W naszej kulturze sprawy dotyczące rodzicielstwa, opieki nad dzieckiem i w ogóle wszystkiego, co z dziećmi się wiąże, często są lokowane w dziale "Tylko dla Kobiet". Takiego szufladkowania dopuszczają się zarówno konserwatyści jak i orędownicy liberalno-lewicowych zmian społecznych. Konserwatyści z uporu i przyzwyczajenia, a postępowcy chyba z zaślepienia ideologicznego.
Gdy od swoich tradycyjnych do bólu znajomych oraz bliskich z rodziny słyszałem teksty w stylu:
- Starania o dziecko pozostaw żonie. To jest kobieca (babska) sprawa.
To muszę przyznać, że brała mnie jakaś "nerwa", że aż na usta cisnęła się "urwana nać". Jako facet też odczuwałem potrzebę realizacji swoich "instynktów" rodzicielskich. Ta potrzeba nie jest w mojej ocenie tylko kobieca. Mam swoje uczucia i odczucia także w tej dziedzinie. Ich obecność nie odbiera mi męskości. Klepanie sloganów w stylu: "Dzieci to sprawa babska" to tylko bezrefleksyjne powtarzanie wyuczonych formuł. A takie powtarzanie może być bardzo wygodne. Nie trzeba się wysilać by otworzyć się na coś nowego.
Z drugiej strony od tych bardziej liberalnych znajomych też słyszałem tylko:
- A jak sobie żona z tym radzi? Dla kobiety to takie trudne.
Cóż... Jak tu się z nimi nie zgodzić. Ale mnie męska duma jakoś blokowała by przyznać się im, że dla mnie to też było trudne.
Potem widziałem takich lewicujących-liberałów na czarnych marszach pod banerami z hasłami w rodzaju: "moja macica, mój wybór". I tak sobie myślałem, ile zmienia świadomość, że nie zawsze mamy wybór, nie wszystko zależy od tego, co JA CHCĘ. Ale oni mają swoją ideologię i w nią ślepo wierzą.
W tych staraniach, które miałem jakoby pozostawić żonie, moja rola polegała głównie na wspólnym jeżdżeniu od kliniki do kliniki, wyczekiwaniu na korytarzach, wysłuchiwaniu i przyjmowaniu wieści - tych dających nadzieję i tych ją odbierających. Na wycieraniu łez i zapewnianiu, że kocham i będę kochać...
Miałem też dużo czasu na myślenie. Myślenie, które potrafi być bardzo wyczerpujące.
Decyzję o zaprzestaniu tych starań podjąłem za nas oboje. To ja powiedziałem żonie, że już więcej nie chcę widzieć jej łez i tej goryczy po utracie złudnie budzonych nadziei. A w tym momencie czułem, że robię dokładnie to, co do mnie jako męża i mężczyzny w związku należy. Że taka była moja rola.
Decyzję o przysposobieniu (adopcji) dziecka podejmowaliśmy wspólnie. Razem do niej dorastaliśmy. Choć słyszałem, że mnie jako facetowi jest niby łatwiej. Ale do dziś nie wiem, na czym miało polegać to łatwiej.
Do Ośrodka Adopcyjnego (OA) na pierwszą wizytę przyszliśmy razem. Razem chodziliśmy na kursy. Razem budowaliśmy w sobie wiarę oraz nadzieję, że to jest nasza droga do rodzicielstwa.
Ale Ośrodki Adopcyjne to też teren sfeminizowany. Większość lub wszyscy pracownicy to kobiety. Niby profesjonalizm polega na tym, że płeć nie ma znaczenia, ale muszę się przyznać, że brakowało mi wtedy w OA takiej "męskiej" rozmowy. Ale może był to tylko objaw tego, jak szkodliwe jest myślenie, że rozmowy o rodzicielstwie i dzieciach są "zarezerwowane" dla kobiet.
Potem przyszedł czas oczekiwania, który udowodnił, że droga adopcyjna jest równie trudna jak inne starania, te które niby miałem pozostawić żonie. A czasu na wyczerpujące myślenie jest nawet więcej.
Mijały lata. Zmieniliśmy OA - tu też same panie w personelu. A marzenie o rodzinie i domu pełnym dzieci nadal pozostawało niespełnione.
Aż przyszedł ten moment, w którym wszystko się zmieniło.
Jedziemy na spotkanie z dziećmi w Domu Dziecka na drugim końcu Polski. Droga daleka, ale nadzieja i wiara nas prowadzą.
Dom Dziecka jest ukryty w starym parku i wygląda trochę jak szkoła dla czarownic i czarnoksiężników z filmów o Harrym Potterze. Spotykamy się z pracownikami (też niemal wyłącznie kobiety - tylko jeden wyjątek) i... Niech się dzieje Wola Boża.
***
Dziś po ponad roku od tego wydarzenia mogę się cieszyć, że mam obok siebie kochaną kobietę. Że razem mamy przy sobie dwie śliczne oraz kochane córeczki. Że jako mężczyzna, mąż oraz ojciec zrobiłem wiele i nadal mogę wiele zrobić by spełniać nie tylko swoje marzenia. Marzenia, które nie są dla nikogo zarezerwowane.
Marzenie o rodzicielstwie nie są dla nikogo zarezerwowane. Zgadzam się z tym w 100%. Podobnie jeśli para chce mieć dziecko to powinna być to decyzja wspólna a nie decyzja żony a mąż powie "chcę, bo żona chciała"? Nie o to chyba tu chodzi.
OdpowiedzUsuńPrzy leczeniu niepłodności niestety często właśnie tak to wygląda, że większość czasu u lekarza, większość "procedur" jednak skupia się ostatecznie na kobiecie. Mężczyzna może jej towarzyszyć, wspierać...
Muszę szczerze przyznać, że w momencie kiedy mój mąż powiedział "chcę być tatą - zgłośmy się do OA" poczułam, że teraz oboje podążamy we właściwym kierunku, razem. I tu jak wiadomo nie jest to tylko sprawa kobiety. Pierwsze spotkanie było wspólne. Zbieranie dokumentów także. Jesteśmy w tym razem i to budzi we mnie spokój i daje poczucie, że będzie dobrze.
@Uśmiech w oczach
UsuńDziękuję za ten piękny i rzeczowy komentarz.
Ta świadomość wspólnego działania. To, że mąż i żona mogą czuć, że razem działają i dążą do rodzicielstwa jest w tej drodze adopcyjnej bardzo pomocna i bardzo potrzebna. Razem łatwiej pokonywać przeciwności, łatwiej znosić oczekiwanie na "ten telefon" i zdecydowanie pewniej można się czuć przy podejmowaniu tych właściwych decyzji.
Pozdrawiam serdecznie
M
Myślę,że stereotypy trochę rządzą światem.
OdpowiedzUsuńBrak dziecka- najczęściej obwinia się kobietę /nikt nie będzie się przed światem tłumaczył dlaczego /
Nie wyobrażam też sobie adopcji tylko dlatego,że jeden z rodziców/żona/tego chce.
Też uważam, że w ośrodkach adopcyjnych powinni być panowie,spojrzenia męskie przydało by się wszystkim.
Ale to tak już jest z ta ocena panów w życiu rodziny.
Jak dziecko niepełnosprawne to ojciec zajmujący się takim dzieckiem to prawie bohater a matki....to ich obowiązek.
Tata na szczepieniu z maluchem-zdziwienie.Czasami nawet myślę,że tatusiowe traktowani są trochę jak /bez obrazy/niepełnosprawni umysłowo do działań w rodzicielstwie
Ale-zmienia się i to sporo.Długo pracuję w sł.zdrowia i widzę te zmiany.I tak pozytywnie trzeba myśleć.
Babcia
@Babcia
UsuńTo prawda. Stereotypy nami czasem rządzą i są naszą kulą u nogi.
Też uważam, że klucz do udanej adopcji i wychowania dziecka leży w zgodnym, wspólnym działaniu matki oraz ojca. To działanie powinno zaczynać się już w chwili podjęcia decyzji o przysposobieniu.
Pewne zmiany w podejściu do roli ojca w rodzicielstwie są imo nieuniknione. I widzę, że sporo pozytywnych przykładów już można obserwować.
Dziękuję za komentarz
Pozdrawiam serdecznie
M
Byłam na rocznym macierzyńskim i to głównie ja zajmowałam się córeczką. Pod koniec tego czasu debatowaliśmy, co dalej? Nie chcieliśmy posyłać Małej do żłobka. I stanęło na tym, że ja wracam do pracy, a mąż idzie na wychowawczy. Wiele czynników na to wpłynęło - charakter pracy, zarobki itp. Początki nie były łatwe dla mojego męża. Ale teraz jest super. Widzę jak to wpłynęło na na więź między mini. Mąż częściej niż ja chodzi na spacery z córeczką i przy tym robi jeszcze codzienne zakupy. W sklepach nie raz dziwnie na niego patrzą ;)) I że na wychowawczym jest? ;-) I chciał???!!! ;-) A przecież jest takim samym rodzicem, jak ja.. pozdrawiam. Ewa
OdpowiedzUsuń@Ewa
UsuńU nas tak został podzielony urlop rodzicielski. Ta część po właściwym macierzyńskim. I nie żałuję :) Powiem więcej. To była imo bardzo dobra decyzja.
Nasze dzieciaki starsze ale też potrzebowały tego czasu aby poczuć, że mama i tata razem o nie się troszczą.
Niektórzy też dziwnie się patrzyli, że idę na taki urlop zamiast "pozostawić to" matce/żonie. Ale ja się tym nie przejmowałem i nie przejmuję. Naprawdę był to czas, podczas którego mogłem wiele zrobić da zżycia się z dziećmi.
Serdecznie pozdrawiam.
Pozdrowienia proszę przekazać też mężowi ;)
M
Chciałem tylko dodać zdjęcie do notki z marca 2018. Zaktualizowalem, a tu mi blogger utworzył z niej nowy wpis na blogu.
OdpowiedzUsuńCiekawe
M