Chodząc ulicami Krakowa nauczyłem się ignorować treści na licznych plakatach i bilbordach. Natłok i nachalność tej formy reklamy sprawia, że odruchowo stajemy się na nią obojętni.
Jednak koło bilbordu fundacji ad vocem obojętnie przejść nie mogłem:
Bilbord wisi/wisiał/ dokładnie na wprost jednego z wejść do Galerii Krakowskiej. Miejsca tłumnie odwiedzanego przez młodych mieszkańców Krakowa oraz turystów. Może młodzi przyszli rodzice (matki, ojcowie) też zwrócą uwagę na treść i przekaz bilbordu fundacji ad vocem.
Może treść tego plakatu choć kilku osobom przypomni o tym jakie mogą być skutki spożywaniu alkoholu. To przypominanie wydaje się być szczególnie ważne dziś gdy tworzy się pewien rodzaj "kultury picia", który dopuszcza też spożywanie alkoholu, a wręcz jego nadużywanie, przez młode kobiety.
Warto zajrzeć też na stronę fundacji ad vocem: www.advocem.org.pl i przeczytać np. o skutkach oddziaływania alkoholu we krwi matki na rozwijający się organizm związanego z nią dziecka w fazie płodowej. Choćby po to by skonfrontować własne przekonania o tym czy i kiedy alkohol szkodzi. Bo może część z nich to mity.
Czy mając wiedzę o możliwych skutkach picia alkoholu można już tak z "czystym sumieniem" namawiać kogoś do jego spożywania?
Bo kultura to nie tylko w tym by wiedzieć ile można, z kim i kiedy... Ale także w tym by umieć samemu odmówić i nie proponować usilnie picia komuś kto nie chce.
***
Ze strony advocem.org.pl:
- dzieci z FAS rodzą się nie tylko w rodzinach określanych jako "patologiczne"...
- w Polsce rodzi się więcej dzieci z FAS niż z zespołem Downa...
- FAS to choroba... nieuleczalna. Można tylko łagodzić jej skutki.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzicielstwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzicielstwo. Pokaż wszystkie posty
sobota, 29 grudnia 2018
niedziela, 24 czerwca 2018
Szkoła dla Rodziców, czyli o dzieciach nie tylko w adopcyjnym kręgu
Od marca do czerwca miałem możliwość uczestnictwa w zajęciach Szkoły dla Rodziców i Wychowawców organizowanych przez Powiatową Poradnię Psychologiczno-Pedagogiczną. Zajęcia te poświęcone były tematowi:
"Jak mówić do dzieci aby nas słuchały, jak słuchać, żeby do nas mówiły"
Dało mi to okazję do zapoznania się z przykładami nowych sposobów na pracę z dziećmi tak by łagodzić konflikty, umiejętnie kierować rozwojem dziecka, jak uczyć o konsekwencjach niewłaściwego postępowania bez stosowania kar oraz jak nagradzać by nagroda była motywacją a nie formą przekupstwa.
Była to też dobra okazja aby o problemach wychowawczych podyskutować nie tylko z psychologiem specjalistą ale też z grupą rodziców. I ten element pracy grupowej okazał się dla mnie szczególnie ważny.
W grupie uczestników tych zajęć byłem jedynym "rodzicem adopcyjnym" więc o dzieciach rozmawialiśmy bez szczególnego skupienia na tym co wynika z faktu przysposobienia oraz mojej innej drogi do rodzicielstwa. I muszę przyznać, że bardzo podbudowała mnie ta możliwość dyskutowania o rodzinie i wychowaniu dzieci bez etykietki: "rodzina adopcyjna".
Mam nadzieję, że i ten mój blog będzie coraz bardziej o rodzinie... bez dodatkowych etykietek. :)
***
A tak patrząc np. na dyskusje toczone na forum Nasz-Bocian czasem myślę, że takie zamykanie się w dyskusji tylko do wąskiego kręgu "ludzi ze środowiska" bywa nawet szkodliwe. Odruchowo szukamy grupek, w których tylko utwierdzamy się w już posiadanych poglądach, a doświadczenia innych przyjmujemy tylko gdy spełniają nasze oczekiwania.
"Jak mówić do dzieci aby nas słuchały, jak słuchać, żeby do nas mówiły"
Dało mi to okazję do zapoznania się z przykładami nowych sposobów na pracę z dziećmi tak by łagodzić konflikty, umiejętnie kierować rozwojem dziecka, jak uczyć o konsekwencjach niewłaściwego postępowania bez stosowania kar oraz jak nagradzać by nagroda była motywacją a nie formą przekupstwa.
Była to też dobra okazja aby o problemach wychowawczych podyskutować nie tylko z psychologiem specjalistą ale też z grupą rodziców. I ten element pracy grupowej okazał się dla mnie szczególnie ważny.
W grupie uczestników tych zajęć byłem jedynym "rodzicem adopcyjnym" więc o dzieciach rozmawialiśmy bez szczególnego skupienia na tym co wynika z faktu przysposobienia oraz mojej innej drogi do rodzicielstwa. I muszę przyznać, że bardzo podbudowała mnie ta możliwość dyskutowania o rodzinie i wychowaniu dzieci bez etykietki: "rodzina adopcyjna".
Mam nadzieję, że i ten mój blog będzie coraz bardziej o rodzinie... bez dodatkowych etykietek. :)
***
A tak patrząc np. na dyskusje toczone na forum Nasz-Bocian czasem myślę, że takie zamykanie się w dyskusji tylko do wąskiego kręgu "ludzi ze środowiska" bywa nawet szkodliwe. Odruchowo szukamy grupek, w których tylko utwierdzamy się w już posiadanych poglądach, a doświadczenia innych przyjmujemy tylko gdy spełniają nasze oczekiwania.
niedziela, 10 czerwca 2018
Emerytura za urodzenie dzieci?
Redakcja Newsów rzuciła na Salon24 notkę o nowych propozycjach w polityce prospołecznej i prorodzinnej obecnego rządu (PiS). Do czytania ma zachęcać intrygujący tytuł, sugerujący, że już sam fakt urodzenia przynajmniej czwórki dzieci ma dawać ich matce uprawnienia emerytalne.
Ale jeżeli wnikliwie przeczyta się teść notki, to jednak wynika z niej, że ta gwarantowana emerytura (choć minimalna) nie ma być nagrodą za sam fakt urodzenia dzieci, lecz za wysiłek włożony przez matkę w ich wychowanie.
I do tego właściwie nie ma co się przyczepiać.
Bo rzeczywiście czasem trudno jest pogodzić macierzyństwo i opiekę nad dziećmi z pracą zarobkową. Nie mówiąc już o karierze rozumianej jako sukces zawodowy i ekonomiczny.
I nie miałbym nic przeciwko temu, aby okres ciąży oraz dwa lata po urodzeniu dziecka były traktowane jak okres, za który to państwo płaci do ZUS składki emerytalne. I świadczenia takie imo mogłoby przysługiwać wszystkim matkom bez względu na to, czy są zatrudnione na etat, czy tez prowadzą własną działalność, czy też zajmują się wyłącznie wychowaniem dzieci.
Ale im dalej tym więcej wątpliwości i pytań o to, jak mógłby ten system wyglądać w praktyce.
W informacji podanej przez salonowe newsy jest mowa wyłącznie o uprawnieniach emerytalnych dla matek, które poświęciły część swojego życia na wysiłek wychowywania dzieci. Jakby pominięto tu fakt, że do opieki nad dzieckiem zobowiązani są oboje jego rodzice. I że nie zawsze to matka (ta która urodziła dziecko) później zajmuje się opieką nad nim oraz jego wychowaniem.
Współcześni ojcowie też coraz częściej chcą się angażować w proces wychowawczy i opiekę nad dzieckiem. Wystarczy spojrzeć, jak wyglądają dziś place zabaw, jak często widzimy na nich młodych ojców z dziećmi. Coraz częściej ojcowie korzystają też z uprawnień urlopowych (urlop rodzicielski), które dawniej były kojarzone wyłącznie z przywilejem matek. A ojciec, który chce dać rodzinie coś więcej i być przy rodzinie też często musi dokonywać wyborów: kariera czy rodzina.
Może lepiej byłoby mówić o nabywaniu uprawnień emerytalnych przez faktycznych opiekunów dziecka?
Zazwyczaj będzie to matka ale... Życie uczy, że nie zawsze jest tak jak nam się wydaje, że być powinno.
W polskich placówkach instytucjonalnej opieki zastępczej przebywa stale około 19 tys. dzieci. Czy ich matki mogłyby nabyć uprawnienia emerytalne za sam fakt urodzenia np. czwórki dzieci?
Tak więc o ile w ogóle podoba mi się idea wspierania rodzin oraz docenienia, że rola dobrej matki to ciężka praca to:
- Będzie trudno opracować takie zmiany w systemie emerytalnym aby rzeczywiście były one elementem polityki prorodzinnej i demograficznej, a nie były odbierane jak kolejny zasiłek. By nie utrwalały wzorca, że kobieta (matka) do opieki nad dzieckiem jest zobowiązana, a mężczyzna (ojciec) to dobrze, gdy w ogóle się poczuwa.
czwartek, 22 marca 2018
Cel adopcji. Rodzina dla dziecka a nie dziecko dla rodziny
Kiedyś, jeszcze podczas pierwszych rozważań nad możliwością adopcji (przysposobienia) dziecka, powiedziałem sobie, że nie będę czytał ani udzielał się na żadnych forach adopcyjnych. Przez pewien czas uznawałem czytanie wpisów na tych forach nawet za pewien rodzaj masochizmu.
Dziś jednak stwierdzam, że przeglądanie internetowych dyskusji o adopcji i oczekiwaniu na dziecko nie wywołuje u mnie już takich emocji. Jakby nie patrzeć to zaszła we mnie i przy mnie duża zmiana. Najbardziej widoczna (z zewnątrz) zmiana to przejście z grupy: starający się o dziecko do grupy: opiekujący się dziećmi. A to zasadniczo zmienia punkt widzenia na pewne sprawy. Zdecydowanie "normalizuje" spojrzenie na cel adopcji dziecka.
Cel adopcji (przysposobienia) dziecka
Nie da się ukryć, że podstawowym motywem, który nas pcha do takich decyzji jak adopcja (przysposobienie) dziecka jest nasza własna potrzeba bycia rodzicem. Potrzeba bardzo silna, która często przez lata pozostaje (pozostawała) niezaspokojona. I ta silna potrzeba czasem przysłania nam właściwy cel przysposobienia (adopcji) dziecka.
A nie owijając spraw w bawełnę należy jasno powiedzieć, że:
Celem adopcji jest zaspokojenie potrzeb osieroconych dzieci a nie potrzeb bezdzietnych par.
Może nam się to podobać lub nie, możemy się z tym zgadzać lub kwestionować, a i tak nie zmienimy tego zasadniczego założenia w funkcjonowaniu systemu tej formy pieczy zastępczej.
Tymczasem w dyskusjach na forach adopcyjnych gro miejsca zajmują żale dotyczące czasu oczekiwania na: moje (nasze) upragnione dziecko. Cóż... Sam to przeżyłem. Wiem jak to boli.
Niestety te żale oraz ten ból oczekiwania nie rozmiękczą systemu, który nie jest nastawiony na zaspokajanie potrzeby na dziecko i łagodzenie bólu bezdzietności.
Politycy i cały system opieki społecznej nie zaczną nagle działać w celu zwiększenia liczby dzieci do adopcji. Wręcz przeciwnie... Zmartwieniem polityków i systemu jest jak zmniejszyć liczbę dzieci w placówkach opiekuńczo wychowawczych i... nie przeprawić sobie łatki tych, którzy odbierają dzieci rodzinom. Bo aby dziecko mogło trafić do adopcji to musi być "wolne prawnie". Czyli w większości wypadków trzeba jakąś rodzinę pozbawić praw rodzicielskich. Więc nie ma co liczyć, że ktoś skróci, uprości te procedury. I to bez względu na to jaka opcja będzie u władzy. Niemcy też narzekają na uciążliwe procedury adopcyjne, a tam nie rządzi PiS czy PO. Tak działa ten system bez względu na politykę.
Patrz: Niemiecka biurokracja utrudnia adopcję
Snucie teorii, że np. wprowadzenie programu Rodzina 500 Plus zmniejszy ilość dzieci do adopcji też jest absurdalne. Tak jak wyskakiwanie już dziś z rewelacjami, że program ten już zwiększył dzietność polskich rodzin. Fantazje i myślenie życzeniowe... A jednak na forach i blogach takie teorie się pojawiają.
Cóż... Jeżeli zakładamy, że wprowadzenie świadczenia wychowawczego Rodzina 500 Plus spowodowało, że część osób wycofuje się z decyzji o oddaniu dziecka do adopcji bo można dostać 500 zł/mc to... Należy założyć, że część chętnych do adopcji też może być kuszona wizją tych 500 zł na konto. Absurd?
Więc może lepiej zamiast zastanawiać się nad tym dlaczego ktoś nie chce oddać dziecka. Należy więcej czasu poświęcić np. na rozważania:
Dlaczego ja chcę mieć dziecko? Dlaczego chcę je adoptować?
A w gruncie rzeczy odpowiedź na takie pytanie nie jest łatwa. Samo: bo ja tak chcę, bo mam taką potrzebę... to za mało. Przecież nie o zaspokojenie tej potrzeby w tym wszystkim chodzi. Bo co zaoferujesz dziecku poza własną niezaspokojoną potrzebą?
Myślenie, że "adopcja jest dla bezdzietnych" w ogóle prowadzi czasem to różnych dziwactw. Np. obrażanie się na tych co mają już dziecko (urodzone lub wcześniej adoptowane), że składają wnioski wyrażające chęć przysposobienia kolejnej pociechy. Bo niby w ten sposób zmniejszają szanse tych co czekają na to "choć jedno, jedyne".
Wybaczcie ale takie myślenie jest w mojej ocenie zupełnie niepoważne. Sama bezdzietność nie czyni nikogo bardziej predysponowanym do roli rodzica adoptowanego dziecka.
***
Wydaje się, że to co napisałem powinno być oczywiste dla wszystkich, którzy ukończyli kursy dla kandydatów na rodziców adopcyjnych. A jednak czytając wpisy na forach adopcyjnych i blogach często widzę jak przeważa myślenie o własnej niezaspokojonej potrzebie i bezdzietności. A gdzie tu miejsce na właściwy cel adopcji?
Notka powiązana:
Skąd się biorą dzieci?
Warto przeczytać też:
Te straszne procedury adopcyjne. Na blogu Takie Tam Stożki (Lady Makbet)
***
Dziś jednak stwierdzam, że przeglądanie internetowych dyskusji o adopcji i oczekiwaniu na dziecko nie wywołuje u mnie już takich emocji. Jakby nie patrzeć to zaszła we mnie i przy mnie duża zmiana. Najbardziej widoczna (z zewnątrz) zmiana to przejście z grupy: starający się o dziecko do grupy: opiekujący się dziećmi. A to zasadniczo zmienia punkt widzenia na pewne sprawy. Zdecydowanie "normalizuje" spojrzenie na cel adopcji dziecka.
Cel adopcji (przysposobienia) dziecka
Nie da się ukryć, że podstawowym motywem, który nas pcha do takich decyzji jak adopcja (przysposobienie) dziecka jest nasza własna potrzeba bycia rodzicem. Potrzeba bardzo silna, która często przez lata pozostaje (pozostawała) niezaspokojona. I ta silna potrzeba czasem przysłania nam właściwy cel przysposobienia (adopcji) dziecka.
A nie owijając spraw w bawełnę należy jasno powiedzieć, że:
Celem adopcji jest zaspokojenie potrzeb osieroconych dzieci a nie potrzeb bezdzietnych par.
Może nam się to podobać lub nie, możemy się z tym zgadzać lub kwestionować, a i tak nie zmienimy tego zasadniczego założenia w funkcjonowaniu systemu tej formy pieczy zastępczej.
Tymczasem w dyskusjach na forach adopcyjnych gro miejsca zajmują żale dotyczące czasu oczekiwania na: moje (nasze) upragnione dziecko. Cóż... Sam to przeżyłem. Wiem jak to boli.
Niestety te żale oraz ten ból oczekiwania nie rozmiękczą systemu, który nie jest nastawiony na zaspokajanie potrzeby na dziecko i łagodzenie bólu bezdzietności.
Politycy i cały system opieki społecznej nie zaczną nagle działać w celu zwiększenia liczby dzieci do adopcji. Wręcz przeciwnie... Zmartwieniem polityków i systemu jest jak zmniejszyć liczbę dzieci w placówkach opiekuńczo wychowawczych i... nie przeprawić sobie łatki tych, którzy odbierają dzieci rodzinom. Bo aby dziecko mogło trafić do adopcji to musi być "wolne prawnie". Czyli w większości wypadków trzeba jakąś rodzinę pozbawić praw rodzicielskich. Więc nie ma co liczyć, że ktoś skróci, uprości te procedury. I to bez względu na to jaka opcja będzie u władzy. Niemcy też narzekają na uciążliwe procedury adopcyjne, a tam nie rządzi PiS czy PO. Tak działa ten system bez względu na politykę.
Patrz: Niemiecka biurokracja utrudnia adopcję
Snucie teorii, że np. wprowadzenie programu Rodzina 500 Plus zmniejszy ilość dzieci do adopcji też jest absurdalne. Tak jak wyskakiwanie już dziś z rewelacjami, że program ten już zwiększył dzietność polskich rodzin. Fantazje i myślenie życzeniowe... A jednak na forach i blogach takie teorie się pojawiają.
Cóż... Jeżeli zakładamy, że wprowadzenie świadczenia wychowawczego Rodzina 500 Plus spowodowało, że część osób wycofuje się z decyzji o oddaniu dziecka do adopcji bo można dostać 500 zł/mc to... Należy założyć, że część chętnych do adopcji też może być kuszona wizją tych 500 zł na konto. Absurd?
Więc może lepiej zamiast zastanawiać się nad tym dlaczego ktoś nie chce oddać dziecka. Należy więcej czasu poświęcić np. na rozważania:
Dlaczego ja chcę mieć dziecko? Dlaczego chcę je adoptować?
