Obiecałem kiedyś, że zajmę się etyczną/moralną stroną problematyki tzw. "adopcji prenatalnej", którą też często określa się jako "adopcję zarodków". Że spróbuję rozwinąć temat, dlaczego Kościół Katolicki nie zajmuje jednoznacznego stanowiska w tej sprawie.
Ale każde moje podejście do tematu jednak kończyło się stwierdzeniem, że jest to problematyka, która właściwie nie ma nic wspólnego z tym, co piszę na tym blogu.
W Polsce procedury tzw "adopcji zarodków" reguluje ustawa o leczeniu niepłodności, której tekst jednolity można znaleźć pod adresem:
http://prawo.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20170000865/O/D20170865.pdf
Jednak próba czytania tego tekstu może przyprawić o ból głowy.
W bardziej przejrzystej, krótszej formie procedury te objaśniają na swych stronach kliniki zajmujące się "terapią/leczeniem niepłodności".
Poniżej przedstawiam screen ze strony jednej z takich klinik.
To co widzimy na zamieszczonej ilustracji (fragmencie ze strony www) nie jest wymysłem (tzw "widzimisię") kliniki. Jest zgodne z zapisami w obowiązującej ustawie o leczeniu niepłodności. Dobór na podstawie cech fenotypowych (wygląd, grupa krwi itp.) wynika wprost z zapisów w ustawie.
Jednak ktoś, kto przeszedł przez system Ośrodków Adopcyjnych, przetrwał praktykowane przez OA procedury kwalifikacyjne dla kandydatów i wreszcie przeżył posiedzenie sądu o przysposobienie (adopcję) dziecka, szybko się zorientuje, że procedura "adopcji zarodka" nie ma nic wspólnego z przysposobieniem (adopcją) dziecka.
W przypadku "adopcji zarodka" to, co określane jest jako "kwalifikacje", to przede wszystkim procedura medyczna określająca szanse na "udany zabieg" i dopełnienie wymogów ustawy o "poinformowaniu kandydatów". W porównaniu z tym kwalifikacje prowadzone przez Ośrodki Adopcyjne jawią się jako bezwzględna selekcja.
No i przede wszystkim w przypadku tzw "adopcji zarodka" brak podstawowego elementu prawnego decydującego o faktycznym przysposobieniu dziecka. Nie ma tu prawomocnej decyzji sądu o przysposobieniu. Cała procedura odbywa się w obrębie gabinetu lekarskiego.
Niestety, ale w mojej ocenie w trakcie procedury "adopcji prenatalnej" ludzki zarodek jest traktowany przedmiotowo. Tak jak np. tkanki, które można przekazać innej osobie.
***
Ps
We wspomnianej ustawie o leczeniu niepłodności ani razu nie pojawia się termin adopcja bo... Taki termin w polskim prawodawstwie właściwie nie istnieje, a z formalnym przysposobieniem nie ma ta procedura nic wspólnego.
O przysposobieniu jest mowa tylko we wstępie do ustawy w punkcie nakazującym wyjaśnienie zainteresowanym różnicy między: uznaniem ojcostwa a przysposobieniem dziecka.
W treści ustawy nie może być nic o przysposobieniu vel adopcji bo... Gdyby tę procedurę uznać za coś w rodzaju przysposobienia (adopcji) dziecka to "adopcja zarodka" w formie przewidzianej wspomnianą ustawą, w mojej ocenie, mogłaby być uznana za przestępstwo na podstawie przepisów Kodeksu Karnego.
Art. 211a Kodeksu Karnego
Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, zajmuje się organizowaniem adopcji dzieci wbrew przepisom ustawy, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą człowiek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą człowiek. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 3 marca 2019
wtorek, 19 lutego 2019
Największy dar, jaki możemy dać dziecku to... miłość
Wielu ludzi ze strachem myśli o swoim rodzicielstwie. Gnębi ich nieustanny lęk o to czy swojemu dziecku zapewnili wszystko co powinien "dobry rodzic".
Aby zapewnić dziecku dobre dzieciństwo oraz szczęśliwą przyszłość matki i ojcowie prześcigają się w wymyślaniu jakie to dodatkowe zajęcia powinni mu zorganizować, jak tu zarobić na wszystko co potrzebne dziecku by nie czuło się gorsze w kontaktach z rówieśnikami. A czasem już od kołyski planują mu przyszłość tak by później ich dziecko było szczęśliwe... A szczęście to ma wyrażać się błyskotliwą karierą i sukcesem zawodowym.
Ale czy dzieci od nas rodziców naprawdę tego potrzebują?
Otóż myślę, że podany przez redakcję Salonu24 przykład państwa Ireny i Macieja Kaczyńskich to piękny dowód na to, że każdy z nas może dać swojemu dziecku największy dar. Dar, którego nie zastąpią żadne kursy, gadżety, prestiżowe studia... Dar bezgranicznej, bezwarunkowej miłości.
https://www.salon24.pl/u/magazyn/934986,anielka-umarla-ciezko-chora-ale-rodzice-wymodlili-cud-narodzin-odrzucili-aborcje
Dzieci chcą abyśmy kochali je takie jakimi są, a nie za spełnianie naszych oczekiwań. Nie chcą abyśmy planowali im przyszłość... Chcą z nami żyć każdą chwilą i chcą czuć, że każda ta chwila jest też dla nas radością ze wspólnego życia.
Nawet jeśli to życie jest tylko chwilą.
***
Tekst ten ukazał się pierwotnie w serwisie Salon24.pl pod adresem:
https://www.salon24.pl/u/hephalump/935495,najwiekszy-dar-jaki-mozemy-dac-dziecku
Zachęcam też do lektury komentarzy pod tą notką na Salonie.
Aby zapewnić dziecku dobre dzieciństwo oraz szczęśliwą przyszłość matki i ojcowie prześcigają się w wymyślaniu jakie to dodatkowe zajęcia powinni mu zorganizować, jak tu zarobić na wszystko co potrzebne dziecku by nie czuło się gorsze w kontaktach z rówieśnikami. A czasem już od kołyski planują mu przyszłość tak by później ich dziecko było szczęśliwe... A szczęście to ma wyrażać się błyskotliwą karierą i sukcesem zawodowym.
Ale czy dzieci od nas rodziców naprawdę tego potrzebują?
Otóż myślę, że podany przez redakcję Salonu24 przykład państwa Ireny i Macieja Kaczyńskich to piękny dowód na to, że każdy z nas może dać swojemu dziecku największy dar. Dar, którego nie zastąpią żadne kursy, gadżety, prestiżowe studia... Dar bezgranicznej, bezwarunkowej miłości.
https://www.salon24.pl/u/magazyn/934986,anielka-umarla-ciezko-chora-ale-rodzice-wymodlili-cud-narodzin-odrzucili-aborcje
Dzieci chcą abyśmy kochali je takie jakimi są, a nie za spełnianie naszych oczekiwań. Nie chcą abyśmy planowali im przyszłość... Chcą z nami żyć każdą chwilą i chcą czuć, że każda ta chwila jest też dla nas radością ze wspólnego życia.
Nawet jeśli to życie jest tylko chwilą.
***
Tekst ten ukazał się pierwotnie w serwisie Salon24.pl pod adresem:
https://www.salon24.pl/u/hephalump/935495,najwiekszy-dar-jaki-mozemy-dac-dziecku
Zachęcam też do lektury komentarzy pod tą notką na Salonie.
niedziela, 18 marca 2018
Adopcyjny Tata. Facet w świecie "zarezerwowanym" dla kobiet
W naszej kulturze sprawy dotyczące rodzicielstwa, opieki nad dzieckiem i w ogóle wszystkiego, co z dziećmi się wiąże, często są lokowane w dziale "Tylko dla Kobiet". Takiego szufladkowania dopuszczają się zarówno konserwatyści jak i orędownicy liberalno-lewicowych zmian społecznych. Konserwatyści z uporu i przyzwyczajenia, a postępowcy chyba z zaślepienia ideologicznego.
Gdy od swoich tradycyjnych do bólu znajomych oraz bliskich z rodziny słyszałem teksty w stylu:
- Starania o dziecko pozostaw żonie. To jest kobieca (babska) sprawa.
To muszę przyznać, że brała mnie jakaś "nerwa", że aż na usta cisnęła się "urwana nać". Jako facet też odczuwałem potrzebę realizacji swoich "instynktów" rodzicielskich. Ta potrzeba nie jest w mojej ocenie tylko kobieca. Mam swoje uczucia i odczucia także w tej dziedzinie. Ich obecność nie odbiera mi męskości. Klepanie sloganów w stylu: "Dzieci to sprawa babska" to tylko bezrefleksyjne powtarzanie wyuczonych formuł. A takie powtarzanie może być bardzo wygodne. Nie trzeba się wysilać by otworzyć się na coś nowego.
Z drugiej strony od tych bardziej liberalnych znajomych też słyszałem tylko:
- A jak sobie żona z tym radzi? Dla kobiety to takie trudne.
Cóż... Jak tu się z nimi nie zgodzić. Ale mnie męska duma jakoś blokowała by przyznać się im, że dla mnie to też było trudne.
Potem widziałem takich lewicujących-liberałów na czarnych marszach pod banerami z hasłami w rodzaju: "moja macica, mój wybór". I tak sobie myślałem, ile zmienia świadomość, że nie zawsze mamy wybór, nie wszystko zależy od tego, co JA CHCĘ. Ale oni mają swoją ideologię i w nią ślepo wierzą.
W tych staraniach, które miałem jakoby pozostawić żonie, moja rola polegała głównie na wspólnym jeżdżeniu od kliniki do kliniki, wyczekiwaniu na korytarzach, wysłuchiwaniu i przyjmowaniu wieści - tych dających nadzieję i tych ją odbierających. Na wycieraniu łez i zapewnianiu, że kocham i będę kochać...
Miałem też dużo czasu na myślenie. Myślenie, które potrafi być bardzo wyczerpujące.
Decyzję o zaprzestaniu tych starań podjąłem za nas oboje. To ja powiedziałem żonie, że już więcej nie chcę widzieć jej łez i tej goryczy po utracie złudnie budzonych nadziei. A w tym momencie czułem, że robię dokładnie to, co do mnie jako męża i mężczyzny w związku należy. Że taka była moja rola.
Decyzję o przysposobieniu (adopcji) dziecka podejmowaliśmy wspólnie. Razem do niej dorastaliśmy. Choć słyszałem, że mnie jako facetowi jest niby łatwiej. Ale do dziś nie wiem, na czym miało polegać to łatwiej.
Do Ośrodka Adopcyjnego (OA) na pierwszą wizytę przyszliśmy razem. Razem chodziliśmy na kursy. Razem budowaliśmy w sobie wiarę oraz nadzieję, że to jest nasza droga do rodzicielstwa.
Ale Ośrodki Adopcyjne to też teren sfeminizowany. Większość lub wszyscy pracownicy to kobiety. Niby profesjonalizm polega na tym, że płeć nie ma znaczenia, ale muszę się przyznać, że brakowało mi wtedy w OA takiej "męskiej" rozmowy. Ale może był to tylko objaw tego, jak szkodliwe jest myślenie, że rozmowy o rodzicielstwie i dzieciach są "zarezerwowane" dla kobiet.
Potem przyszedł czas oczekiwania, który udowodnił, że droga adopcyjna jest równie trudna jak inne starania, te które niby miałem pozostawić żonie. A czasu na wyczerpujące myślenie jest nawet więcej.
Mijały lata. Zmieniliśmy OA - tu też same panie w personelu. A marzenie o rodzinie i domu pełnym dzieci nadal pozostawało niespełnione.
Aż przyszedł ten moment, w którym wszystko się zmieniło.
Jedziemy na spotkanie z dziećmi w Domu Dziecka na drugim końcu Polski. Droga daleka, ale nadzieja i wiara nas prowadzą.
Dom Dziecka jest ukryty w starym parku i wygląda trochę jak szkoła dla czarownic i czarnoksiężników z filmów o Harrym Potterze. Spotykamy się z pracownikami (też niemal wyłącznie kobiety - tylko jeden wyjątek) i... Niech się dzieje Wola Boża.
***
Dziś po ponad roku od tego wydarzenia mogę się cieszyć, że mam obok siebie kochaną kobietę. Że razem mamy przy sobie dwie śliczne oraz kochane córeczki. Że jako mężczyzna, mąż oraz ojciec zrobiłem wiele i nadal mogę wiele zrobić by spełniać nie tylko swoje marzenia. Marzenia, które nie są dla nikogo zarezerwowane.
Gdy od swoich tradycyjnych do bólu znajomych oraz bliskich z rodziny słyszałem teksty w stylu:
- Starania o dziecko pozostaw żonie. To jest kobieca (babska) sprawa.
To muszę przyznać, że brała mnie jakaś "nerwa", że aż na usta cisnęła się "urwana nać". Jako facet też odczuwałem potrzebę realizacji swoich "instynktów" rodzicielskich. Ta potrzeba nie jest w mojej ocenie tylko kobieca. Mam swoje uczucia i odczucia także w tej dziedzinie. Ich obecność nie odbiera mi męskości. Klepanie sloganów w stylu: "Dzieci to sprawa babska" to tylko bezrefleksyjne powtarzanie wyuczonych formuł. A takie powtarzanie może być bardzo wygodne. Nie trzeba się wysilać by otworzyć się na coś nowego.
Z drugiej strony od tych bardziej liberalnych znajomych też słyszałem tylko:
- A jak sobie żona z tym radzi? Dla kobiety to takie trudne.
Cóż... Jak tu się z nimi nie zgodzić. Ale mnie męska duma jakoś blokowała by przyznać się im, że dla mnie to też było trudne.
Potem widziałem takich lewicujących-liberałów na czarnych marszach pod banerami z hasłami w rodzaju: "moja macica, mój wybór". I tak sobie myślałem, ile zmienia świadomość, że nie zawsze mamy wybór, nie wszystko zależy od tego, co JA CHCĘ. Ale oni mają swoją ideologię i w nią ślepo wierzą.
W tych staraniach, które miałem jakoby pozostawić żonie, moja rola polegała głównie na wspólnym jeżdżeniu od kliniki do kliniki, wyczekiwaniu na korytarzach, wysłuchiwaniu i przyjmowaniu wieści - tych dających nadzieję i tych ją odbierających. Na wycieraniu łez i zapewnianiu, że kocham i będę kochać...
Miałem też dużo czasu na myślenie. Myślenie, które potrafi być bardzo wyczerpujące.
Decyzję o zaprzestaniu tych starań podjąłem za nas oboje. To ja powiedziałem żonie, że już więcej nie chcę widzieć jej łez i tej goryczy po utracie złudnie budzonych nadziei. A w tym momencie czułem, że robię dokładnie to, co do mnie jako męża i mężczyzny w związku należy. Że taka była moja rola.
Decyzję o przysposobieniu (adopcji) dziecka podejmowaliśmy wspólnie. Razem do niej dorastaliśmy. Choć słyszałem, że mnie jako facetowi jest niby łatwiej. Ale do dziś nie wiem, na czym miało polegać to łatwiej.
Do Ośrodka Adopcyjnego (OA) na pierwszą wizytę przyszliśmy razem. Razem chodziliśmy na kursy. Razem budowaliśmy w sobie wiarę oraz nadzieję, że to jest nasza droga do rodzicielstwa.
Ale Ośrodki Adopcyjne to też teren sfeminizowany. Większość lub wszyscy pracownicy to kobiety. Niby profesjonalizm polega na tym, że płeć nie ma znaczenia, ale muszę się przyznać, że brakowało mi wtedy w OA takiej "męskiej" rozmowy. Ale może był to tylko objaw tego, jak szkodliwe jest myślenie, że rozmowy o rodzicielstwie i dzieciach są "zarezerwowane" dla kobiet.
