Na stronach poświęconych temu co dzieje się w świecie ludzi znanych z tego, że są znani pojawiła się wiadomość:
Do znanej podróżniczki Martyny Wojciechowskiej przybywa z wizytą: "jej adoptowana córka".
Nic tylko się cieszyć i wzruszać. Może nawet popłakać nad tak wzruszającą historią.
Niestety we mnie lektura tych artykułów wywołała bardzo mieszane uczucia. Rozumiem ludzi, którzy chcieliby wspierać osierocone dzieci gdzieś "na krańcach świata". Rozumiem, że chcieliby im pomagać finansowo (bardzo szlachetny cel) i wspierać duchowo. Nie mam nic przeciwko takim inicjatywom. Co więcej... Jestem bardzo wdzięczny ludziom zaangażowanym w tzw "adopcję duchową" - modlitwa za dzieci nienarodzone, dzieci niechciane. Takie inicjatywy umacniały moją wiarę i przekonanie, że jako ludzie nie jesteśmy obojętni na krzywdę dziecka oraz, że rodzicielstwo będące skutkiem przysposobienia (adopcji) dziecka jest w naszym społeczeństwie akceptowane przez zwykłych ludzi, takich jak ci wśród których żyję.
Celebryckie portale piszą o tym, że odwiedza Panią: "adoptowana córka". Ale czy to dziecko, a właściwie teraz już młoda kobieta, jest rzeczywiście członkiem Pani rodziny?
"Adopcja na odległość" polegająca wspieraniu finansowym rozwoju i edukacji dziecka to jednak nie jest to samo co włączenie go przez przysposobienie (adopcję) do własnej rodziny. Swego czasu mówiło się też o "adopcji dziecka" przez Agatę Młynarską. Ale gdy wyszło, że tak naprawdę było to coś w formie "rodziny zaprzyjaźnionej" to pojawił się niesmak.
Mam nadzieję, że nie chodziło tylko o stworzenie sobie właściwego wizerunku.
Można przeczytać też, na tych kolorowych i pełnych wzruszających zdjęć portalach, że władze Tanzanii (kraj, z którego pochodzi dziewczyna, której rozwój i edukację wspiera p. Martyna Wojciechowska) nie są przychylne Pani działalności w tym kraju. Że nawet zabroniły Pani przyjazdu i kontaktów z "podopieczną".
Nie znam całej problematyki społecznej krajów Afryki ale wiem, że są one często traktowane przez bogate społeczeństwa zachodu jak obszary do pozyskiwania dzieci do adopcji. Że stwarza to wrażenie jakoby miejscowe społeczności były "zbyt zacofane" by zapewnić właściwą opiekę zastępczą skrzywdzonemu przez los i ludzi dziecku.
Niestety tak traktowana była też Polska. Nam też wmawiano, że adopcja zagraniczna to najlepsze co może spotkać osierocone dziecko w Polsce.
Wiem też, że opieka instytucjonalna nad osieroconym dzieckiem jest kosztowna. Dlatego popieram wszelkie formy wsparcia dla instytucji, które opiekują się sierotami społecznymi.
Mam świadomość, że widząc krzywdę dziecka u większości z nas pojawia się naprawdę szczera chęć pomocy. Tak aby mu dać choć pluszaka lub coś słodkiego na pocieszenie. I nie ma znaczenia skąd dziecko pochodzi i jaki ma kolor skóry.
Nie wiem jak w Afryce... Ale w polskich domach dziecka wychowankom nie brakuje jedzenia, zabawek czy słodyczy. Natomiast wszystkim osamotnionym i skrzywdzonym dzieciom brakuje prawdziwej miłości. Takiej zwyczajnej, na co dzień i nie na odległość. Takiej jaką może dać tylko kochająca mama i czuły tata.
Takiej miłości nie można udawać. Taka miłość nie jest na pokaz.
To co w mediach, jest w większości na pokaz. Nagłówki muszą być chwytliwe, historie z pogranicza, historie podkoloryzowane itd. itp. To wszystko musi się sprzedać.
OdpowiedzUsuńNie śledzę więc nie jestem w temacie, czy p. Martyna sama też się określa mamą adopcyjną? Bo jeżeli adoptowała, to równoznaczne jest z tym, że stała się rodzicem adopcyjnym. A jeżeli tak jest to musi się wywiązywać z obowiązków z tego tytułu płynących, które nie ograniczają się do pomocy finansowej wysyłanej na drugi koniec świata.
Tak naprawdę, w naszym społeczeństwie nadal jest znikoma wiedza na tematy około adopcyjne. Największą wiedzę mają ci, których ten temat (proces) dotyczy oraz ich najbliżsi. I nie wystarczy, że wiedza będzie szerzona i głoszona, bo musi być też usłyszana. A można usłyszeć i wysłyszeć.
Pozdrawiam.
@Matecznik K.
