- Tato... A Ty miałeś kiedyś dziewczynę?
Takie poważne pytanie zadała mi dzisiaj córka. Ta starsza... trzynastolatka.
I muszę przyznać, że trochę mnie zaskoczyło to szczere pytanie. Ale postarałem się udzielić w miarę konkretnej i poważnej odpowiedzi:
- Tak. Ale jak miałem 13 lat to raczej można było mówić o "sympatii" niż o "chodzeniu z dziewczyną" tak na poważnie.
Cóż... Przychodzi taki czas, że dorastające dzieci zaczynają się interesować tym jak to jest w relacjach damsko-męskich i nie ma w tym nic dziwnego. Ale ja jakoś poczułem się dziwnie dumny z tego, że moja trzynastoletnia córeczka na tyle ufa swojemu tacie, że potrafi się pytać go o tak "poważne" tematy.
Ładny prezent na Dzień Ojca. :)
A przecież trzynastolatki (i w ogóle nastolatki) mają wiele poważnych tematów, o których już raczej nie chcą rozmawiać z rodzicami. To taki czas, gdy coraz większy wpływ na dziecko mają rówieśnicy, idole i... szamani z videoblogów.
Tak więc naprawdę czuję, że mogę być zadowolony z tego, że dziecko jeszcze chce ze mną rozmawiać o tak "poważnych" sprawach.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tata. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 23 czerwca 2019
poniedziałek, 25 marca 2019
Jak mam do ciebie mówić?
- Dosia, Dominika...
(cisza)
- Dosia, czy Ty mnie słyszysz?
- Słyszę.
- To jak mam do Ciebie mówić abyś wiedziała, że to do Ciebie? Wolisz Dosia czy Dominika?
- Wszystko jedno...
- A może wolisz Córeczko?
- Nie.
- Kochana Córeczko?
- Nie, Nie, Nie...
- Dlaczego?
- Bo nie będę wiedziała czy mówisz do mnie czy do Oliwki.
***
Oliwka - starsza siostra
(cisza)
- Dosia, czy Ty mnie słyszysz?
- Słyszę.
- To jak mam do Ciebie mówić abyś wiedziała, że to do Ciebie? Wolisz Dosia czy Dominika?
- Wszystko jedno...
- A może wolisz Córeczko?
- Nie.
- Kochana Córeczko?
- Nie, Nie, Nie...
- Dlaczego?
- Bo nie będę wiedziała czy mówisz do mnie czy do Oliwki.
***
Oliwka - starsza siostra
środa, 13 marca 2019
Skóra "żywcem" z Taty i Mała książeczka o...
- Zabierz córeczki do miasta. Zawieź starszą na zajęcia z..., a młodszą do lekarza. Pokaż lekarzowi plamki na skórze dziecka.
- A przy okazji wpadnij do biblioteki. Oddaj dziecięce książki i pożycz coś nowego.
Zlecenie od żony. Bez tego to przeciętny ojciec (podobno) tylko by "gnił" przed telewizorem lub monitorem komputera.
A ja tam lubię takie wypady z córkami, bo zawsze coś ciekawego się przytrafi.
***
Idziemy do lekarza pokazać "te plamki" i pęcherzyki na skórze dziecka.
Lekarz ogląda i stwierdza, że to rodzaj reakcji uczuleniowej tzw. skóra atopowa.
Potem medyk spogląda na mnie i mówi:
- Ta przypadłość jest dziedziczna. I jak widzę to pan też ma z tym problem.
- Córeczka ma skórę jakby żywcem zdjętą z taty... (uśmiech, szczery)
Też się uśmiecham. Bo młodsza córcia coraz bardziej robi się taka "córunia tatunia".
A tego, że jednak nie jesteśmy kolejnym dowodem na dziedziczność "skóry atopowej" jednak mi się nie chce tłumaczyć.
Niech zostanie, że skóra "żywcem" z taty.
***
Wracając zaglądamy do biblioteki miejskiej. Młoda ma tam swoją kartę i sama buszuje między regałami wypożyczalni dla dzieci. Tak, może sobie swobodnie grzebać w całym księgozbiorze...
Nie wiem kto wpadła na ten pomysł ale...
Ma to swoje wady. Dziecko coś wyciągnie z półki, potem się rozmyśli i... nie pamięta już skąd książeczkę wzięło. Kłopot dla pani prowadzącej bibliotekę.
Może też dziecko wyciągnąć z półki coś co wprawi w zakłopotanie rodzica.
Np. Mała książeczka o...
Słyszałem o tej serii małych książeczek. Ale tylko słyszałem.
A tymczasem podchodzi do mnie dziecko z uśmiechniętą buzią i pokazuje co znalazło na półce:
"Mała książeczka o miłości"
Po okładce sądząc to wygląda jak kolorowe czytadło dla dzieci. W treści też w zasadzie trudno doszukać się tam czegoś wyjątkowo gorszącego. Na YouTubie (TwojejTubie) więcej imo sprośności...
Ale ilustracja przedstawiająca dwie całujące się panie jednak skłania mnie do rozpoczęcia kombinacji jak tu "tę pozycję" odłożyć na półkę.
Coś kombinuję i mówię, że: tę książeczkę to najpierw tata z mamą muszą przeczytać i zastanowić się czy...
Ale córka nie daje mi szans bo już ma trzy inne kolorowe książeczki i sama mówi, że "tę" jednak możemy zostawić.
Uff... Ja jednak nie jestem wielbicielem postępu wyrażającego się głównie w "rewolucji obyczajowej".
Ale od tematu uciec się nie da... Będzie wracał.
- A przy okazji wpadnij do biblioteki. Oddaj dziecięce książki i pożycz coś nowego.
Zlecenie od żony. Bez tego to przeciętny ojciec (podobno) tylko by "gnił" przed telewizorem lub monitorem komputera.
A ja tam lubię takie wypady z córkami, bo zawsze coś ciekawego się przytrafi.
***
Idziemy do lekarza pokazać "te plamki" i pęcherzyki na skórze dziecka.
Lekarz ogląda i stwierdza, że to rodzaj reakcji uczuleniowej tzw. skóra atopowa.
Potem medyk spogląda na mnie i mówi:
- Ta przypadłość jest dziedziczna. I jak widzę to pan też ma z tym problem.
- Córeczka ma skórę jakby żywcem zdjętą z taty... (uśmiech, szczery)
Też się uśmiecham. Bo młodsza córcia coraz bardziej robi się taka "córunia tatunia".
A tego, że jednak nie jesteśmy kolejnym dowodem na dziedziczność "skóry atopowej" jednak mi się nie chce tłumaczyć.
Niech zostanie, że skóra "żywcem" z taty.
***
Wracając zaglądamy do biblioteki miejskiej. Młoda ma tam swoją kartę i sama buszuje między regałami wypożyczalni dla dzieci. Tak, może sobie swobodnie grzebać w całym księgozbiorze...
Nie wiem kto wpadła na ten pomysł ale...
Ma to swoje wady. Dziecko coś wyciągnie z półki, potem się rozmyśli i... nie pamięta już skąd książeczkę wzięło. Kłopot dla pani prowadzącej bibliotekę.
Może też dziecko wyciągnąć z półki coś co wprawi w zakłopotanie rodzica.
Np. Mała książeczka o...
Słyszałem o tej serii małych książeczek. Ale tylko słyszałem.
A tymczasem podchodzi do mnie dziecko z uśmiechniętą buzią i pokazuje co znalazło na półce:
"Mała książeczka o miłości"
Po okładce sądząc to wygląda jak kolorowe czytadło dla dzieci. W treści też w zasadzie trudno doszukać się tam czegoś wyjątkowo gorszącego. Na YouTubie (TwojejTubie) więcej imo sprośności...
Ale ilustracja przedstawiająca dwie całujące się panie jednak skłania mnie do rozpoczęcia kombinacji jak tu "tę pozycję" odłożyć na półkę.
Coś kombinuję i mówię, że: tę książeczkę to najpierw tata z mamą muszą przeczytać i zastanowić się czy...
Ale córka nie daje mi szans bo już ma trzy inne kolorowe książeczki i sama mówi, że "tę" jednak możemy zostawić.
Uff... Ja jednak nie jestem wielbicielem postępu wyrażającego się głównie w "rewolucji obyczajowej".
Ale od tematu uciec się nie da... Będzie wracał.
piątek, 8 lutego 2019
Robot do przypominania o myciu zębów
Moja młodsza córka dostała w szkole zadanie aby razem z tatą wykonać model robota (technika dowolna). Warunek konieczny... Praca ma być wykonana razem z tatą. Nie przez tatę. Ma być to wspólna praca ojca i dziecka.
Pracę zaczynamy od poszukiwań z czego można by tu takiego robota sklecić. Próba przegrzebania zakamarków domowych ujawnia przy okazji, że... przydałoby się tu i ówdzie zrobić porządek. A w domu jest całkiem sporo przedmiotów nadających się do konstrukcji robota.
Oto efekt wspólnej pracy...
Robot jest w 100% eko... Ekologiczny i ekonomiczny. Nic nie trzeba było dokupić. Robot został zbudowany z części, które zagracały szafki i gdyby ktoś je uznał za śmieci to mogłyby wylądować w kuble na odpady.
Teraz uzyskały nowe życie i nabrały nowej wartości, a nie zaśmiecają szaf lub garażu. Nie trafiły też do śmietnika.
Robot wykonany na podstawie planów (szkiców) technicznych dziecka.
Dzieci mają bardzo dobre pomysły... Jednak w ich realizacji potrzebują wsparcia. Nóż do tapet, klej na gorąco i inne niebezpieczne narzędzia na razie lepiej niech będą w ręku taty, a nie siedmiolatki. Jednak te ręce taty mają działać według dziecięcych wytycznych.
Ostatnim (a właściwie jedynym) problemem było wymyślenie z czego można by tu wykonać łapki robota. Czy będą to jakieś chwytaki? Może haczyki? A może coś jak ludzkie dłonie?
I tu ujawnia się siła dziecięcej wyobraźni.
Dwie stare szczoteczki do zębów zamontowane w ramionach robota to pomysł mojej córki. A robot będzie przypominał o myciu zębów...
Choć jak przypuszczam pewnie córcia wolałaby takiego prawdziwego robota, który naprawdę myłby za nią zęby rano i wieczorem.
Bo córunia bardzo nielubi tej czynności.
Pracę zaczynamy od poszukiwań z czego można by tu takiego robota sklecić. Próba przegrzebania zakamarków domowych ujawnia przy okazji, że... przydałoby się tu i ówdzie zrobić porządek. A w domu jest całkiem sporo przedmiotów nadających się do konstrukcji robota.
Oto efekt wspólnej pracy...
Robot jest w 100% eko... Ekologiczny i ekonomiczny. Nic nie trzeba było dokupić. Robot został zbudowany z części, które zagracały szafki i gdyby ktoś je uznał za śmieci to mogłyby wylądować w kuble na odpady.
Teraz uzyskały nowe życie i nabrały nowej wartości, a nie zaśmiecają szaf lub garażu. Nie trafiły też do śmietnika.
Robot wykonany na podstawie planów (szkiców) technicznych dziecka.
Dzieci mają bardzo dobre pomysły... Jednak w ich realizacji potrzebują wsparcia. Nóż do tapet, klej na gorąco i inne niebezpieczne narzędzia na razie lepiej niech będą w ręku taty, a nie siedmiolatki. Jednak te ręce taty mają działać według dziecięcych wytycznych.
Ostatnim (a właściwie jedynym) problemem było wymyślenie z czego można by tu wykonać łapki robota. Czy będą to jakieś chwytaki? Może haczyki? A może coś jak ludzkie dłonie?
I tu ujawnia się siła dziecięcej wyobraźni.
Dwie stare szczoteczki do zębów zamontowane w ramionach robota to pomysł mojej córki. A robot będzie przypominał o myciu zębów...
Choć jak przypuszczam pewnie córcia wolałaby takiego prawdziwego robota, który naprawdę myłby za nią zęby rano i wieczorem.
Bo córunia bardzo nielubi tej czynności.
sobota, 1 grudnia 2018
Tata w delegacji
Praca rzuciła mnie na chwilę do roboty z dala od domu. Mam tu pod opieką dwa wiercenia za węglem w okolicach Jastrzębia - Zdroju. Wyjazd niby krótki ale po tygodniu do domu już tęskno.
Gadam przy okazji o takiej robocie z ludźmi, którzy większą część swojego zawodowego życia spędzają daleko od domu. Bo taka jest specyfika pracy wiertników i geologów poszukiwawczych.
Cóż... Po prostu trzeba lubić takie życie albo z jakiegoś przymusu godzić się na ciągłą nieobecność w domu. No bo jak ktoś mówi, że w domu z rodziną jest przez 7 dni w miesiącu... To ja nie jestem w stanie zrozumieć jak taka rodzina funkcjonuje. A jakoś funkcjonować musi.
I jakoś nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że tak mogłaby funkcjonować rodzina adopcyjna. Bo jak tu budować więź z dzieckiem gdy taty (lub mamy) ciągle nie ma w domu?
Gadam przy okazji o takiej robocie z ludźmi, którzy większą część swojego zawodowego życia spędzają daleko od domu. Bo taka jest specyfika pracy wiertników i geologów poszukiwawczych.
Cóż... Po prostu trzeba lubić takie życie albo z jakiegoś przymusu godzić się na ciągłą nieobecność w domu. No bo jak ktoś mówi, że w domu z rodziną jest przez 7 dni w miesiącu... To ja nie jestem w stanie zrozumieć jak taka rodzina funkcjonuje. A jakoś funkcjonować musi.
I jakoś nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że tak mogłaby funkcjonować rodzina adopcyjna. Bo jak tu budować więź z dzieckiem gdy taty (lub mamy) ciągle nie ma w domu?
czwartek, 4 października 2018
Komputer lub tablet dla dziecka. Co wybrać?
Tego nie da się dziś uniknąć. Dziecko do nauki i... niestety także rozrywki potrzebuje też urządzeń elektronicznych. Komputer dla dziecka to już wręcz konieczność. A tablet... Hmm. Dziecku odmówisz?
Komputer czy tablet?
To tak naprawdę żaden wybór. Tablet nie zastąpi komputera. Jeżeli urządzenie ma służyć wyłącznie do zabawy (gry, filmy na yt) to wystarczy tablet. Jeżeli natomiast dziecko już chce i potrzebuje sprzętu do nauki to nie da się uniknąć dylematu jaki komputer dla niego pozyskać.
Tablet
Ale zanim przejdę do tego jaki komputer wybrałem dla swojej starszej córki kilka słów o tabletach.
Tak jak już napisałem jest to w mojej ocenie sprzęt głównie dla rozrywki i prostych zastosowań takich jak przeglądanie stron internetowych, korzystanie z poczty lub przeglądanie zdjęć z aparatu cyfrowego.
Jak ktoś chce to może taki sprzęt kupić dla swojego dziecka ale w mojej ocenie nie ma tu co szaleć w wyborach. Wybór jest duży. Natomiast warto zwrócić uwagę przy zakupie czy to co wybieramy ma przyzwoite parametry (wielkość wyświetlacza, pamięci ram i jaką wersję systemu na nim zainstalowano). Zakładam, że będzie to sprzęt budżetowy z Androidem wiec wybieramy aktualną (w miarę) wersję tego systemu. Pamięć RAM: niech będzie więcej niż 1 GB. Wyświetlacz 7" to czasem za mało, może warto poszukać coś o przekątnej 8" - 10".
I tyle co mogę podpowiedzieć. Każdy wybiera tu sam.
Dodam jeszcze własny przykład dlaczego uważam, że nie warto inwestować w sprzęt drogi i/lub kupowany na raty.
Na ilustracji powyżej widzimy jak wygląda 8" tablet po trzech miesiącach użytkowania przez dziecko.
Podobnie z czasem wygląda większość "komunijnych" prezentów (tabletów, smartfonów), którymi tak chętnie ostatnio obdarowuje się dzieci.
Ten już nie działa bo to nie jest zwykłe pękniecie szkła. Matryca też poszła. Naprawa w tym wypadku jest zupełnie nieopłacalna, a takich uszkodzeń gwarancja nie obejmuje.
O smartfonach jednak chyba napiszę coś oddzielnie. Bo to szerszy temat.
Komputer
Nauczony doświadczeniem z trzymiesięcznego użytkowania tabletu praz dziecko i szybkim procesem jego destrukcji doszedłem do wniosku, że urządzenia mobilne nie są jeszcze odpowiednie dla bardzo żywego i "mobilnego" dziecka. Dlatego uznałem, że komputer stacjonarny będzie lepszym wyborem niż laptop.
Tak wiem: Większość dzieci chce laptopa i nic poza tym... Ale to my kupujemy i decydujemy. Nie ma co tu ulegać dziecięcym wymaganiom.
Ile wydamy na taki zakup to już zależy od naszego budżetu i możliwości czerpania z niego.
Z doświadczenia jednak wiem, że każdy sprzęt komputerowy używany przez dziecko bardzo szybko się starzeje i przestaje spełniać dziecięce wymagania. Tak więc szybko usłyszymy, że: "jest za wolny", "ścina się", "muli" lub wprost: "to już zwykły grat". A potem nastąpi kategoryczne żądanie czegoś nowego, lepszego. Nawet jeżeli ten poprzedni jeszcze spłacamy...
Ja zdecydowałem się na zakup sprzętu poleasingowego (czytaj: używany wcześniej w jakimś biurze lub banku). Ma to swoje wady bo dziecko oczywiście chce coś nowego, najnowszego i najlepszego. Na używki patrzy raczej krzywo.
Ale to ja wybieram... Więc wybieram taki aby nie wykazywał bardzo widocznych śladów używania. Kupuję samo "pudło" bo monitor i resztę już mam.
Procesor: i3 3,4 GHz dwurdzeniowy... hmm... wystarczy
Pamięć RAM: 8 GB DDR3.... też wystarczy
Dysk HDD: 500 GB... Hmm... Jak zacznie robić kopię zapasową całego internetu to i tak zabraknie. Na dyski SSD jeszcze nie patrzę bo w podobnej cenie są znacznie mniej pojemne. Taki raczej bym brał pod uwagę w przypadku nowego (nieużywanego) sprzętu.
Grafika: Tu mnie sprzedawca miło zaskoczył dodając kartę Radeon i jest coś więcej niż to co zintegrowano na płycie głównej (Intel). Bez szaleństw ale na początek wystarczy.
Oprogramowanie: Cóż, możemy kręcić nosem na monopol M$ ale... I tak w szkole pojawi się ten problem, że na zajęciach z tzw "informatyki" są przykłady wyłączne dla zastosowań w systemie Windows. A i wszelkie materiały pomocnicze do zastosowań szkolnych będą szykowane pod ten domyślny system operacyjny.
Więc zamawiam sprzęt z preinstalowanym systemem Windows 10 Pro (licencja na komputery z odzysku - Refubished).
Cena takiego komputera?
Poniżej 1000 zł... I to dobrze poniżej.
Do tej pory córka używała starego (już za starego) komputera z Ubuntu i... też dawała sobie radę. Ale był już: "za wolny", ciągle się "net ścinał" i takie tam.
Zobaczymy co powie teraz.
Dam znak :)
Dostęp do sieci internet
Tak komputer jak i tablet to urządzenia umożliwiające nam (dorosłym i dzieciom) dostęp do zasobów sieci internet. Jednak jako osoby dorosłe sami decydujemy o tym jak i kiedy korzystamy z tych zasobów. W przypadku dzieci to rodzice jednak powinni regulować czas jaki dziecko przeznacza na przeglądanie stron internetowych, a także interesować się tym jakie treści trafiają przez sieć do dziecka. Taka jest moja opinia w tym temacie.
Dlatego też uważam, że tablet, a szczególnie smartfon wyposażony w dostęp do sieci poza wszelką kontrolą (karta sim i internet z sieci komórkowej) to nie jest dobry pomysł na bezpieczną rozrywkę dla dziecka.
Ustalam ze swoimi córkami, że jedynym administratorem domowej sieci i routera jest Admin (czyli ja). A jedyną osobą, której Admin może ulegać to Mama. Na kwik i płacz dzieci mogę w tej sprawie być nieczuły.
Komputer czy tablet?
To tak naprawdę żaden wybór. Tablet nie zastąpi komputera. Jeżeli urządzenie ma służyć wyłącznie do zabawy (gry, filmy na yt) to wystarczy tablet. Jeżeli natomiast dziecko już chce i potrzebuje sprzętu do nauki to nie da się uniknąć dylematu jaki komputer dla niego pozyskać.
Tablet
Ale zanim przejdę do tego jaki komputer wybrałem dla swojej starszej córki kilka słów o tabletach.
Tak jak już napisałem jest to w mojej ocenie sprzęt głównie dla rozrywki i prostych zastosowań takich jak przeglądanie stron internetowych, korzystanie z poczty lub przeglądanie zdjęć z aparatu cyfrowego.
Jak ktoś chce to może taki sprzęt kupić dla swojego dziecka ale w mojej ocenie nie ma tu co szaleć w wyborach. Wybór jest duży. Natomiast warto zwrócić uwagę przy zakupie czy to co wybieramy ma przyzwoite parametry (wielkość wyświetlacza, pamięci ram i jaką wersję systemu na nim zainstalowano). Zakładam, że będzie to sprzęt budżetowy z Androidem wiec wybieramy aktualną (w miarę) wersję tego systemu. Pamięć RAM: niech będzie więcej niż 1 GB. Wyświetlacz 7" to czasem za mało, może warto poszukać coś o przekątnej 8" - 10".
I tyle co mogę podpowiedzieć. Każdy wybiera tu sam.
Dodam jeszcze własny przykład dlaczego uważam, że nie warto inwestować w sprzęt drogi i/lub kupowany na raty.
Na ilustracji powyżej widzimy jak wygląda 8" tablet po trzech miesiącach użytkowania przez dziecko.
Podobnie z czasem wygląda większość "komunijnych" prezentów (tabletów, smartfonów), którymi tak chętnie ostatnio obdarowuje się dzieci.
Ten już nie działa bo to nie jest zwykłe pękniecie szkła. Matryca też poszła. Naprawa w tym wypadku jest zupełnie nieopłacalna, a takich uszkodzeń gwarancja nie obejmuje.
O smartfonach jednak chyba napiszę coś oddzielnie. Bo to szerszy temat.
Komputer
Nauczony doświadczeniem z trzymiesięcznego użytkowania tabletu praz dziecko i szybkim procesem jego destrukcji doszedłem do wniosku, że urządzenia mobilne nie są jeszcze odpowiednie dla bardzo żywego i "mobilnego" dziecka. Dlatego uznałem, że komputer stacjonarny będzie lepszym wyborem niż laptop.
Tak wiem: Większość dzieci chce laptopa i nic poza tym... Ale to my kupujemy i decydujemy. Nie ma co tu ulegać dziecięcym wymaganiom.
Ile wydamy na taki zakup to już zależy od naszego budżetu i możliwości czerpania z niego.
Z doświadczenia jednak wiem, że każdy sprzęt komputerowy używany przez dziecko bardzo szybko się starzeje i przestaje spełniać dziecięce wymagania. Tak więc szybko usłyszymy, że: "jest za wolny", "ścina się", "muli" lub wprost: "to już zwykły grat". A potem nastąpi kategoryczne żądanie czegoś nowego, lepszego. Nawet jeżeli ten poprzedni jeszcze spłacamy...
Ja zdecydowałem się na zakup sprzętu poleasingowego (czytaj: używany wcześniej w jakimś biurze lub banku). Ma to swoje wady bo dziecko oczywiście chce coś nowego, najnowszego i najlepszego. Na używki patrzy raczej krzywo.
Ale to ja wybieram... Więc wybieram taki aby nie wykazywał bardzo widocznych śladów używania. Kupuję samo "pudło" bo monitor i resztę już mam.
Procesor: i3 3,4 GHz dwurdzeniowy... hmm... wystarczy
Pamięć RAM: 8 GB DDR3.... też wystarczy
Dysk HDD: 500 GB... Hmm... Jak zacznie robić kopię zapasową całego internetu to i tak zabraknie. Na dyski SSD jeszcze nie patrzę bo w podobnej cenie są znacznie mniej pojemne. Taki raczej bym brał pod uwagę w przypadku nowego (nieużywanego) sprzętu.
Grafika: Tu mnie sprzedawca miło zaskoczył dodając kartę Radeon i jest coś więcej niż to co zintegrowano na płycie głównej (Intel). Bez szaleństw ale na początek wystarczy.
Oprogramowanie: Cóż, możemy kręcić nosem na monopol M$ ale... I tak w szkole pojawi się ten problem, że na zajęciach z tzw "informatyki" są przykłady wyłączne dla zastosowań w systemie Windows. A i wszelkie materiały pomocnicze do zastosowań szkolnych będą szykowane pod ten domyślny system operacyjny.
Więc zamawiam sprzęt z preinstalowanym systemem Windows 10 Pro (licencja na komputery z odzysku - Refubished).
Cena takiego komputera?
Poniżej 1000 zł... I to dobrze poniżej.
Do tej pory córka używała starego (już za starego) komputera z Ubuntu i... też dawała sobie radę. Ale był już: "za wolny", ciągle się "net ścinał" i takie tam.
Zobaczymy co powie teraz.
Dam znak :)
Dostęp do sieci internet
Tak komputer jak i tablet to urządzenia umożliwiające nam (dorosłym i dzieciom) dostęp do zasobów sieci internet. Jednak jako osoby dorosłe sami decydujemy o tym jak i kiedy korzystamy z tych zasobów. W przypadku dzieci to rodzice jednak powinni regulować czas jaki dziecko przeznacza na przeglądanie stron internetowych, a także interesować się tym jakie treści trafiają przez sieć do dziecka. Taka jest moja opinia w tym temacie.
Dlatego też uważam, że tablet, a szczególnie smartfon wyposażony w dostęp do sieci poza wszelką kontrolą (karta sim i internet z sieci komórkowej) to nie jest dobry pomysł na bezpieczną rozrywkę dla dziecka.
Ustalam ze swoimi córkami, że jedynym administratorem domowej sieci i routera jest Admin (czyli ja). A jedyną osobą, której Admin może ulegać to Mama. Na kwik i płacz dzieci mogę w tej sprawie być nieczuły.
piątek, 24 sierpnia 2018
Nauka korzystania z zegara
Jakby mi ktoś dwa lata temu powiedział, że 12letnie dziecko może jeszcze nie potrafić odczytać godziny z analogowego zegara (takiego ze wskazówkami) to chyba bym nie uwierzył. Ale życie uczy, że w tej dziedzinie nie ma rzeczy niemożliwych.
Siedzę zatem ze swoją starszą córką i uczę ją prawidłowego odczytywania godziny z klasycznego budzika.
Uczymy się czytać godziny po polsku i po angielsku. Bo dziecko ma już w szkole język angielski. Ten obcy język jest na tym etapie szkolnym uczony jeszcze w stopniu właściwie podstawowym ale... Dla dziecka, które ma problemy w określaniu i opisywaniu świata we własnym ojczystym języku, nauka języka obcego jest właściwie torturą. Torturą dla dziecka i... nauczyciela.
Córka robi niesamowite postępy odkąd jest z nami. Nauczyła się czytać i pisać, choć do wysiłku nadal trzeba ją motywować. Ale z nauką angielskiego będzie najwięcej problemów.
Aż strach pomyśleć o tym, że jeszcze w szkole podstawowej (siódma klasa?) ma dojść nauka jeszcze jednego języka obcego.
***
Cóż... W świecie, w którym często języków obcych uczy się już na etapie przedszkola niektóre dzieci mają do tej wiedzy naprawdę pod górkę. I wcale nie musi to wynikać ze szczególnych zaniedbań, czy jakiejś patologii.
niedziela, 18 marca 2018
Adopcyjny Tata. Facet w świecie "zarezerwowanym" dla kobiet
W naszej kulturze sprawy dotyczące rodzicielstwa, opieki nad dzieckiem i w ogóle wszystkiego, co z dziećmi się wiąże, często są lokowane w dziale "Tylko dla Kobiet". Takiego szufladkowania dopuszczają się zarówno konserwatyści jak i orędownicy liberalno-lewicowych zmian społecznych. Konserwatyści z uporu i przyzwyczajenia, a postępowcy chyba z zaślepienia ideologicznego.
Gdy od swoich tradycyjnych do bólu znajomych oraz bliskich z rodziny słyszałem teksty w stylu:
- Starania o dziecko pozostaw żonie. To jest kobieca (babska) sprawa.
To muszę przyznać, że brała mnie jakaś "nerwa", że aż na usta cisnęła się "urwana nać". Jako facet też odczuwałem potrzebę realizacji swoich "instynktów" rodzicielskich. Ta potrzeba nie jest w mojej ocenie tylko kobieca. Mam swoje uczucia i odczucia także w tej dziedzinie. Ich obecność nie odbiera mi męskości. Klepanie sloganów w stylu: "Dzieci to sprawa babska" to tylko bezrefleksyjne powtarzanie wyuczonych formuł. A takie powtarzanie może być bardzo wygodne. Nie trzeba się wysilać by otworzyć się na coś nowego.
Z drugiej strony od tych bardziej liberalnych znajomych też słyszałem tylko:
- A jak sobie żona z tym radzi? Dla kobiety to takie trudne.
Cóż... Jak tu się z nimi nie zgodzić. Ale mnie męska duma jakoś blokowała by przyznać się im, że dla mnie to też było trudne.
Potem widziałem takich lewicujących-liberałów na czarnych marszach pod banerami z hasłami w rodzaju: "moja macica, mój wybór". I tak sobie myślałem, ile zmienia świadomość, że nie zawsze mamy wybór, nie wszystko zależy od tego, co JA CHCĘ. Ale oni mają swoją ideologię i w nią ślepo wierzą.
W tych staraniach, które miałem jakoby pozostawić żonie, moja rola polegała głównie na wspólnym jeżdżeniu od kliniki do kliniki, wyczekiwaniu na korytarzach, wysłuchiwaniu i przyjmowaniu wieści - tych dających nadzieję i tych ją odbierających. Na wycieraniu łez i zapewnianiu, że kocham i będę kochać...
Miałem też dużo czasu na myślenie. Myślenie, które potrafi być bardzo wyczerpujące.
Decyzję o zaprzestaniu tych starań podjąłem za nas oboje. To ja powiedziałem żonie, że już więcej nie chcę widzieć jej łez i tej goryczy po utracie złudnie budzonych nadziei. A w tym momencie czułem, że robię dokładnie to, co do mnie jako męża i mężczyzny w związku należy. Że taka była moja rola.
Decyzję o przysposobieniu (adopcji) dziecka podejmowaliśmy wspólnie. Razem do niej dorastaliśmy. Choć słyszałem, że mnie jako facetowi jest niby łatwiej. Ale do dziś nie wiem, na czym miało polegać to łatwiej.
Do Ośrodka Adopcyjnego (OA) na pierwszą wizytę przyszliśmy razem. Razem chodziliśmy na kursy. Razem budowaliśmy w sobie wiarę oraz nadzieję, że to jest nasza droga do rodzicielstwa.
Ale Ośrodki Adopcyjne to też teren sfeminizowany. Większość lub wszyscy pracownicy to kobiety. Niby profesjonalizm polega na tym, że płeć nie ma znaczenia, ale muszę się przyznać, że brakowało mi wtedy w OA takiej "męskiej" rozmowy. Ale może był to tylko objaw tego, jak szkodliwe jest myślenie, że rozmowy o rodzicielstwie i dzieciach są "zarezerwowane" dla kobiet.
Potem przyszedł czas oczekiwania, który udowodnił, że droga adopcyjna jest równie trudna jak inne starania, te które niby miałem pozostawić żonie. A czasu na wyczerpujące myślenie jest nawet więcej.
Mijały lata. Zmieniliśmy OA - tu też same panie w personelu. A marzenie o rodzinie i domu pełnym dzieci nadal pozostawało niespełnione.
Aż przyszedł ten moment, w którym wszystko się zmieniło.
Jedziemy na spotkanie z dziećmi w Domu Dziecka na drugim końcu Polski. Droga daleka, ale nadzieja i wiara nas prowadzą.
Dom Dziecka jest ukryty w starym parku i wygląda trochę jak szkoła dla czarownic i czarnoksiężników z filmów o Harrym Potterze. Spotykamy się z pracownikami (też niemal wyłącznie kobiety - tylko jeden wyjątek) i... Niech się dzieje Wola Boża.
***
Dziś po ponad roku od tego wydarzenia mogę się cieszyć, że mam obok siebie kochaną kobietę. Że razem mamy przy sobie dwie śliczne oraz kochane córeczki. Że jako mężczyzna, mąż oraz ojciec zrobiłem wiele i nadal mogę wiele zrobić by spełniać nie tylko swoje marzenia. Marzenia, które nie są dla nikogo zarezerwowane.
Gdy od swoich tradycyjnych do bólu znajomych oraz bliskich z rodziny słyszałem teksty w stylu:
- Starania o dziecko pozostaw żonie. To jest kobieca (babska) sprawa.
To muszę przyznać, że brała mnie jakaś "nerwa", że aż na usta cisnęła się "urwana nać". Jako facet też odczuwałem potrzebę realizacji swoich "instynktów" rodzicielskich. Ta potrzeba nie jest w mojej ocenie tylko kobieca. Mam swoje uczucia i odczucia także w tej dziedzinie. Ich obecność nie odbiera mi męskości. Klepanie sloganów w stylu: "Dzieci to sprawa babska" to tylko bezrefleksyjne powtarzanie wyuczonych formuł. A takie powtarzanie może być bardzo wygodne. Nie trzeba się wysilać by otworzyć się na coś nowego.
Z drugiej strony od tych bardziej liberalnych znajomych też słyszałem tylko:
- A jak sobie żona z tym radzi? Dla kobiety to takie trudne.
Cóż... Jak tu się z nimi nie zgodzić. Ale mnie męska duma jakoś blokowała by przyznać się im, że dla mnie to też było trudne.
Potem widziałem takich lewicujących-liberałów na czarnych marszach pod banerami z hasłami w rodzaju: "moja macica, mój wybór". I tak sobie myślałem, ile zmienia świadomość, że nie zawsze mamy wybór, nie wszystko zależy od tego, co JA CHCĘ. Ale oni mają swoją ideologię i w nią ślepo wierzą.
W tych staraniach, które miałem jakoby pozostawić żonie, moja rola polegała głównie na wspólnym jeżdżeniu od kliniki do kliniki, wyczekiwaniu na korytarzach, wysłuchiwaniu i przyjmowaniu wieści - tych dających nadzieję i tych ją odbierających. Na wycieraniu łez i zapewnianiu, że kocham i będę kochać...
Miałem też dużo czasu na myślenie. Myślenie, które potrafi być bardzo wyczerpujące.
Decyzję o zaprzestaniu tych starań podjąłem za nas oboje. To ja powiedziałem żonie, że już więcej nie chcę widzieć jej łez i tej goryczy po utracie złudnie budzonych nadziei. A w tym momencie czułem, że robię dokładnie to, co do mnie jako męża i mężczyzny w związku należy. Że taka była moja rola.
Decyzję o przysposobieniu (adopcji) dziecka podejmowaliśmy wspólnie. Razem do niej dorastaliśmy. Choć słyszałem, że mnie jako facetowi jest niby łatwiej. Ale do dziś nie wiem, na czym miało polegać to łatwiej.
Do Ośrodka Adopcyjnego (OA) na pierwszą wizytę przyszliśmy razem. Razem chodziliśmy na kursy. Razem budowaliśmy w sobie wiarę oraz nadzieję, że to jest nasza droga do rodzicielstwa.
Ale Ośrodki Adopcyjne to też teren sfeminizowany. Większość lub wszyscy pracownicy to kobiety. Niby profesjonalizm polega na tym, że płeć nie ma znaczenia, ale muszę się przyznać, że brakowało mi wtedy w OA takiej "męskiej" rozmowy. Ale może był to tylko objaw tego, jak szkodliwe jest myślenie, że rozmowy o rodzicielstwie i dzieciach są "zarezerwowane" dla kobiet.
Potem przyszedł czas oczekiwania, który udowodnił, że droga adopcyjna jest równie trudna jak inne starania, te które niby miałem pozostawić żonie. A czasu na wyczerpujące myślenie jest nawet więcej.
Mijały lata. Zmieniliśmy OA - tu też same panie w personelu. A marzenie o rodzinie i domu pełnym dzieci nadal pozostawało niespełnione.
Aż przyszedł ten moment, w którym wszystko się zmieniło.
Jedziemy na spotkanie z dziećmi w Domu Dziecka na drugim końcu Polski. Droga daleka, ale nadzieja i wiara nas prowadzą.
Dom Dziecka jest ukryty w starym parku i wygląda trochę jak szkoła dla czarownic i czarnoksiężników z filmów o Harrym Potterze. Spotykamy się z pracownikami (też niemal wyłącznie kobiety - tylko jeden wyjątek) i... Niech się dzieje Wola Boża.
***
Dziś po ponad roku od tego wydarzenia mogę się cieszyć, że mam obok siebie kochaną kobietę. Że razem mamy przy sobie dwie śliczne oraz kochane córeczki. Że jako mężczyzna, mąż oraz ojciec zrobiłem wiele i nadal mogę wiele zrobić by spełniać nie tylko swoje marzenia. Marzenia, które nie są dla nikogo zarezerwowane.
niedziela, 25 lutego 2018
Nie miałam kiedy się bawić...
Przed feriami zastanawialiśmy jak ma wyglądać wypoczynek naszych dzieci. Uznaliśmy, że będzie to w miarę możliwości czas na zabawę i wypoczynek. Czas przerwy nawet od myślenia o szkole.
Ale ferie się kiedyś kończą. Te nasze, dla małopolski, kończą się dziś. No i trzeba jednak zacząć myśleć o szkole.
- Szkoda, że ferie się kończą. Nawet nie miałam kiedy się pobawić.
Tak przypomnienie o szkole skomentowała starsza córka (11 lat).
No tak. Przez tydzień miała tylko basen, stok, narty oraz inne zajęcia na zimowisku. Potem "musiała zajmować się" kuzynką, która do niej przyjechała. Ten przyjazd kuzynki był co prawda wyczekiwany, ale zajmować się trzeba na poważnie.
Z kuzynką "musiały" znosić obecność młodszej siostry, która nie pozwalała na swobodne trajkotanie i gadanie o tym lub tamtym... chłopaku lub innych ważnych rzeczach...
Jak nie było kuzynki to był kolega z sąsiedztwa z siostrą własną w roli przyzwoitki. Praktycznie przez całe ferie nie było dnia by po naszym domu lub podwórku nie biegała gromadka dzieci.
Naprawdę już zabrakło czasu aby się zwyczajnie bawić.
Ale ferie się kiedyś kończą. Te nasze, dla małopolski, kończą się dziś. No i trzeba jednak zacząć myśleć o szkole.
- Szkoda, że ferie się kończą. Nawet nie miałam kiedy się pobawić.
Tak przypomnienie o szkole skomentowała starsza córka (11 lat).
No tak. Przez tydzień miała tylko basen, stok, narty oraz inne zajęcia na zimowisku. Potem "musiała zajmować się" kuzynką, która do niej przyjechała. Ten przyjazd kuzynki był co prawda wyczekiwany, ale zajmować się trzeba na poważnie.
Z kuzynką "musiały" znosić obecność młodszej siostry, która nie pozwalała na swobodne trajkotanie i gadanie o tym lub tamtym... chłopaku lub innych ważnych rzeczach...
Jak nie było kuzynki to był kolega z sąsiedztwa z siostrą własną w roli przyzwoitki. Praktycznie przez całe ferie nie było dnia by po naszym domu lub podwórku nie biegała gromadka dzieci.
Naprawdę już zabrakło czasu aby się zwyczajnie bawić.
czwartek, 14 grudnia 2017
Coś z kurczaka niby po chińsku a la Hepha
Nie pytajcie się o przepis... był na opakowaniu z FIXem do potraw chińskich.
Jedyne co tu znałem tak sam z siebie to jak przygotować ryż, tak by nie powstała kleista maź.
***
Ryż nie w woreczkach ale luzem. Najpierw przepłukany w kubeczku tak by pozbyć się ryżowego pyłu i "plew". Przepłukany ryż wrzucam do gotującej się już osolonej wody. (1 miara ryżu na 2 miary wody).
Ryż zostawiam na wolnym ogniu (garnek stoi na płytce) i tak aż woda gdzieś zniknie.
Potem zakręcam gaz i ryż sam dochodzi do właściwego stanu pod przykryciem ale już bez grzania.
***
Z kurczakiem postępuję wg instrukcji z torebki FIXu.
450 g piersi (filet) z kuraka ciacham dużym nożem na paski lub kostkę wg uznania. Nożem operuję całkiem sprawnie.
Na patelni podgrzewam cienką warstwę oliwy.
Wrzucam na rozgrzaną oliwę pokrojone mięso i lekko podsmażam. Na to trochę soli i pieprzu. Delikatnie, nie wiadrami jak u "restauratorów" na Rynku w Krakowie i jak pewna Pani od Kuchennych Rewolucji.
W międzyczasie (tak zwanym) staram się dokładnie rozmieszać FIX z torebki w 300 ml zimnej wody. Nie mam talentu i wyczucia więc te 300 ml odmierzam z dokładnością niemal aptekarską.
FIX rozprowadzony tak by nie było grudek wlewam na patelnię z podsmażonym mięsem. I niech się chwile podgotuje.
Chwilo trwaj jakieś 10 minut.
Sprawdzam smak i coś z przypraw jeszcze dodaję. Każdy ma swój smak i niech nim się kieruje.
Wyciągam mieszankę warzyw. Taki gotowy mrożony produkt ze sklepu wielkopowierzchniowego. W nazwie ma, że do dań chińskich.
Mam nadzieję, że chińscy kucharze tego czytać nie będą.
Mieszanka warzyw wg przepisu powinna być podsmażona na oddzielnej patelni, ale ja idę jednak tym razem na żywioł i wrzucam ją jak leci do bulgoczącego mięsa z FIXem.
I tak duszę kolejne 10-15 minut. (To widać na zdjęciu powyżej)
Sprawdzam organoleptycznie, doprawiam i... po chwili uznaję za gotowe.
Ryż w tym czasie osiągnął stan, który mogę uznać za satysfakcjonujący. Ziarna się nie rozpadły i nie powstało coś w rodzaju ryżowego puree. Ale jest na tyle spoisty, że można użyć widelca. Pałeczkami jeszcze nie próbowałem.
Danie gotowe na czas i podane rodzinie.
Podobno smakowało.
Jedyne co tu znałem tak sam z siebie to jak przygotować ryż, tak by nie powstała kleista maź.
***
Ryż nie w woreczkach ale luzem. Najpierw przepłukany w kubeczku tak by pozbyć się ryżowego pyłu i "plew". Przepłukany ryż wrzucam do gotującej się już osolonej wody. (1 miara ryżu na 2 miary wody).
Ryż zostawiam na wolnym ogniu (garnek stoi na płytce) i tak aż woda gdzieś zniknie.
Potem zakręcam gaz i ryż sam dochodzi do właściwego stanu pod przykryciem ale już bez grzania.
***
Z kurczakiem postępuję wg instrukcji z torebki FIXu.
450 g piersi (filet) z kuraka ciacham dużym nożem na paski lub kostkę wg uznania. Nożem operuję całkiem sprawnie.
Na patelni podgrzewam cienką warstwę oliwy.
Wrzucam na rozgrzaną oliwę pokrojone mięso i lekko podsmażam. Na to trochę soli i pieprzu. Delikatnie, nie wiadrami jak u "restauratorów" na Rynku w Krakowie i jak pewna Pani od Kuchennych Rewolucji.
W międzyczasie (tak zwanym) staram się dokładnie rozmieszać FIX z torebki w 300 ml zimnej wody. Nie mam talentu i wyczucia więc te 300 ml odmierzam z dokładnością niemal aptekarską.
FIX rozprowadzony tak by nie było grudek wlewam na patelnię z podsmażonym mięsem. I niech się chwile podgotuje.
Chwilo trwaj jakieś 10 minut.
Sprawdzam smak i coś z przypraw jeszcze dodaję. Każdy ma swój smak i niech nim się kieruje.
Wyciągam mieszankę warzyw. Taki gotowy mrożony produkt ze sklepu wielkopowierzchniowego. W nazwie ma, że do dań chińskich.
Mam nadzieję, że chińscy kucharze tego czytać nie będą.
Mieszanka warzyw wg przepisu powinna być podsmażona na oddzielnej patelni, ale ja idę jednak tym razem na żywioł i wrzucam ją jak leci do bulgoczącego mięsa z FIXem.
I tak duszę kolejne 10-15 minut. (To widać na zdjęciu powyżej)
Sprawdzam organoleptycznie, doprawiam i... po chwili uznaję za gotowe.
Ryż w tym czasie osiągnął stan, który mogę uznać za satysfakcjonujący. Ziarna się nie rozpadły i nie powstało coś w rodzaju ryżowego puree. Ale jest na tyle spoisty, że można użyć widelca. Pałeczkami jeszcze nie próbowałem.
Danie gotowe na czas i podane rodzinie.
Podobno smakowało.
wtorek, 12 grudnia 2017
Informatyka dla czwartoklasisty - Budowa komputera
Jak objaśnić dziecku (czwarta klasa szkoły podstawowej) z jakich podzespołów składa się komputer? Dziecku, które nigdy wcześniej nie miało swojego komputera. Nie miało też osoby, która mogłaby i chciała poświęcić mu czas na poznanie tajemnic "maszyny obliczeniowej". A na dodatek dziecku, które ma problemy z zapamiętywaniem. Dziecku, które jest wzrokowcem i najlepiej przyswaja wiedzę podsuwaną w formie obrazkowej.
I jeszcze objaśnić to tak aby było to zgodne z tym czego szkoła wymaga od ucznia 4 klasy szkoły podstawowej.
***
Mam na szczęście jeszcze stary komputer stacjonarny, który składałem sam ze zbieranych elementów. Stare pudło ma tę zaletę, że można otworzyć jego obudowę i zajrzeć do środka. W laptopie nawet jak się go otworzy i tak mniej będzie widać.
Zatem otwieramy obudowę i na podstawie tego co widzimy zaczynamy rysować razem z dzieckiem schemat komputera. Na rysunku poniżej przedstawiono efekt wspólnej pracy:
I tłumaczymy jeszcze w trakcie rysowania.
I jeszcze objaśnić to tak aby było to zgodne z tym czego szkoła wymaga od ucznia 4 klasy szkoły podstawowej.
***
Mam na szczęście jeszcze stary komputer stacjonarny, który składałem sam ze zbieranych elementów. Stare pudło ma tę zaletę, że można otworzyć jego obudowę i zajrzeć do środka. W laptopie nawet jak się go otworzy i tak mniej będzie widać.
Zatem otwieramy obudowę i na podstawie tego co widzimy zaczynamy rysować razem z dzieckiem schemat komputera. Na rysunku poniżej przedstawiono efekt wspólnej pracy:
![]() | |
Komputer-ludek |
- Że ten największy element schowany w głębi pudła to płyta główna. Taki szkielet komputera, który nosi i trzyma razem wszystkie elementy w jego wnętrzu;
- Nad płytą umieszczamy procesor z nieodłącznym jego towarzyszem wiatraczkiem. Procesor jest od myślenia, a jak się dużo myśli to się głowa grzeje i wtedy przydaje się wiatraczek;
- Tuż obok procesora rysujemy pamięć RAM i tłumaczymy, że to te myśli, które są komputerkowi potrzebne w danej chwili ale już niekoniecznie do dłuższego zapamiętania;
- To co warte zapamiętania na dłużej i późniejszych wspomnień zapisuje się na twardym dysku
- Potem rysujemy kabel zasilający oraz zasilacz i tłumaczymy, że to "przewód pokarmowy" dla komputer-ludka;
- Idziemy po żyłach kabli i rysujemy urządzenia wejścia, czyli te przez które informacja wchodzi do komputera (klawiatura, mysz itd.), urządzenia wyjścia, czyli te którymi coś wychodzi z komputera (monitor, drukarka itd.);
- Tłumaczymy przy tej okazji, że są takie urządzenia jak np. karta sieciowa, modem itp. przez które ciągle coś wchodzi do i wychodzi z komputera... Tak jak młodsza siostra przez drzwi do pokoju rodziców.
poniedziałek, 11 grudnia 2017
Jak Gazeta Wyborcza obala "Mity o tacierzństwie" tworząc własne
Gazeta Wyborcza postanowiła rozprawić się z "Mitami o tacierzyństwie". Czytelnicy GW mogą dzięki słowu pisanemu i autorytetowi wiodącego tytułu prasowego w PL dowiedzieć się, że:
W powyższym zestawie oczywistości Gazeta rozprawia się "naukowo" także z innym, już mniej oczywistym mitem.
Otóż wg Gazety:
Aż mnie zainteresowało gdzie się takie badania prowadzi.
Niestety nie byłem w stanie ustalić, o który uniwersytet w stanie Nebraska chodzi. Stan ten szczyci się bowiem uniwersytetami w liczbie większej niż jeden. Trochę łatwiej poszło z uczelnią ze stanu Pensylwania. Tu musiałem tylko ustalić czy chodzi o Pennsylvania State University (Penn State), czy tez o University of Pennsylvania, (Penn lub UPenn). Nazwy obu uczelni brzmią poważnie. Ale jak się zestawi Krakowską Akademię im. Frycza Modrzewskiego z Uniwersytetem Jagiellońskim (zwanym niegdyś Akademią Krakowską) to też można mieć wrażenie, że obracamy się w kręgu starych i renomowanych wszechnic. Internety wyjaśniają jednak, że różnica między Penn State a UPenn jest mniej więcej taka jak między "Fryczem" a UJ.
Ale jak się tekst nasyci odwołaniami do wyników badań na uniwersytetach (nieważne jakich) to zawsze brzmi to poważniej i bardziej naukowo. No i wielu ludzi nadal na to się łapie.
***
A tak przy okazji.
Jak Wam podoba się określenie "tacierzyństwo"?
Bo mnie słownik w komputerze podkreśla je jako błąd. A i sam muszę się przyznać, że wolę "tradycyjne ojcostwo".
"Tacierzyństwo" wydaje mi się takim terminem tworzonym na siłę w ramach walki o równouprawnienie.
***
Obrazek, komentarz od Izzy
Dzięki Izzy za to podsumowanie. Od tego nieświętego "Mikołaja" też wolałbym rózgę.
- Nie jest prawdą iż dziecko potrzebuje wyłącznie matki.
- Jako rodzic można nie kontynuować złych schematów jakie samemu się doznało w dzieciństwie.
- Nie jest prawdą, że ojciec nie ma pojęcia czym jest dla kobiety (matki) ciąża. Bo nawet GW jest w stanie dostrzec, że ojciec potrafi przeżywać ten "stan odmienny" razem z matką.
- Nie sprawdza się teoria, że ojcostwo rozleniwia i tatusiowi "tylko brzuch rośnie.
W powyższym zestawie oczywistości Gazeta rozprawia się "naukowo" także z innym, już mniej oczywistym mitem.
Otóż wg Gazety:
- nie jest prawda, że należy trwać w związku bo tak jest lepiej dla dziecka.
Aż mnie zainteresowało gdzie się takie badania prowadzi.
Niestety nie byłem w stanie ustalić, o który uniwersytet w stanie Nebraska chodzi. Stan ten szczyci się bowiem uniwersytetami w liczbie większej niż jeden. Trochę łatwiej poszło z uczelnią ze stanu Pensylwania. Tu musiałem tylko ustalić czy chodzi o Pennsylvania State University (Penn State), czy tez o University of Pennsylvania, (Penn lub UPenn). Nazwy obu uczelni brzmią poważnie. Ale jak się zestawi Krakowską Akademię im. Frycza Modrzewskiego z Uniwersytetem Jagiellońskim (zwanym niegdyś Akademią Krakowską) to też można mieć wrażenie, że obracamy się w kręgu starych i renomowanych wszechnic. Internety wyjaśniają jednak, że różnica między Penn State a UPenn jest mniej więcej taka jak między "Fryczem" a UJ.
Ale jak się tekst nasyci odwołaniami do wyników badań na uniwersytetach (nieważne jakich) to zawsze brzmi to poważniej i bardziej naukowo. No i wielu ludzi nadal na to się łapie.
***
A tak przy okazji.
Jak Wam podoba się określenie "tacierzyństwo"?
Bo mnie słownik w komputerze podkreśla je jako błąd. A i sam muszę się przyznać, że wolę "tradycyjne ojcostwo".
"Tacierzyństwo" wydaje mi się takim terminem tworzonym na siłę w ramach walki o równouprawnienie.
***
Obrazek, komentarz od Izzy
Dzięki Izzy za to podsumowanie. Od tego nieświętego "Mikołaja" też wolałbym rózgę.
piątek, 24 listopada 2017
Prowizorka
Prowizorka to chyba "najtrwalszy" element w życiu.
Doświadczenie życiowe uczy mnie, że wiele rzeczy i spraw, które miały być rozwiązaniem tylko tymczasowym, do czasu aż zastąpi je coś właściwego, docelowego staje się z czasem rozwiązaniem na stałe.
Doświadczenie życiowe uczy mnie, że wiele rzeczy i spraw, które miały być rozwiązaniem tylko tymczasowym, do czasu aż zastąpi je coś właściwego, docelowego staje się z czasem rozwiązaniem na stałe.
piątek, 23 czerwca 2017
Ojciec w rodzinie i życiu dziecka
Mnie powiedziano zaraz na początku, że moje córki bardzo potrzebują dobrego ojca. Ojca, który przywróci im wiarę w siebie i w dobro świata.
Pół roku, które upłynęło od dnia gdy dzieci pojawiły się w życiu moim i mojej żony dostarczyło mi wystarczająco dużo doświadczeń by wiedzieć, że wychowanie dwójki "zranionych" dzieci to zadanie, które wymaga zaangażowania obojga rodziców. Nawet najlepsza matka może nie dać sobie rady bez wsparcia męża/ojca. O tym co oznacza brak takiego wsparcia doskonale wiedzą osamotnieni rodzice i opiekunowie.
Role Matki i Ojca są różne i wzajemnie się uzupełniają. Dla noworodka Matka jest całym światem, ale im dziecko jest starsze tym bardziej będzie potrzebowało Ojca jako przewodnika i nauczyciela wprowadzającego je w dorosły świat. I tak odczuwam wzrost znaczenia roli ojca w życiu dziecka.
***
We współczesnym świecie występuje zjawisko deprecjonowania wartości jaka jest tradycyjna rodzina oparta o małżeństwo pojmowane jako trwały związek mężczyzny i kobiety. Jest to zjawisko szkodliwe, które niesie zagrożenia dla trwałości rodziny i wyrządza wiele szkód w rozwoju dziecka.
Dziecka, które potrzebuje tak Matki jako wzoru troskliwej i kochającej Kobiety, jak i Ojca jako wzorca czułego opiekuna, Mężczyzny, któremu dziecko może ufać i czuć, że jest przez niego kochane oraz doceniane.
***
Takie są moje przemyślenia o roli Ojca na okazję Dnia Ojca. Bo rola Ojca w moim przekonaniu to zadanie do wykonania, a nie "tytuł honorowy".
***
Pół roku, które upłynęło od dnia gdy dzieci pojawiły się w życiu moim i mojej żony dostarczyło mi wystarczająco dużo doświadczeń by wiedzieć, że wychowanie dwójki "zranionych" dzieci to zadanie, które wymaga zaangażowania obojga rodziców. Nawet najlepsza matka może nie dać sobie rady bez wsparcia męża/ojca. O tym co oznacza brak takiego wsparcia doskonale wiedzą osamotnieni rodzice i opiekunowie.
Role Matki i Ojca są różne i wzajemnie się uzupełniają. Dla noworodka Matka jest całym światem, ale im dziecko jest starsze tym bardziej będzie potrzebowało Ojca jako przewodnika i nauczyciela wprowadzającego je w dorosły świat. I tak odczuwam wzrost znaczenia roli ojca w życiu dziecka.
***
We współczesnym świecie występuje zjawisko deprecjonowania wartości jaka jest tradycyjna rodzina oparta o małżeństwo pojmowane jako trwały związek mężczyzny i kobiety. Jest to zjawisko szkodliwe, które niesie zagrożenia dla trwałości rodziny i wyrządza wiele szkód w rozwoju dziecka.
Dziecka, które potrzebuje tak Matki jako wzoru troskliwej i kochającej Kobiety, jak i Ojca jako wzorca czułego opiekuna, Mężczyzny, któremu dziecko może ufać i czuć, że jest przez niego kochane oraz doceniane.
***
Takie są moje przemyślenia o roli Ojca na okazję Dnia Ojca. Bo rola Ojca w moim przekonaniu to zadanie do wykonania, a nie "tytuł honorowy".
***
![]() |
Napis ułożony przez starszą z naszych córek dwa dni po decyzji sądu o przysposobieniu. |
środa, 14 czerwca 2017
środa, 19 kwietnia 2017
Bo jesteś moim tatą
Jednym z problemów z jakim muszą zmierzyć się rodzice, którzy zdecydują się na adopcje starszego dziecka jest to jak dziecko zwraca się do nowych rodziców. Raczej nie należy oczekiwać, że od pierwszego spotkania będzie mówić do świeżo poznanych ludzi: Mamo, Tato.
Moje córki (5 i 10 lat) przez pierwsze 3 miesiące mówiły do nas niemal wyłącznie: Ciociu, Wujku. Dziwnie to brzmi... Zwłaszcza gdy dziecko tak powie w obecności osoby nieznającej jego sytuacji. Parę osób było zszokowanych, kilka zaliczyło zdziwienie... Cóż. Czasem jest inaczej niż tak jak zazwyczaj. Są dorośli, więc jakoś to sobie sami wytłumaczą. Dziecku trzeba dać czas na poukładanie sobie życia i oswojenie z nową rodziną.
Cały czas będę powtarzać: Dziecko to człowiek, a nie przedmiot.
Po 3 miesiącach wspólnego już życia w rodzinie córeczki nagle zdecydowały się na to by mówić do nas: Mama i Tata. I muszę przyznać, że właściwie to nie wiem co je do tego ostatecznie przekonało. Może zwyczajnie już uznały nas za swoich. Pani Psycholog (zna dziewczynki jeszcze z Domu Dziecka) twierdzi, że nastąpiło to bardzo szybko. Że niektórym dzieciom taki proces pełnej akceptacji nowych rodziców zajmuje nawet rok lub dłużej.
Może konsekwencja z jaką zwracaliśmy się z żoną do dzieci dała jakieś pozytywne efekty. Idź do mamy, jak tata się zgodzi, itp. - my nie mówiliśmy o sobie jak o cioci, wujku. Ale muszę przyznać, że nie jest łatwo być konsekwentnym i opanowanym gdy w odpowiedzi słyszy się uparte (też rodzaj konsekwencji): ciocia, wujek. Sił i nadziei dodaje jednak uważne wsłuchiwanie się w to co przekazuje dziecko.