A w gruncie rzeczy odpowiedź na takie pytanie nie jest łatwa. Samo: bo ja tak chcę, bo mam taką potrzebę... to za mało. Przecież nie o zaspokojenie tej potrzeby w tym wszystkim chodzi. Bo co zaoferujesz dziecku poza własną niezaspokojoną potrzebą?
Myślenie, że "adopcja jest dla bezdzietnych" w ogóle prowadzi czasem to różnych dziwactw. Np. obrażanie się na tych co mają już dziecko (urodzone lub wcześniej adoptowane), że składają wnioski wyrażające chęć przysposobienia kolejnej pociechy. Bo niby w ten sposób zmniejszają szanse tych co czekają na to "choć jedno, jedyne".
Wybaczcie ale takie myślenie jest w mojej ocenie zupełnie niepoważne. Sama bezdzietność nie czyni nikogo bardziej predysponowanym do roli rodzica adoptowanego dziecka.
***
Wydaje się, że to co napisałem powinno być oczywiste dla wszystkich, którzy ukończyli kursy dla kandydatów na rodziców adopcyjnych. A jednak czytając wpisy na forach adopcyjnych i blogach często widzę jak przeważa myślenie o własnej niezaspokojonej potrzebie i bezdzietności. A gdzie tu miejsce na właściwy cel adopcji?
Notka powiązana:
Skąd się biorą dzieci?
Warto przeczytać też:
Te straszne procedury adopcyjne. Na blogu Takie Tam Stożki (Lady Makbet)
***
niedziela, 18 marca 2018
Adopcyjny Tata. Facet w świecie "zarezerwowanym" dla kobiet
W naszej kulturze sprawy dotyczące rodzicielstwa, opieki nad dzieckiem i w ogóle wszystkiego, co z dziećmi się wiąże, często są lokowane w dziale "Tylko dla Kobiet". Takiego szufladkowania dopuszczają się zarówno konserwatyści jak i orędownicy liberalno-lewicowych zmian społecznych. Konserwatyści z uporu i przyzwyczajenia, a postępowcy chyba z zaślepienia ideologicznego.
Gdy od swoich tradycyjnych do bólu znajomych oraz bliskich z rodziny słyszałem teksty w stylu:
- Starania o dziecko pozostaw żonie. To jest kobieca (babska) sprawa.
To muszę przyznać, że brała mnie jakaś "nerwa", że aż na usta cisnęła się "urwana nać". Jako facet też odczuwałem potrzebę realizacji swoich "instynktów" rodzicielskich. Ta potrzeba nie jest w mojej ocenie tylko kobieca. Mam swoje uczucia i odczucia także w tej dziedzinie. Ich obecność nie odbiera mi męskości. Klepanie sloganów w stylu: "Dzieci to sprawa babska" to tylko bezrefleksyjne powtarzanie wyuczonych formuł. A takie powtarzanie może być bardzo wygodne. Nie trzeba się wysilać by otworzyć się na coś nowego.
Z drugiej strony od tych bardziej liberalnych znajomych też słyszałem tylko:
- A jak sobie żona z tym radzi? Dla kobiety to takie trudne.
Cóż... Jak tu się z nimi nie zgodzić. Ale mnie męska duma jakoś blokowała by przyznać się im, że dla mnie to też było trudne.
Potem widziałem takich lewicujących-liberałów na czarnych marszach pod banerami z hasłami w rodzaju: "moja macica, mój wybór". I tak sobie myślałem, ile zmienia świadomość, że nie zawsze mamy wybór, nie wszystko zależy od tego, co JA CHCĘ. Ale oni mają swoją ideologię i w nią ślepo wierzą.
W tych staraniach, które miałem jakoby pozostawić żonie, moja rola polegała głównie na wspólnym jeżdżeniu od kliniki do kliniki, wyczekiwaniu na korytarzach, wysłuchiwaniu i przyjmowaniu wieści - tych dających nadzieję i tych ją odbierających. Na wycieraniu łez i zapewnianiu, że kocham i będę kochać...
Miałem też dużo czasu na myślenie. Myślenie, które potrafi być bardzo wyczerpujące.
Decyzję o zaprzestaniu tych starań podjąłem za nas oboje. To ja powiedziałem żonie, że już więcej nie chcę widzieć jej łez i tej goryczy po utracie złudnie budzonych nadziei. A w tym momencie czułem, że robię dokładnie to, co do mnie jako męża i mężczyzny w związku należy. Że taka była moja rola.
