Szanowny bloger Siukum Balala napisał na Salon24 notkę pt. "Zamachowiec - sierotka z londyńskiego metra".
Jak przystało na znanego blogera notka świetnie napisana, a jej wymowa
trafiła najwyraźniej do czytelników, bo i komentarzy sporo.
Jednak czy historia: " dwóch wychowanków zamieszanych w zamach terrorystyczny" jest rzeczywiście "skazą na życiorysie rodziców zastępczych"?
Nie
znam się na źródłach terroryzmu i nie nad tym będę się tu rozpisywał.
Skupię się na tym, co można próbować naprawić w życiu skrzywdzonego
dziecka, które trafiło do opieki zastępczej.
Otóż
jak słusznie zauważył nasz szanowny bloger Siukum Balala nasze
wyobrażenie o sierotkach w instytucjonalnej pieczy zastępczej jest
często błędne, naiwne i przesłodzone. Tak. Nie są to Anie z Zielonego
Wzgórza lub dziewczynki tak słodkie jak ta z filmu Listy do M. Więcej...
Większość z nich to sieroty społeczne. Dzieci, które co prawda mają
gdzieś tam rodziców ale ci nie potrafili spełniać swojej roli w życiu
dziecka. Dzieci te noszą w sercu skutki wieloletnich zaniedbań,
odrzucenia przez rodziców, przemocy i innych niegodziwości doznanych od
dorosłych, często bliskich.
Traum
jakie musiał przejść w swoim życiu młody chłopak (bohater notki
Siukuma) nawet nie chcę sobie wyobrażać. Wojna, utrata rodziców,
tułaczka, "Dżungla" pod Calais... Wystarczy by zniszczyć dorosłego, a co
dopiero dziecko. I nie chodzi mi teraz o szukanie usprawiedliwienia dla
młodego zamachowca lecz o to czy angielscy opiekunowie zastępczy mieli
szansę naprawić psychikę chłopaka.
Wspomniany
w notce Siukuma chłopak trafił do sierocińca prowadzonego przez państwo
Ronalda i Penelopę Jones. Małżeństwa, które jak napisał Siukum
wychowało w trzydziestoletniej historii swojej działalności jako
"instytucja" opieki zastępczej ponad 280 dzieci. Jednak taka forma
opieki to nadal jest opieka instytucjonalna, a nie rodzina. Nawet jeżeli
opiekunowie wychowują w niej podopiecznych tak jak własne dzieci.
Odnosząc się do polskich realiów dom państwa Jones moglibyśmy nazwać
Rodzinnym Domem Dziecka. Mniejszy, ale nadal Dom Dziecka.
Państwo Jones swój "Rodzinny Dom Dziecka" prowadzili zapewne
dobrze, a może nawet wspaniale. Bo w końcu odznaczenie otrzymane z rąk
królowej nie było za " wieloletnie pożycie" tylko za zasługi. Jednak te
zasługi nie polegały na tym, że każdy z wychowanków "wyszedł na ludzi".
Państwo Jones tylko stwarzali im taką szansę.
***
W grudniu zeszłego roku zapytałem się jednej z pracownic Domu Dziecka: Czy cieszy się widząc dziecko opuszczające ich placówkę?
Odpowiedziała, że bardzo się wzrusza gdy jakaś rodzina zabiera do
siebie dziecko. Ale cieszy się jeszcze bardziej, gdy ktoś zadzwoni np.
po roku od tego wydarzenia i nadal w jego głosie słychać ten sam
entuzjazm rodzica, który właśnie znalazł swoje dziecko. Ale największą
radość sprawiło jej kiedyś spotkanie z dawnym wychowankiem, któremu
udało się stworzyć własną szczęśliwą rodzinę. Bo zdarzało się, że o
dalszych losach wychowanków dowiadywała się gdy ich dzieci trafiały do
Domu Dziecka, który wcześniej opuścili rodzice.
***
Wspaniałość ludzi takich jak państwo Jones polega na tym, że potrafią
dawać coś od siebie i pracować nad wychowankiem nawet wtedy gdy nie
widać szans na naprawę tego co w psychice dziecka wyrządziły
osierocenie, wojna i przemoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz