wtorek, 19 września 2017

O opiece zastępczej. Notka bez cukru

Szanowny bloger Siukum Balala napisał na Salon24 notkę pt. "Zamachowiec - sierotka z londyńskiego metra". Jak przystało na znanego blogera notka świetnie napisana, a jej wymowa trafiła najwyraźniej do czytelników, bo i komentarzy sporo.
Jednak czy historia: " dwóch wychowanków zamieszanych w zamach terrorystyczny" jest rzeczywiście "skazą na życiorysie rodziców zastępczych"?
Nie znam się na źródłach terroryzmu i nie nad tym będę się tu rozpisywał. Skupię się na tym, co można próbować naprawić w życiu skrzywdzonego dziecka, które trafiło do opieki zastępczej.

Otóż jak słusznie zauważył nasz szanowny bloger Siukum Balala nasze wyobrażenie o sierotkach w instytucjonalnej pieczy zastępczej jest często błędne, naiwne i przesłodzone. Tak. Nie są to Anie z Zielonego Wzgórza lub dziewczynki tak słodkie jak ta z filmu Listy do M. Więcej... Większość z nich to sieroty społeczne. Dzieci, które co prawda mają gdzieś tam rodziców ale ci nie potrafili spełniać swojej roli w życiu dziecka. Dzieci te noszą w sercu skutki wieloletnich zaniedbań, odrzucenia przez rodziców, przemocy i innych niegodziwości doznanych od dorosłych, często bliskich.
Traum jakie musiał przejść w swoim życiu młody chłopak (bohater notki Siukuma) nawet nie chcę sobie wyobrażać. Wojna, utrata rodziców, tułaczka, "Dżungla" pod Calais... Wystarczy by zniszczyć dorosłego, a co dopiero dziecko. I nie chodzi mi teraz o szukanie usprawiedliwienia dla młodego zamachowca lecz o to czy angielscy opiekunowie zastępczy mieli szansę naprawić psychikę chłopaka.
Wspomniany w notce Siukuma chłopak trafił do sierocińca prowadzonego przez państwo Ronalda i Penelopę Jones. Małżeństwa, które jak napisał Siukum wychowało w trzydziestoletniej historii swojej działalności jako "instytucja" opieki zastępczej ponad 280 dzieci. Jednak taka forma opieki to nadal jest opieka instytucjonalna, a nie rodzina. Nawet jeżeli opiekunowie wychowują w niej podopiecznych tak jak własne dzieci. Odnosząc się do polskich realiów dom państwa Jones moglibyśmy nazwać Rodzinnym Domem Dziecka. Mniejszy, ale nadal Dom Dziecka.
Państwo Jones swój "Rodzinny Dom Dziecka" prowadzili zapewne dobrze, a może nawet wspaniale. Bo w końcu odznaczenie otrzymane z rąk królowej nie było za " wieloletnie pożycie" tylko za zasługi. Jednak te zasługi nie polegały na tym, że każdy z wychowanków "wyszedł na ludzi". Państwo Jones tylko stwarzali im taką szansę.
***
W grudniu zeszłego roku zapytałem się jednej z pracownic Domu Dziecka: Czy cieszy się widząc dziecko opuszczające ich placówkę?
Odpowiedziała, że bardzo się wzrusza gdy jakaś rodzina zabiera do siebie dziecko. Ale cieszy się jeszcze bardziej, gdy ktoś zadzwoni np. po roku od tego wydarzenia i nadal w jego głosie słychać ten sam entuzjazm rodzica, który właśnie znalazł swoje dziecko. Ale największą radość sprawiło jej kiedyś spotkanie z dawnym wychowankiem, któremu udało się stworzyć własną szczęśliwą rodzinę. Bo zdarzało się, że o dalszych losach wychowanków dowiadywała się gdy ich dzieci trafiały do Domu Dziecka, który wcześniej opuścili rodzice.
***
Wspaniałość ludzi takich jak państwo Jones polega na tym, że potrafią dawać coś od siebie i pracować nad wychowankiem nawet wtedy gdy nie widać szans na naprawę tego co w psychice dziecka wyrządziły osierocenie, wojna i przemoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz