piątek, 9 lutego 2018

Nieudana propozycja - jak z tym żyć i przeżyć

Już samo czekanie na ten telefon z Ośrodka Adopcyjnego (OA) czasem nas prawie wykańcza. Czekamy by się odezwał. I że usłyszymy propozycję, która będzie tą, na którą z takim utęsknieniem oczekujemy.
Niestety nie zawsze to co usłyszymy w OA jest zgodne z tym co zdążyło się narodzić w naszych wyobrażeniach. Pojawia się propozycja adopcji dziecka zdecydowanie starszego niż zakładaliśmy, dziecka obarczonego chorobami, o których nawet nie myśleliśmy lub obciążonego problemami, które budzą w nas strach.
Niestety może się zdarzyć, że ta wyczekiwana wiadomość z Ośrodka Adopcyjnego okaże się być propozycją, której nie jesteśmy w stanie przyjąć.

Jak już pisałem w notce pt.: "Ośrodek Adopcyjny. Obraz nędzy i rozpaczy" nam też dosyć szybko po zakończeniu kursu kwalifikacyjnego OA złożył pierwszą (i w przypadku tego OA jedyną) propozycję przysposobienia dziecka. Propozycję, której nie byliśmy w stanie przyjąć.
Muszę w tym miejscu przyznać się, że wydarzenie to bardzo źle na mnie wpłynęło. Niestety jest coś we mnie co sprawia, że przyczyn takich niepowodzeń zaczynam szukać po swojej stronie A fakt odmowy zaczął wywoływać u mnie myśl, że być może skrzywdziłem dziecko, które oczekiwało mojej pomocy...
Z perspektywy lat, a mija ich od tego wydarzenia już sześć oraz późniejszych doświadczeń muszę stwierdzić, że:
- Propozycja adopcji ośmioletniego dziecka w tamtej sytuacji była naprawdę trudna do przyjęcia.

A oto powody, dla których tak uważam:
1. Cały czas wtedy zakładaliśmy, że maksymalny wiek dziecka jakie moglibyśmy przyjąć to 5 lat. Propozycja adopcji starszego aż o 3 lata była dla nas kompletnym szokiem.
2. Przez cały kurs kwalifikacyjny uczestniczyliśmy w zajęciach z ludźmi, którzy oczekiwali na niemowlaka. Bardzo mało było o problematyce adopcji starszych dzieci. Może i w naszych głowach tliły się jakieś marzenia o maluszku?
3. W przypadku dziecka w tym wieku nie przysługiwałyby nam, żadne prawa do urlopu macierzyńskiego, a w tym wypadku nawet rodzicielskiego. A jest to w gruncie rzeczy bardzo istotne.
4. Dziecko pochodziło właściwie z bardzo bliskiego sąsiedztwa. Z tego samego miasta. Gdzieś w głowie była myśl, że niemal codziennie będziemy mijać miejsca, w których dziecko już bywało. Że niemal codziennie będzie ryzyko napotkania ludzi, którzy znają dziecko i dziecko ich zna. A szczególnie rodzinę pochodzenia.
5. Decyzję "kazano" nam podjąć w ciągu jednego dnia. Bo jak nie, to inni czekają... A wybaczcie... Podjąć decyzję o związku na całe życie w takim tempie? Już pisałem, że decyzja o adopcji starszego dziecka jest wg mnie jak wybór małżonka (patrz: TUTAJ). Mało kto decyduje się na związek małżeński po pierwszym spotkaniu, tak z dnia na dzień, po pierwszym telefonie od nowo poznanej panny/kawalera.

Cóż... Niestety dążenie do celu polega na tym, że po drodze trzeba pokonywać trudności. Trzeba czasem omijać przeszkody. Czasem podnosić się po bolesnym upadku. A z upadku najszybciej się podnosi gdy wspiera nas ktoś naprawdę bliski. Mąż żonę, żona męża... Jeżeli decyzję podjęliśmy razem to łatwiej będzie nam przyjąć także jej gorycz.
Tak... Jednomyślność w przypadku adopcji dziecka jest ważna nie tylko w przypadku decyzji na tak. Jeżeli naprawdę razem podjęliśmy decyzję o nieprzyjęciu propozycji z OA to łatwiej nam się będzie z tym pogodzić.
Gorzej gdy o odrzuceniu propozycji zadecydował strach lub niemoc decyzyjna jednego z małżonków. Wtedy trudniej się pozbierać.

Stąd moja rada skierowana do tych jeszcze oczekujących.
Zawsze bądźcie razem. W każdej decyzji i w każdej sytuacji. Razem pokonacie wszystkie przeszkody. Razem wstaniecie po każdym upadku.

Dziś po latach. Gdy już w naszym życiu pojawiły się tak długo oczekiwane dzieci. Mam coraz większą świadomość, że tamta decyzja o odrzuceniu propozycji z Ośrodka Adopcyjnego była nam w gruncie rzeczy potrzebna. Potrzebna by okrzepnąć. Uświadomić sobie swoje lęki i obawy. Przemyśleć kilka spraw. Przygotować nas do świadomej decyzji.

Do tego, że dziś mogę śmiało napisać, że:
Żadnej decyzji w swoim życiu nie żałuję.

18 komentarzy:

  1. U nas było podobnie, choć my "odrzuciliśmy" dwie propozycje. Pierwsza pojawiła się 3 miesiące po kwalifikacji - trójka chłopców w wieku 1 miesiąc, 2 i 3 lata. Matko Boska!!!- pomyślałam. Radość i strach. Czy ja dam sobie rade SAMA z trójka dzieci naraz????Bo mąż oczywiście prędzej czy później pójdzie do pracy. Brak babć do pomocy, opiekunek i co żłobek, przedszkole od razu???A gdzie czas dla nas, do tego aby się poznać itp. Z ciężkim sercem ale zrezygnowaliśmy. Druga po dwóch latach oczekiwania. Pani z OA od razu na początku rozmowy zastrzegła, że wie, że my czekamy na maleństwo, ale próbują bo bardzo im zależy, że czas ich goni itd. - siostry w wieku 6 i 8 lat. I znów myślimy, męczymy się, bo może przesadzamy, może właśnie "przsmradzamy" jak klienci w supermarkecie...Ostatecznie dziewczynki trafiają do innej rodziny. Ja osobiście cierpię, bo też myślę o sobie - egoistka...Trzy miesiące później dzwoni TEN telefon. Nasza córeczka!!!!!Nasz jeżyk, który przez pierwsze 3 spotkania reaguje na nas płaczem;-)Mała 5 -miesięczna Kruszyna!!!!Dowiadujemy się, że para przed nami po 2 spotkaniach z naszą córeczką zrezygnowała. Dlaczego - nie wie nikt. Ale my wiemy, że dzięki temu, że ktoś "odrzucił propozycję" my znaleźliśmy szczęście;-)
    Tak to prawda decyzja musi być wspólna. Teraz po 4 latach wiem, że postąpiliśmy słusznie, że nie można robić nic wbrew sobie.
    Pozdrawiam Tyśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Tyśka
      Wielkie dzięki za ten komentarz. Droga do rodzicielstwa poprzez adopcję bywa długa i wyboista. Wasz przykład doskonale pokazuje, że zawsze warto mieć nadzieję, że nie należy rezygnować z dalszych starań, nawet jak kolejne propozycje są "nieudane".
      Daliście piękne świadectwo wytrwałości w staraniach.

      Pozdrawiam serdecznie
      M

      Usuń
  2. Fajnie to opisała Tyśka wyżej :)
    Bo widzisz - wyboraź sobie, że na to dziecko czekał ktoś od dawna :) I że dla tego kogoś stało się wyjątkowe - a na pewno tak właśnie było :)
    Nie można podejmować takich decyzji wbrew sobie - w końcu to dziecko. Takie już na całe życie ;) A czasem nawet współmałżonka można zmienić ;))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dziubasowa
      W mojej wersji oprogramowania nie ma opcji zmiany współmałżonki/współmałżonka. Jeszcze nie przeszedłem upgrade do wersji człowiek 2.0

      pozdr
      M

      Usuń
    2. I całe szczęście!W mojej też nie :)
      To chyba nie byłby upgrade tylko "downgrade" ;))

      Usuń
    3. @dziubasowa
      Jakby w życiu było tak jak z komputerami to:
      - każda aktualizacja (update/upgrade) oprogramowania (software) przybliżałaby nas do konieczności wymiany sprzętu (hardware).
      Niektórzy (w tym ja) mówią, że to celowe działanie, zmowa producentów softu i sprzętu.

      Zmiany społeczne i obyczajowe też mają swoje źródła.

      Pozdr
      M

      Usuń
    4. Oby to wszystko przetrwać bez żadnego wirusa i wszystko powinno być ok ;) (suchar!)

      Usuń
  3. Na szkoleniu wielokrotnie powtarzano nam, że musimy być w 200% pewni swojej decyzji. Jeśli wahamy się choć 1% to powinniśmy zrezygnować, bo to może zaważyć na całym życiu naszym i dziecka. Opowiadała nam pani w ośrodku różne historie, że np. ludzie odmówili z bólem serca propozycji, a za pół roku urodziła się biologiczna siostra ich przysposobionego syna. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Tak jak pisze Tyśka wyżej, gdyby wbrew sobie przyjęli propozycję, nie dość, że nie mieliby swojego dziecka, to co gorsza przysposobiliby takie, na które czekał ktoś inny.
    Cóż mogę napisać. Tylko to, że jeśli robimy coś wbrew sobie, to może się to skończyć tragicznie. Polecam przeczytać mój wczorajszy wpis :
    Nieudana adopcja. Dziecko szuka rodziców.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @izzy
      Bez wątpienia nie można podejmować decyzji wbrew sobie. Obawy można mieć zawsze, ale trzeba czuć, że bierzemy dziecko, które potrafimy pokochać. Jeżeli w myślach o dziecku odczuwamy tylko lęk i/lub obawy to nie jest to dobra prognoza na udaną przyszłość w rodzinie.

      Pozdr
      M

      Usuń
  4. Izzy, to Wy jednak mieliście mądry ośrodek. Jak wiecie, nie mogę specjalnie narzekać na nasz, ale faktycznie do kwestii przemyślenia decyzji podchodził tak, jak opisuje Hephalump. Zgadzam się, że to decyzja porównywalna do zawarcia małżeństwa, a nawet powiedziałabym, że ważniejsza, bo zdecydowanie łatwiej (w sensie formalnym) rozstać się z mężem, niż z dzieckiem. Akurat w naszym przypadku pośpiech był wymuszony przez okoliczności (Księżniczka musiała zostać wypisana ze szpitala i gdybyśmy my - lub inni RA - jej stamtąd nie odebrali, to trafiłaby do placówki opiekuńczej na minimum 6 tygodni). Nie mamy więc absolutnie do nikogo pretensji, ale za to słyszeliśmy historie - również z naszego OA - właśnie o tym, jak zaraz po telefonie kandydaci jechali do dziecka i musieli tego samego dnia podjąć decyzję o adopcji. Samo poznanie dziecka wywołuje zwykle huśtawkę emocji trudnych do poskromienia nawet przez najbardziej zrównoważonego dorosłego - i jak w takim stanie podjąć racjonalną, a przede wszystkim właściwą decyzję?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lady, i właśnie dlatego mój ośrodek jest przeciwny preadopcji i zabieraniu dzieci ze szpitala. Pomijam fakt, że mieli (dawno temu) kilka przypadków, że MB wycofała się z adopcji, a co za tym idzie przyprawiając RA o ogromną traumę. Większość noworodków rodzi się jednak z obciążeniami i przyszli rodzice potrzebują czasu na to, żeby przemyśleć swoją decyzję. Nie zawsze przecież jest tak, że nie chcą tego dziecka, chcą po prostu na spokojnie o tym pomyśleć. A tu czasu nie ma, bo jak piszesz musisz się zdecydować, bo inaczej propozycja pójdzie do kogoś innego. A dziecko to przecież nie towar, który jak jedni nie chcą to weźmie ktoś inny. Wybrano Was, bo uważano, że będziecie najlepszymi rodzicami dla Księżniczki, więc powinniście na spokojnie móc podjąć decyzję o jej zabraniu. Nie rozumiem też dlaczego dziecko nie może pobyć w szpitalu choć kilka dni.
      Ja wiem, że dla maluszka każdy dzień, tydzień jest ważny i dałabym wszystko, by móc być z moimi dziećmi od pierwszej chwili, ale chyba jednak wolę to tak jak robią to w naszym ośrodku. Na spokojnie.

      Usuń
    2. Ja jestem jak najbardziej za preadopcją, pod warunkiem, że RA są rzetelnie informowani o możliwych konsekwencjach. Nie wyobrażam sobie oddać Księżniczki na minimum półtora miesiąca (a w praktyce mogłoby to trwać jeszcze dłużej) do placówki. Podświadomie liczyliśmy się z tym, że MB może zmienić zdanie - ale to nie my byliśmy najważniejsi, tylko Księżniczka, która dzięki preadopcji mogła spędzić pierwsze dni życia bezpieczna, zadbana i otoczona miłością. Od telefonu z propozycją do zabrania małej do domu minęło 6 dni, więc to też nie tak, że ktoś nam kazał pojechać do szpitala, spakować dziecko w plecak i zabrać do domu ;) Wrażenie pośpiechu potęgował fakt, że po drodze był weekend, kiedy to załatwianie jakichkolwiek dokumentów było niemożliwe; finalnie zostały nam na to niecałe dwa dni, a praktycznie to nawet jeden. Dziecko nie mogło zostać dłużej w szpitalu z przyczyn oczywistych - szpital musiał ciąć koszta, przetrzymywanie na oddziale zdrowego noworodka byłoby podejrzane.