Potem przyszedł czas oczekiwania, który udowodnił, że droga adopcyjna jest równie trudna jak inne starania, te które niby miałem pozostawić żonie. A czasu na wyczerpujące myślenie jest nawet więcej.
Mijały lata. Zmieniliśmy OA - tu też same panie w personelu. A marzenie o rodzinie i domu pełnym dzieci nadal pozostawało niespełnione.
Aż przyszedł ten moment, w którym wszystko się zmieniło.
Jedziemy na spotkanie z dziećmi w Domu Dziecka na drugim końcu Polski. Droga daleka, ale nadzieja i wiara nas prowadzą.
Dom Dziecka jest ukryty w starym parku i wygląda trochę jak szkoła dla czarownic i czarnoksiężników z filmów o Harrym Potterze. Spotykamy się z pracownikami (też niemal wyłącznie kobiety - tylko jeden wyjątek) i... Niech się dzieje Wola Boża.
***
Dziś po ponad roku od tego wydarzenia mogę się cieszyć, że mam obok siebie kochaną kobietę. Że razem mamy przy sobie dwie śliczne oraz kochane córeczki. Że jako mężczyzna, mąż oraz ojciec zrobiłem wiele i nadal mogę wiele zrobić by spełniać nie tylko swoje marzenia. Marzenia, które nie są dla nikogo zarezerwowane.
czwartek, 25 stycznia 2018
Tu nie ma sierot: dzieci porzucone społecznie lub w wyniku wojny
W dyskusji o dzieciach, które znajdują się w obozach dla uchodźców
lub napłynęły do Europy razem z falą migracyjną często pojawia się
pytanie ile z nich to sieroty.
Niestety odpowiedź na to pytanie nie jest i nie może być jednoznaczna.
Jeżeli za definicję osierocenia uznamy stan, w którym dziecko utraciło przynajmniej jednego z rodziców (półsierota) lud oboje jego rodzice zmarli (pełne osierocenie) to nie można udzielić prostej odpowiedzi ile sierot "wygenerowała" wojna w Syrii oraz kryzys migracyjny. Wiele z tych dzieci nie posiada żadnych dokumentów. Nic też nie wiadomo o losie ich rodziców. Nie ma też możliwości ustalenia dalszych powiązań rodzinnych.
Prawdopodobnie w sensie biologicznym znaczna część z tych dzieci nie jest sierotami. Mają gdzieś w swoim kraju pochodzenia lub wśród migrantów osoby, które są ich rodziną. Może gdzieś tam znajdują się także rodzice tych dzieci. Ale faktyczny stan opieki nad tymi dziećmi należy uznać za wskazujący na ich porzucenie lub zagubienie przez rodziców. Dla tych dzieci należy wydzielić oddzielną kategorię osierocenia: sieroty wojenne.
***
Jeżeli kogoś interesowałoby ile sierot (w sensie biologicznym) znajduje się w polskich domach dziecka i innych placówkach instytucjonalnej pieczy zastępczej to:
Rodziców nie posiada w ogóle (zmarli) nie więcej niż 5% podopiecznych.
Tak... Większość dzieci w domach dziecka i innych formach opieki zastępczej w Polsce ma gdzieś rodziców oraz bliższą lub dalszą rodzinę. To sieroty społeczne. Dzieci, które zostały porzucone przez własne rodziny lub zostały odebrane rodzinie ponieważ rodziny ich pochodzenia nie zapewniały im podstawowych norm bytowych lub same stanowiły źródło zagrożenia dla zdrowia i życia dziecka.
***
Nie wiem jak Wam, a le mnie parę razy przytrafiło się usłyszeć pytanie:
"Czy rodzice Twoich dzieci umarli?"
Na razie odpowiadam, że czuję się dobrze i nie zamierzam w najbliższym czasie przenosić się do "lepszego świata".
Niestety odpowiedź na to pytanie nie jest i nie może być jednoznaczna.
Jeżeli za definicję osierocenia uznamy stan, w którym dziecko utraciło przynajmniej jednego z rodziców (półsierota) lud oboje jego rodzice zmarli (pełne osierocenie) to nie można udzielić prostej odpowiedzi ile sierot "wygenerowała" wojna w Syrii oraz kryzys migracyjny. Wiele z tych dzieci nie posiada żadnych dokumentów. Nic też nie wiadomo o losie ich rodziców. Nie ma też możliwości ustalenia dalszych powiązań rodzinnych.
Prawdopodobnie w sensie biologicznym znaczna część z tych dzieci nie jest sierotami. Mają gdzieś w swoim kraju pochodzenia lub wśród migrantów osoby, które są ich rodziną. Może gdzieś tam znajdują się także rodzice tych dzieci. Ale faktyczny stan opieki nad tymi dziećmi należy uznać za wskazujący na ich porzucenie lub zagubienie przez rodziców. Dla tych dzieci należy wydzielić oddzielną kategorię osierocenia: sieroty wojenne.
***
Jeżeli kogoś interesowałoby ile sierot (w sensie biologicznym) znajduje się w polskich domach dziecka i innych placówkach instytucjonalnej pieczy zastępczej to:
Rodziców nie posiada w ogóle (zmarli) nie więcej niż 5% podopiecznych.
Tak... Większość dzieci w domach dziecka i innych formach opieki zastępczej w Polsce ma gdzieś rodziców oraz bliższą lub dalszą rodzinę. To sieroty społeczne. Dzieci, które zostały porzucone przez własne rodziny lub zostały odebrane rodzinie ponieważ rodziny ich pochodzenia nie zapewniały im podstawowych norm bytowych lub same stanowiły źródło zagrożenia dla zdrowia i życia dziecka.
***
Nie wiem jak Wam, a le mnie parę razy przytrafiło się usłyszeć pytanie:
"Czy rodzice Twoich dzieci umarli?"
Na razie odpowiadam, że czuję się dobrze i nie zamierzam w najbliższym czasie przenosić się do "lepszego świata".
wtorek, 14 listopada 2017
Życie obok śmierci
Pierwsza była wiadomość, że człowiek, który podpalił się pod PeKiNem był z miasta po drugiej stronie wielkiego lasu. U nas okolica spokojna i wydawało by się, że życie toczy się tu z dala od wielkiej polityki. Ale media już zrobiły z tej śmierci sprawę polityczną. Miejscowi wolą milczeć.
W tym samym mieście, niedługo po śmierci wspomnianego wcześniej człowieka, doszło do kolejnej tragedii. Mąż zamordował żonę... Podobno świadkiem zbrodni było małe dziecko. W tym wypadku "znieczulica" chciała szybko zapomnieć o tym tragicznym wydarzeniu. W zapomnieniu miało pomóc szybkie zaszufladkowanie wydarzenia do kategorii: kolejna zbrodnia w rodzinie patologicznej. Ale i tu coś jest nie tak... Media nagle odkryły, że sprawca był kiedyś rzecznikiem znanego klubu sportowego. Proste szufladkowanie nie działa. Patologia nie wynika wyłącznie z biedy i/lub nałogów.
Jeszcze nie ucichło w mediach o tych dwóch przypadkach tragicznej śmierci gdy w sąsiedniej wsi doszło do kolejnej tragedii. Młody, szesnastoletni chłopak został pchnięty nożem i zmarł. Podobno poszło o dziewczynę. Poszedł na dyskotekę i już do domu nie wrócił... Zwykły dzieciak. Co gorsze o sprawcy też można by podobnie napisać. I jak tu zrozumieć co sprawiło, że ktoś niszczy cudze życie, życie ofiary i jego rodziny oraz niszczy własne życie skazując się na wegetację z piętnem mordercy.
W tym samym mieście, niedługo po śmierci wspomnianego wcześniej człowieka, doszło do kolejnej tragedii. Mąż zamordował żonę... Podobno świadkiem zbrodni było małe dziecko. W tym wypadku "znieczulica" chciała szybko zapomnieć o tym tragicznym wydarzeniu. W zapomnieniu miało pomóc szybkie zaszufladkowanie wydarzenia do kategorii: kolejna zbrodnia w rodzinie patologicznej. Ale i tu coś jest nie tak... Media nagle odkryły, że sprawca był kiedyś rzecznikiem znanego klubu sportowego. Proste szufladkowanie nie działa. Patologia nie wynika wyłącznie z biedy i/lub nałogów.
Jeszcze nie ucichło w mediach o tych dwóch przypadkach tragicznej śmierci gdy w sąsiedniej wsi doszło do kolejnej tragedii. Młody, szesnastoletni chłopak został pchnięty nożem i zmarł. Podobno poszło o dziewczynę. Poszedł na dyskotekę i już do domu nie wrócił... Zwykły dzieciak. Co gorsze o sprawcy też można by podobnie napisać. I jak tu zrozumieć co sprawiło, że ktoś niszczy cudze życie, życie ofiary i jego rodziny oraz niszczy własne życie skazując się na wegetację z piętnem mordercy.
środa, 1 listopada 2017
Cmentarz jako materialne świadectwo kultury i naszego człowieczeństwa
Kiedy istota przedludzka stała się człowiekiem?
Z kości dowiemy się, kiedy przybrał postawę wyprostowaną. Kiedy zaczął być podobny z wyglądu do nas.
Ale z kości nie dowiemy się, kiedy zaczął czuć i myśleć. O tym możemy wnioskować na podstawie artefaktów, czyli wytworów jego rąk. Istota, która zaczęła posługiwać się narzędziami nie tylko po to by zaspokoić swoje podstawowe potrzeby (głód, obrona przed drapieżnikiem), ale także za ich pomocą wyrażać swoje emocje (malowidła naskalne, figurki) jest uznawana za naszego bezpośredniego przodka i już człowieka.
Za cechę typowo ludzką uznaje się też pojawianie się troski o zmarłych i celebrowanego pochówku. Zakłada się, że przedmioty pozostawiane przy zmarłym wskazują na pojawienie się ludzkiej duchowości, że były pozostawiane dla ducha, który pozostaje gdzieś mimo śmierci ciała.
Tak więc pojawienie się cmentarzy jest jednym z wyznaczników początków naszego człowieczeństwa.
***
Gdybyśmy przestali zastanawiać się nad tym, co się dzieje z naszym duchem po śmierci. Gdybyśmy przestali troszczyć się o zmarłych i o stare cmentarze... Czy to nie byłby koniec naszego człowieczeństwa?
Może warto się nad tym zastanowić, gdy pojawia się chęć likwidacji starego, osieroconego cmentarza.
![]() |
By Prof saxx (Own work) [GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html), CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/) or Public domain], via Wikimedia Commons |
Ale z kości nie dowiemy się, kiedy zaczął czuć i myśleć. O tym możemy wnioskować na podstawie artefaktów, czyli wytworów jego rąk. Istota, która zaczęła posługiwać się narzędziami nie tylko po to by zaspokoić swoje podstawowe potrzeby (głód, obrona przed drapieżnikiem), ale także za ich pomocą wyrażać swoje emocje (malowidła naskalne, figurki) jest uznawana za naszego bezpośredniego przodka i już człowieka.
Za cechę typowo ludzką uznaje się też pojawianie się troski o zmarłych i celebrowanego pochówku. Zakłada się, że przedmioty pozostawiane przy zmarłym wskazują na pojawienie się ludzkiej duchowości, że były pozostawiane dla ducha, który pozostaje gdzieś mimo śmierci ciała.
Tak więc pojawienie się cmentarzy jest jednym z wyznaczników początków naszego człowieczeństwa.
***
Gdybyśmy przestali zastanawiać się nad tym, co się dzieje z naszym duchem po śmierci. Gdybyśmy przestali troszczyć się o zmarłych i o stare cmentarze... Czy to nie byłby koniec naszego człowieczeństwa?
Może warto się nad tym zastanowić, gdy pojawia się chęć likwidacji starego, osieroconego cmentarza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)