Decyzję o przysposobieniu (adopcji) dziecka podejmowaliśmy wspólnie. Razem do niej dorastaliśmy. Choć słyszałem, że mnie jako facetowi jest niby łatwiej. Ale do dziś nie wiem, na czym miało polegać to łatwiej.
Do Ośrodka Adopcyjnego (OA) na pierwszą wizytę przyszliśmy razem. Razem chodziliśmy na kursy. Razem budowaliśmy w sobie wiarę oraz nadzieję, że to jest nasza droga do rodzicielstwa.
Ale Ośrodki Adopcyjne to też teren sfeminizowany. Większość lub wszyscy pracownicy to kobiety. Niby profesjonalizm polega na tym, że płeć nie ma znaczenia, ale muszę się przyznać, że brakowało mi wtedy w OA takiej "męskiej" rozmowy. Ale może był to tylko objaw tego, jak szkodliwe jest myślenie, że rozmowy o rodzicielstwie i dzieciach są "zarezerwowane" dla kobiet.
Potem przyszedł czas oczekiwania, który udowodnił, że droga adopcyjna jest równie trudna jak inne starania, te które niby miałem pozostawić żonie. A czasu na wyczerpujące myślenie jest nawet więcej.
Mijały lata. Zmieniliśmy OA - tu też same panie w personelu. A marzenie o rodzinie i domu pełnym dzieci nadal pozostawało niespełnione.
Aż przyszedł ten moment, w którym wszystko się zmieniło.
Jedziemy na spotkanie z dziećmi w Domu Dziecka na drugim końcu Polski. Droga daleka, ale nadzieja i wiara nas prowadzą.
Dom Dziecka jest ukryty w starym parku i wygląda trochę jak szkoła dla czarownic i czarnoksiężników z filmów o Harrym Potterze. Spotykamy się z pracownikami (też niemal wyłącznie kobiety - tylko jeden wyjątek) i... Niech się dzieje Wola Boża.
***
Dziś po ponad roku od tego wydarzenia mogę się cieszyć, że mam obok siebie kochaną kobietę. Że razem mamy przy sobie dwie śliczne oraz kochane córeczki. Że jako mężczyzna, mąż oraz ojciec zrobiłem wiele i nadal mogę wiele zrobić by spełniać nie tylko swoje marzenia. Marzenia, które nie są dla nikogo zarezerwowane.
Gdy od swoich tradycyjnych do bólu znajomych oraz bliskich z rodziny słyszałem teksty w stylu:
- Starania o dziecko pozostaw żonie. To jest kobieca (babska) sprawa.
To muszę przyznać, że brała mnie jakaś "nerwa", że aż na usta cisnęła się "urwana nać". Jako facet też odczuwałem potrzebę realizacji swoich "instynktów" rodzicielskich. Ta potrzeba nie jest w mojej ocenie tylko kobieca. Mam swoje uczucia i odczucia także w tej dziedzinie. Ich obecność nie odbiera mi męskości. Klepanie sloganów w stylu: "Dzieci to sprawa babska" to tylko bezrefleksyjne powtarzanie wyuczonych formuł. A takie powtarzanie może być bardzo wygodne. Nie trzeba się wysilać by otworzyć się na coś nowego.
Z drugiej strony od tych bardziej liberalnych znajomych też słyszałem tylko:
- A jak sobie żona z tym radzi? Dla kobiety to takie trudne.
Cóż... Jak tu się z nimi nie zgodzić. Ale mnie męska duma jakoś blokowała by przyznać się im, że dla mnie to też było trudne.
Potem widziałem takich lewicujących-liberałów na czarnych marszach pod banerami z hasłami w rodzaju: "moja macica, mój wybór". I tak sobie myślałem, ile zmienia świadomość, że nie zawsze mamy wybór, nie wszystko zależy od tego, co JA CHCĘ. Ale oni mają swoją ideologię i w nią ślepo wierzą.
W tych staraniach, które miałem jakoby pozostawić żonie, moja rola polegała głównie na wspólnym jeżdżeniu od kliniki do kliniki, wyczekiwaniu na korytarzach, wysłuchiwaniu i przyjmowaniu wieści - tych dających nadzieję i tych ją odbierających. Na wycieraniu łez i zapewnianiu, że kocham i będę kochać...
Miałem też dużo czasu na myślenie. Myślenie, które potrafi być bardzo wyczerpujące.
Decyzję o zaprzestaniu tych starań podjąłem za nas oboje. To ja powiedziałem żonie, że już więcej nie chcę widzieć jej łez i tej goryczy po utracie złudnie budzonych nadziei. A w tym momencie czułem, że robię dokładnie to, co do mnie jako męża i mężczyzny w związku należy. Że taka była moja rola.
Decyzję o przysposobieniu (adopcji) dziecka podejmowaliśmy wspólnie. Razem do niej dorastaliśmy. Choć słyszałem, że mnie jako facetowi jest niby łatwiej. Ale do dziś nie wiem, na czym miało polegać to łatwiej.
Do Ośrodka Adopcyjnego (OA) na pierwszą wizytę przyszliśmy razem. Razem chodziliśmy na kursy. Razem budowaliśmy w sobie wiarę oraz nadzieję, że to jest nasza droga do rodzicielstwa.
Ale Ośrodki Adopcyjne to też teren sfeminizowany. Większość lub wszyscy pracownicy to kobiety. Niby profesjonalizm polega na tym, że płeć nie ma znaczenia, ale muszę się przyznać, że brakowało mi wtedy w OA takiej "męskiej" rozmowy. Ale może był to tylko objaw tego, jak szkodliwe jest myślenie, że rozmowy o rodzicielstwie i dzieciach są "zarezerwowane" dla kobiet.
Potem przyszedł czas oczekiwania, który udowodnił, że droga adopcyjna jest równie trudna jak inne starania, te które niby miałem pozostawić żonie. A czasu na wyczerpujące myślenie jest nawet więcej.
Mijały lata. Zmieniliśmy OA - tu też same panie w personelu. A marzenie o rodzinie i domu pełnym dzieci nadal pozostawało niespełnione.
Aż przyszedł ten moment, w którym wszystko się zmieniło.
Jedziemy na spotkanie z dziećmi w Domu Dziecka na drugim końcu Polski. Droga daleka, ale nadzieja i wiara nas prowadzą.
Dom Dziecka jest ukryty w starym parku i wygląda trochę jak szkoła dla czarownic i czarnoksiężników z filmów o Harrym Potterze. Spotykamy się z pracownikami (też niemal wyłącznie kobiety - tylko jeden wyjątek) i... Niech się dzieje Wola Boża.
***
Dziś po ponad roku od tego wydarzenia mogę się cieszyć, że mam obok siebie kochaną kobietę. Że razem mamy przy sobie dwie śliczne oraz kochane córeczki. Że jako mężczyzna, mąż oraz ojciec zrobiłem wiele i nadal mogę wiele zrobić by spełniać nie tylko swoje marzenia. Marzenia, które nie są dla nikogo zarezerwowane.
wtorek, 18 lipca 2017
Parenting - Czy to może zaszkodzić?
Termin "parenting" utkwił w mojej głowie po przeczytaniu wpisu na blogu Lady Makbet, w którym opisała 7 głównych grzechów popełnianych przez autorów tzw blogów parentingowych. Tekst był na tyle intrygujący, że postanowiłem trochę rozszerzyć swoją wiedzę w temacie stron, portali i blogów "parentingowych".
Parenting? A co to znaczy...
Aby było nowocześnie i zgodnie z najnowszymi trendami musimy używać terminów zaczerpniętych z języka angielskiego. Takie czasy... Zaakceptowaliśmy shopping, clubbing itp. - zaakceptujemy tez parenting.
W skrócie chodzi o wszystko co jest "konieczne" i "niezwykle ważne" dla świeżo upieczonych rodziców oraz tych co to dziecka oczekują lub je planują (w bliższej lub dalszej przyszłości - i nie mów, że ty nie możesz planować).
parenting.pl
Losowo wybrany, pierwszy z brzegu adres internetowy po wpisaniu hasła "parenting" w domyślną wyszukiwarkę. O jak tu kolorowo... Jak w Pudelku czy innym Plotku. Layout strony i tytuły artykułów jakby przepisanych z popularnego tabloidu coś mi przypominały. A widok logo WP (Wirtualna...) rozwiał moje wątpliwości co do tego jakiego portalu jest częścią serwis parenting.pl.
Cóż - jest tak jak w całej imo WP. Opuszczam stronę parenting.pl z nadzieją, że jednak znajdę coś bardziej wysublimowanego.
ChcemyByćRodzicami
Tę stronę odwiedziłem nie tylko na podstawie losowego wyboru i podpowiedzi wujka googla. Ktoś mi serwis ten polecał jako dobry i poświęcony także adopcji. Podobno pisze tam jakaś Pani, która "odczarowała adopcję".
Szata graficzna strony nie jest aż tak tabloidowa jak WP, bardziej coś w stylu nowego Salonu24. Co do treści... Szybko można się przekonać, że głównym tematem serwisu ChcemyByćRodzicami jest omawianie i promowanie metod wspomagających starania o dziecko, ze szczególnym uwzględnieniem metody in vitro. A temat adopcji jest tu imo przyklejony jak listek figowy...