      Usuń
    3. Wiesz, wszystko fajnie jeśli historia dobrze się kończy. Ale tego nie wiesz zabierając dziecko ze szpitala. Nie wiem, czy tak samo czują ci rodzice, którzy np. po miesiącu musieli oddać dziecko. Na szczęście u Was nic się nie wydarzyło. Dzięki Bogu :*

      Usuń
  5. My tez mamy za sobą jedną odrzuconą propozycję - i nawet nie chodziło tu o wiek dziecka czy jego choroby (bo akurat te byliśmy w stanie zaakceptować z otwartymi ramionami), tylko o fakt, że ...matka biologiczna była przy dziecku obecna niemal przez cały dzień, w placówce wychowawczej.

    To był dla nas szok. W OA zawsze powtarzano nam, że zanim weźmiemy dziecko do siebie - będziemy przez jakiś czas jeździć do niego do domu dziecka, poznawać się wzajemnie i nawiązywać więź. Na miejscu okazało się, że MB towarzyszy mu od rana do godziny 12, potem dzieci idą na obiad i drzemkę - a potem o 14 MB znowu przychodzi i zostaje do wieczora, opiekując się dzieckiem. I tak codziennie ! Na pytanie , kiedy my mielibyśmy ewentualnie spotykać się z maluchem - panie nie umiały nam odpowiedzieć. Sugerowały nawet, że możemy udawać stażystów - żeby nikt nie zorientował się, że jesteśmy zainteresowani adopcją, bo wówczas MB mogłaby zablokować przysposobienie sądową apelacją o pełne przywrócenie praw. Podejrzewam, że tak było im wygodnie - bo nie musiały zajmować się dzieckiem same, ponieważ MB w dużej mierze je w tym wyręczała.

    Jakaś zupełnie kuriozalna sytuacja - więc podziękowaliśmy i...za 3 miesiące doczekaliśmy się naszego Bąbla :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Karolina (Nasze Bąbelkowo)
      Różne rzeczy widziałem, o różnych słyszałem i wiele mogę sobie wyobrazić. Ale takiej sytuacji jak opisana przez Ciebie nie jestem w stanie pojąć.
      W takich warunkach, działając z partyzanta imo nie można w racjonalny sposób podjąć jakiejkolwiek decyzji. Ani tu prywatności, ani spokoju. Tłumaczono mi, że podczas spotkań z dzieckiem przed decyzją o adopcji powinna być zapewniona właściwa atmosfera. Bo nawet obecność innych dzieci może przeszkadzać, rozpraszać... A obecność Rodzonej to już imo zwykły skandal. Wygląda jakby celowo ktoś (nie tylko MB) dokładał starań by dziecko nie trafiło do nowego domu.

      Dziękuję za komentarz
      Ta historia zbija z nóg

      Pozdrawiam serdecznie
      M

      Usuń
  6. Karolina, to co opisałaś to jakiś kosmos dla mnie. Nie neguję prawdziwości tej historii, żeby nie było, ale nie słyszałam, żeby ośrodek załatwiał adopcję, gdy MB nie zrzekła się praw i do tego odwiedza dziecko. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jeśli jest tak jak piszesz, to świadczy tylko o braku profesjonalizmu ośrodka. Bardzo to dziwne wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @izzy
      Aby system oddał dziecko do przysposobienia MB nie musi zrzec się praw do dziecka. Sąd może ją tych praw pozbawić. A przysposobienie pozbawia tych praw rodzinę biologiczną definitywnie.
      Natomiast jest taki niuans, że nawet pozbawienie praw rodzicielskich nie zamyka MB możliwości spotykania się (styczności) z dzieckiem. To zupełnie inna para kaloszy. Matka nawet pozbawiona praw rodzicielskich może odwiedzać swoje dziecko w DD lub innej placówce.

      To co napisała Karolina to rzeczywiście historia jak z dreszczowca lub wymysł szalonego literata ale w naszej polskiej rzeczywistości prawnej jest to możliwe.

      Pozdr
      M

      Usuń
  7. Karolina, nie wiedziałam, że byliście postawieni przed takim wyborem. Szok!!! Nawet jestem w stanie zrozumieć, że MB nie chciała się pogodzić z pozbawieniem praw i odwiedzała dziecko, ale propozycja, żebyście nawiązywali więź z maleństwem incognito, to jakiś kosmiczny absurd!!! Pozostaje chyba po prostu wierzyć, że to Bąbel był Wam przeznaczony :)

    OdpowiedzUsuń