być ustawką, która rzekomo miała ocieplić wizerunek szefa rządu po prostu mnie zniesmacza.
Niestety w ciągu ostatnich dwóch lat sam doświadczyłem skrajnych opinii na temat swojego "adopcyjnego rodzicielstwa"... Od zachwytu po... Podejrzenie, że się w ten sposób lansuję.
Na szczęście ja tych podejrzewających mnie o lans mogę zwyczajne odesłać na /dev/drzewo (dla użytkowników Linuxa wiadome drzewo). Ale zdaję sobie sprawę, że znanym osobom, a szczególnie politykom, taki prosty mechanizm obrony przed atakiem na prywatność, może sprawiać wiele kłopotów i przysparzać dodatkowych oskarżeń.
I tak przy okazji całej tej dyskusji po artykule o dzieciach premiera spróbowałam sobie przypomnieć czy znam jakiegoś polityka, który adoptował dziecko/dzieci...
I szperając w zasobach własnej pamięci oraz zasobach googla z pewnym zdziwieniem stwierdziłem, że przypomnieć sobie mogę tylko przypadek byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera... Ale i w jego wypadku już sam fakt ujawnienia starań o adopcję dzieci wywołał wiele kontrowersji. Kontrowersji, na które "bezkarnie" pozwolić sobie mogą tylko gwiazdy kina i srebrnego ekranu (tzw celebryci i celebrytki).
Choć ta bezkarność już niekoniecznie musi dotyczyć ich dzieci.

***


A ktoś z Was pamięta jakiegoś znanego polityka, o którym wiadomo, że adoptował dziecko/dzieci?

sobota, 11 maja 2019

Jawność adopcji a prawo do prywatności

Widzę, że w internetach oraz klasycznych mediach już wiele "mądrości" padło na temat rodziny pana Morawieckiego. Cóż... Takie są niestety konsekwencje gdy ktoś w rodzinie jest osobą publiczną.
Niestety histeryczne reakcje części mediów, dziennikarzy oraz blogerów wskazują, że z normalnym traktowaniem adopcji (przysposobienia) dziecka mamy jeszcze sporo do przerobienia.
Otóż moi drodzy i szanowni czytelnicy... Fakt ujawnienia przez tabloid, że znany polityk jest rodzicem adopcyjnym jest taką samą sensacją jak podobne newsy o kolejnych spodziewanych narodzinach "royal baby" lub ciąży partnerki/żony znanego piłkarza.
Tak... W normalnych warunkach fakt zajścia w ciążę i spodziewanych narodzin dziecka nie jest czymś dziwnym. Choć w przypadku osób znanych tabloidowe media potrafią zrobić z tego sensację.
Z adopcją (przysposobieniem) dziecka jest podobnie. Nie ma potrzeby robić z niej tajemnicy. W końcu jest to normalna, legalna i (co ważne) społecznie ceniona droga do rodzicielstwa.
W cywilizowanych społeczeństwach, a Polska jest krajem cywilizowanym, zakłada się, że proces przysposobienia (adopcji) dziecka ma być jawny. Tylko, że ta jawność ma odnosić się przede wszystkim do relacji rodzice - dziecko. Dziecko jak każdy człowiek ma prawo do wiedzy o swoim pochodzeniu. Tylko, że o tym jak i kiedy z dzieckiem porozmawiać muszą zdecydować sami rodzice adopcyjni. Nikt im terminu nie ustali i nikt ich w tym procesie nie powinien wyręczać.
Opublikowanie przez tabloid informacji o fakcie adopcji dzieci przez znaną osobę to przede wszystkim naruszenie prawa do prywatności. Doszukiwanie się to jakiegoś straszliwego skandalu jest jednak mocno przesadzoną reakcją.
Gwarantuję wam, że więcej szkody w tej sprawie robią ci, którzy teraz próbują pouczać wspomnianego Znanego Polityka i wypominają mu, że jakoby chciał zachować w tajemnicy fakt adopcji dzieci, że nie porozmawiał z nimi we właściwym czasie.
A kto was uprawnił do takiej ingerencji w ludzkie życie?
Jak już wcześniej napisałem:

Prawem i obowiązkiem rodzica adopcyjnego jest samodzielnie podjąć decyzję o tym jak i kiedy porozmawiać z dzieckiem o tym, że było adoptowane.


Ps

A już kompletnie nie mogą pojąć reakcji pani Dominiki Wielowieyskiej. Niby osoba aspirująca do roli autorytetu, dobrze wykształcona, nowoczesna... A nie może pojąć, że adopcja dziecka to żaden lans czy PRowa zagrywka. Oj mocno zakorzenione jest jeszcze kołtuństwo w polskich elitach.

O lansie na "adopcji" to pani Dominika Wielowieyska może pogadać ze znaną podróżniczką Martyną Wojciechowską. Może w szczerej rozmowie obie panie dojdą do tego czym się różni lans od prawdziwego życia. A obu imo by się przydało trochę nad tym popracować.


Notka powiązana:

Miłość to nie pluszowy miś. Apel do znanej podróżniczki