***
Kiedyś, tuż po uprawomocnieniu się sądowego orzeczenia o adopcji, Oliwia (starsza z naszych córek, 10 lat) przyszła do nas przed snem aby jeszcze na chwilę się przytulić*.
Zapytałem ją czy mógłbym do innych dzieci w jej szkole przytulać się jak do niej na powitanie.
Oliwia powiedziała, że tak przytulać mogę się tylko do niej.
Zapytałem: Dlaczego?
A ona odpowiedziała: Bo jesteś moim Tatą.
W odpowiedzi było trochę złości, ale była ona tak zdecydowana, że rozwiała wszelkie moje wątpliwości co do tego czy kiedyś Oliwia zacznie nazywać mnie Tatą.
*Absolutnie nie wolno odmawiać dziecku przytulania.
Moje córki (5 i 10 lat) przez pierwsze 3 miesiące mówiły do nas niemal wyłącznie: Ciociu, Wujku. Dziwnie to brzmi... Zwłaszcza gdy dziecko tak powie w obecności osoby nieznającej jego sytuacji. Parę osób było zszokowanych, kilka zaliczyło zdziwienie... Cóż. Czasem jest inaczej niż tak jak zazwyczaj. Są dorośli, więc jakoś to sobie sami wytłumaczą. Dziecku trzeba dać czas na poukładanie sobie życia i oswojenie z nową rodziną.
Cały czas będę powtarzać: Dziecko to człowiek, a nie przedmiot.
Po 3 miesiącach wspólnego już życia w rodzinie córeczki nagle zdecydowały się na to by mówić do nas: Mama i Tata. I muszę przyznać, że właściwie to nie wiem co je do tego ostatecznie przekonało. Może zwyczajnie już uznały nas za swoich. Pani Psycholog (zna dziewczynki jeszcze z Domu Dziecka) twierdzi, że nastąpiło to bardzo szybko. Że niektórym dzieciom taki proces pełnej akceptacji nowych rodziców zajmuje nawet rok lub dłużej.
Może konsekwencja z jaką zwracaliśmy się z żoną do dzieci dała jakieś pozytywne efekty. Idź do mamy, jak tata się zgodzi, itp. - my nie mówiliśmy o sobie jak o cioci, wujku. Ale muszę przyznać, że nie jest łatwo być konsekwentnym i opanowanym gdy w odpowiedzi słyszy się uparte (też rodzaj konsekwencji): ciocia, wujek. Sił i nadziei dodaje jednak uważne wsłuchiwanie się w to co przekazuje dziecko.
***
Kiedyś, tuż po uprawomocnieniu się sądowego orzeczenia o adopcji, Oliwia (starsza z naszych córek, 10 lat) przyszła do nas przed snem aby jeszcze na chwilę się przytulić*.
Zapytałem ją czy mógłbym do innych dzieci w jej szkole przytulać się jak do niej na powitanie.
Oliwia powiedziała, że tak przytulać mogę się tylko do niej.
Zapytałem: Dlaczego?
A ona odpowiedziała: Bo jesteś moim Tatą.
W odpowiedzi było trochę złości, ale była ona tak zdecydowana, że rozwiała wszelkie moje wątpliwości co do tego czy kiedyś Oliwia zacznie nazywać mnie Tatą.
*Absolutnie nie wolno odmawiać dziecku przytulania.
środa, 12 kwietnia 2017
"A ja mam dwóch tatusiów"
Jako ojciec adopcyjny jestem w jakimś sensie przygotowany na to, że kiedyś dzieci zaczną zadawać trudne (kłopotliwe) pytania. Ale życie pokazuje, że takie pytania mogą być wynikiem nie tylko doświadczeń z przeszłości moich córek.
Tytułowe : "A ja mam dwóch tatusiów" padło w szkole. Tak jedno z dzieci skomentowało swoja sytuację rodzinną. I nie chodzi tu o rozbuchany przez lewicowych piewców bezrefleksyjnego postępu problem "rodzin" homoseksualnych. Lecz jak to określiło ww dziecko: "jeden tatuś odszedł od mamy, a teraz co jakiś czas pojawia się ten drugi".
No i co mam powiedzieć swojej córce o słowach tamtego dziecka?
Chyba tylko to, że dorośli czasem mają problemy i odchodzą od siebie, a tamto dziecko w taki sposób próbuję poradzić sobie z obecnością dwóch mężczyzn w życiu matki i przypisać im role...
***
Rozpad małżeństwa rodziców burzy w dziecku poczucie bezpieczeństwa, które jest jednym z podstawowych warunków szczęśliwego dzieciństwa.
***
Moje córki od samego początku, odkąd mieszkają razem z nami, a szczególnie od momentu gdy zaczęły mówić do nas: Mamo, Tato, ciągle wysyłają do nas sygnały, że chcą mieć nas jako rodziców (mamę i tatę) tylko dla siebie, zawsze i... już na zawsze.
Tytułowe : "A ja mam dwóch tatusiów" padło w szkole. Tak jedno z dzieci skomentowało swoja sytuację rodzinną. I nie chodzi tu o rozbuchany przez lewicowych piewców bezrefleksyjnego postępu problem "rodzin" homoseksualnych. Lecz jak to określiło ww dziecko: "jeden tatuś odszedł od mamy, a teraz co jakiś czas pojawia się ten drugi".
No i co mam powiedzieć swojej córce o słowach tamtego dziecka?
Chyba tylko to, że dorośli czasem mają problemy i odchodzą od siebie, a tamto dziecko w taki sposób próbuję poradzić sobie z obecnością dwóch mężczyzn w życiu matki i przypisać im role...
***
Rozpad małżeństwa rodziców burzy w dziecku poczucie bezpieczeństwa, które jest jednym z podstawowych warunków szczęśliwego dzieciństwa.
***
Moje córki od samego początku, odkąd mieszkają razem z nami, a szczególnie od momentu gdy zaczęły mówić do nas: Mamo, Tato, ciągle wysyłają do nas sygnały, że chcą mieć nas jako rodziców (mamę i tatę) tylko dla siebie, zawsze i... już na zawsze.
wtorek, 24 stycznia 2017
Moja rodzina
Moja rodzina widziana oczami dziecka. Dziecka, które musi uporządkować sobie w głowie nowy świat, nowe twarze, nowe uczucia. Jeszcze czuć, że słowa Mama, Tata są czasem trudne do wymówienia. W końcu znamy się ledwie trzy miesiące. Ale przecież trzeba odnaleźć swoje miejsce w nowej rodzinie.
Oto rysunek Oliwii. Starszej z moich córeczek:
Z rysunku imo jasno widać, że dla dziecka są ważni też Dziadek i Babcia. Może nawet prawie tak ważni jak Rodzice.
Młodsza siostra Dominika jakby schodziła na inny poziom. Już Oliwia nie musi być dla niej opiekunką.
Tata i Dziadek są najbliżej. Oliwia lubi piłkę nożną i ubiera się trochę jak chłopiec. Bardzo potrzebuje uznania ze strony bliskich jej Mężczyzn.
Trochę próbuje ukryć jak bardzo potrzebna jej jest też czuła Matka. Ale lubi zasypiać trzymając dłoń Mamy i czasem złości się na młodszą siostrę, która próbuje zagarnąć Mamę tylko dla siebie.
Zwierzęta domowe (pies Misiek i kotka Ptysia) też mają swoje miejsce w rodzinie. A poza tym zwierzaki mają w sobie jakąś moc... terapeutyczną. Ale o tym może w innej notce.
Oto rysunek Oliwii. Starszej z moich córeczek:
Z rysunku imo jasno widać, że dla dziecka są ważni też Dziadek i Babcia. Może nawet prawie tak ważni jak Rodzice.
Młodsza siostra Dominika jakby schodziła na inny poziom. Już Oliwia nie musi być dla niej opiekunką.
Tata i Dziadek są najbliżej. Oliwia lubi piłkę nożną i ubiera się trochę jak chłopiec. Bardzo potrzebuje uznania ze strony bliskich jej Mężczyzn.
Trochę próbuje ukryć jak bardzo potrzebna jej jest też czuła Matka. Ale lubi zasypiać trzymając dłoń Mamy i czasem złości się na młodszą siostrę, która próbuje zagarnąć Mamę tylko dla siebie.
Zwierzęta domowe (pies Misiek i kotka Ptysia) też mają swoje miejsce w rodzinie. A poza tym zwierzaki mają w sobie jakąś moc... terapeutyczną. Ale o tym może w innej notce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)