UsuńPodróżniczka w wywiadach sama mówi o swojej "adoptowanej córce" jednak nic nie wiadomo o formalnej adopcji. Coś tam wspomina, że: "Oświadczyłam oficjalnie przed rządem Tanzanii, że Kabula przechodzi pod moją opiekę i że będę finansować jej życie oraz edukację." (fragment z Vivy)
Ale jak na razie to Podróżniczka jest osobą niepożądaną w ojczyźnie Kabuli (tak ma na imię podopieczna p. Martyny Wojciechowskiej).
Wywiad dla NaTemat rozwiązuje wątpliwości (oto fragment):
Usuń"Wojciechowska jednak postanowiła nie iść drogą Jolie, pozostawiając dzieci w ich własnym środowisku. Stąd wybrała adopcję na odległość, co oznacza przede wszystkim zapewnienie dzieciom odpowiednich warunków życia i rozwoju. Jednym z takich dzieci jest Kabula z Tanzanii..."
https://natemat.pl/240943,czy-martyna-wojciechowska-ma-meza-i-dzieci
Z całości wynika, że Podróżniczka ma więcej takich podopiecznych, które traktuje jak "swoje adoptowane dzieci".
M
Ah, i jeszcze jedno. Kiedyś można było przygarnąć psa lub kota (lub jedno i drugie ;)), i dlaczego taka forma nie mogła zostać? Nawet z podpisaniem zobowiązania o należytej opiece, ale mogłoby to pozostać przygarnięciem, wzięciem pod swój dach, zaopiekowaniem się. Teraz jest adopcja zwierzaka. Swego czasu wpisując słowo "adopcja" w wyszukiwarce było więcej stron poświęconych adopcji kota/psa aniżeli adopcji dziecka. Sama idea jest bardzo słuszna, ale po co tak szastać określeniem "adopcja"? I później wychodzą takie rzeczy, bo skoro można adoptować np. hipopotama na innym kontynencie (wpłacając jakąś kwotę na jego utrzymanie) to można i adoptować człowieka na krańcu świata.
OdpowiedzUsuńNawet jeżeli jest to trochę na pokaz czy tez nadużywają słowa adopcja/jednak trochę trudu Martyna musiała w to włożyć / to:
OdpowiedzUsuń-ktoś o Albinosach i ich cierpieniu zaczął mówić,pokazano film
-kobieta ma szanse na naukę
-i dużo się mówi o adopcji-to słowo zaczyna być w głowach ludzi,nawet jak trochę nie tak rozumieją ale coś kiełkuje.
Myślący człowiek wie,że to nie taka zwykłą adopcja dziecka z DD czy RZ.
Nie wiem też do końca jak prawnie to wygląda ale ja się cieszę i z tego.
Kolejnemu dziecku lepiej żyć.
Babcia
@Babcia
UsuńZazwyczaj już w DD lub RZ osieroconemu społecznie dziecku pod tym względem "żyje się lepiej". Lepiej niż w miejscu, z którego je zabrano.
Deficytu rodzicielskiej miłości jednak nie zaspokoi żadna instytucja i nie można kupić odpowiedniego jej suplementu.
Pozdr
M
Ja nie myślę,ze chodzi tu o miłość Matki czy Ojca.Bardziej o pomoc by nikt nie odciął jej drugiej ręki,by były pieniądze na naukę.te dzieci i tak są w ośrodkach, bo rodzic albo nie chce takiego dziecka albo się boi,ze nie upilnuje.
OdpowiedzUsuńtrudno tu porównywać,myślę,że słowo adopcja zostało tak"chlapnięte" przez dziennikarzy o poziomie wiedzy,która raz nazywa problem Kabuli bielactwem a raz albinosem.
Tego nie da się porównać z tematem tej naszej adopcji.
A,ze w światłach reflektorów? To już inna bajka ale też nie mnie oceniać ile na to wszystko trzeba pieniędzy? Może chodzi też o dobrą protezę? może operację oczu?. Nie wiem.
Ale spokojnie patrzę i mam nadzieje,ze to dziecko a w zasadzie kobieta coś na tym skorzysta.
Mamy nędzne dziennikarstwo,bez porządnej wiedzy ale z głośnymi nagłówkami.
Babcia
No właśnie, ja nie do końca wiem, co o tym myśleć...
OdpowiedzUsuńBo z jednej strony to fajnie, że M pomaga tej dziewczynie. Na pewno zainwestowała w jej przyszłość i stworzyła jej różne możliwości - podobno pomogła jej w nauce.
A z drugiej...no jakoś mi tak średnio z tym, że poazuje z nią do zdjęć wszem i wobec. Czy prawdziwa pomoc nie powinna być skromna? Odbywać się po cichu? Tak po chrześcijańsku of course ;) No ale może ona to robi mając dobre intencje, bo np chce zainteresować ludzi tematem adopcji w ogóle.
Podróżniczka od lat opowiada różne dziwne rzeczy na temat adopcji.
UsuńNo widzisz, nigdy tych wypowiedzi nie śledziłam...czyli mało racjonalnie jednym słowem.
Usuń