Zestaw tematów ze strony głównej serwisu ChcemyBycRodzicami przekonał mnie, że nie jest to jednak serwis dla mnie. Czy można farbować włosy po "transferze"... czy można się opalać po "transferze"... Takie tytuły wzbudziły we mnie tylko pytanie: co to jest ten "transfer"... No i się dowiedziałem, że chodzi o przeniesienie zarodków do organizmu kobiety. I na tym lekturę "strony głównej" zakończyłem.
Zajrzałem jeszcze na chwilę do działu: adopcja. Ale i tu nie znalazłem czegoś co mogłoby mnie zatrzymać na dłużej. Bo na temat adopcji zagranicznej swoją opinię mam wyrobioną. Pytanie dlaczego polskie gwiazdy (celebryci) w przeciwieństwie do tych "światowych" tak mało angażują się w promowanie adopcji wydaje mi się takim z gatunku retorycznych... Nasze gwiazdki wolą paradować na czarnych marszach lub przechwalać się ile to aborcji dokonały.
***
Trochę zmęczony tą lekturą stwierdziłem, że jednak wolę twórczość zwykłych/niezwykłych/ blogerów opisujących własne doświadczenia i przeżycia związane z rodzicielstwem i wychowywaniem dzieci, a nie serwisy nastawione na promocję "metod i najnowszych trendów" lub reklamę "produktów lokowanych" w treści artykułów.
Parenting? A co to znaczy...
Aby było nowocześnie i zgodnie z najnowszymi trendami musimy używać terminów zaczerpniętych z języka angielskiego. Takie czasy... Zaakceptowaliśmy shopping, clubbing itp. - zaakceptujemy tez parenting.
W skrócie chodzi o wszystko co jest "konieczne" i "niezwykle ważne" dla świeżo upieczonych rodziców oraz tych co to dziecka oczekują lub je planują (w bliższej lub dalszej przyszłości - i nie mów, że ty nie możesz planować).
parenting.pl
Losowo wybrany, pierwszy z brzegu adres internetowy po wpisaniu hasła "parenting" w domyślną wyszukiwarkę. O jak tu kolorowo... Jak w Pudelku czy innym Plotku. Layout strony i tytuły artykułów jakby przepisanych z popularnego tabloidu coś mi przypominały. A widok logo WP (Wirtualna...) rozwiał moje wątpliwości co do tego jakiego portalu jest częścią serwis parenting.pl.
Cóż - jest tak jak w całej imo WP. Opuszczam stronę parenting.pl z nadzieją, że jednak znajdę coś bardziej wysublimowanego.
ChcemyByćRodzicami
Tę stronę odwiedziłem nie tylko na podstawie losowego wyboru i podpowiedzi wujka googla. Ktoś mi serwis ten polecał jako dobry i poświęcony także adopcji. Podobno pisze tam jakaś Pani, która "odczarowała adopcję".
Szata graficzna strony nie jest aż tak tabloidowa jak WP, bardziej coś w stylu nowego Salonu24. Co do treści... Szybko można się przekonać, że głównym tematem serwisu ChcemyByćRodzicami jest omawianie i promowanie metod wspomagających starania o dziecko, ze szczególnym uwzględnieniem metody in vitro. A temat adopcji jest tu imo przyklejony jak listek figowy...
Zestaw tematów ze strony głównej serwisu ChcemyBycRodzicami przekonał mnie, że nie jest to jednak serwis dla mnie. Czy można farbować włosy po "transferze"... czy można się opalać po "transferze"... Takie tytuły wzbudziły we mnie tylko pytanie: co to jest ten "transfer"... No i się dowiedziałem, że chodzi o przeniesienie zarodków do organizmu kobiety. I na tym lekturę "strony głównej" zakończyłem.
Zajrzałem jeszcze na chwilę do działu: adopcja. Ale i tu nie znalazłem czegoś co mogłoby mnie zatrzymać na dłużej. Bo na temat adopcji zagranicznej swoją opinię mam wyrobioną. Pytanie dlaczego polskie gwiazdy (celebryci) w przeciwieństwie do tych "światowych" tak mało angażują się w promowanie adopcji wydaje mi się takim z gatunku retorycznych... Nasze gwiazdki wolą paradować na czarnych marszach lub przechwalać się ile to aborcji dokonały.
***
Trochę zmęczony tą lekturą stwierdziłem, że jednak wolę twórczość zwykłych/niezwykłych/ blogerów opisujących własne doświadczenia i przeżycia związane z rodzicielstwem i wychowywaniem dzieci, a nie serwisy nastawione na promocję "metod i najnowszych trendów" lub reklamę "produktów lokowanych" w treści artykułów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)