Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzice. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzice. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 21 października 2021

Czas na i dla dzieci - wartość większa od pieniędzy

 Mitologia tzw "świadomego rodzicielstwa" mówi nam, że decyzję o poczęciu i narodzeniu dziecka trzeba podjąć we właściwym czasie. W czasie, w którym dorosły człowiek jest już gotowy na to by opiekować się dzieckiem.

Jest to mit bo... Bo ważniejsze od samej decyzji tak naprawdę jest to czy ten czas w ogóle się ma. 

Czy ma się czas dla dziecka i jego potrzeb? A będzie ono wymagało od rodziców dużej zdolności do znajdowania czasu, który będzie przeznaczony na zapewnienie dziecku właściwego rozwoju.

Dziecko może pojawić się w naszym życiu całkiem przypadkowo, bez czasu poświęconego na jego "planowanie"... Ważniejsze jest to aby potem był czas na jego wychowanie.

A z tym czasem i zdolnością rodziców do poświęcania swego czasu dla dzieci jest imo coraz gorzej.

Tak Program Rodzina 500 Plus dał jakiś zastrzyk finansowy, sporo rodzin wyciągnął z nędzy.

Ale program ten nie wpłynął jakoś znacząco na dzietność w naszym kraju. Nie wpłynął, bo nie mógł wpłynąć. Do decyzji o podjęciu się roli rodzica trzeba innej inspiracji niż możliwość uzyskania "świadczenia wychowawczego". Bo za żadne pieniądze nie kupimy sobie czasu jaki trzeba poświęcić na wychowanie dziecka.

A ten czas nadal nam się odbiera...

Bo ile czasu dla dziecka może poświęcić kobieta, która kończy pracę późnym wieczorem? Rano odstawi dzieciaka do szkoły, a po południu kto się nim zajmie? 

Ile czasu dla dziecka ma ojciec wiecznie w delegacji?... Taki wracający do domu tylko po to aby przeprać swoje rzeczy.

No ale przecież podobno wszyscy chcemy aby markety były pootwierane nawet do północy. Bo czas na zakupy jest najważniejszy. Może nawet ważniejszy niż czas jaki powinniśmy poświęcić sobie, małżonkowi, dziecku?

Może dlatego nadal mamy problem z tym aby uznać niedzielę za dzień, który poświęcamy sprawom ważniejszym niż zakupy, zarabianie pieniędzy i robienie większych lub mniejszych biznesów?

Tak... Niedziela jako dzień (czas) przeznaczony np. dla rodziny jest wartością większą niż jakiekolwiek pieniądze jakie można by w tym dniu zarobić.

Dlatego jeśli naprawdę chcemy ułatwić ludziom decyzje o świadomym rodzicielstwie (taką prawdziwą a nie mit) to mówmy nie tylko o pieniądzach. Oddajmy ludziom czas na rodzinę i dzieci. 

Oddajmy czas na realizację naturalnej potrzeby... Bo większość z nas chce mieć rodzinę i dzieci.

sobota, 29 sierpnia 2020

Komu zależy na tym aby dzieci 1 września wróciły do szkół?

Otóż odnoszę wrażenie, że stroną, która wykazuje największe zainteresowanie tym aby dzieci 1 września rozpoczęły normalną (no, tak w miarę normalną) naukę szkolną jest Ministerstwo Edukacji Narodowej. Covid covidem ale uczyć się jakoś trzeba i już... I najwyraźniej w MEN doszli jednak do wniosku, że zdalne nauczanie się nie sprawdza. Premier i minister od finansów też pewnie mieli w tym swój udział bo... Taka przerwa od nauki szkolnej nie jest i nie była za darmo. Te pieniądze na zasiłki dla rodziców, którzy zamiast pracować musieli opiekować się dziećmi nie były przecież tylko wirtualne.

Czy szkołom (dyrektorom i nauczycielom) zależy na tym aby dzieciaki uczyły się w szkołach, a nie zdalnie?

Tu już nie byłbym pewien odpowiedzi. Bo jak znam to środowisko to jest ono w tej kwestii bardzo podzielone. Nauka zdalna nauczycielom generalnie się nie podoba ale... powrót do szkoły budzi w nich wielkie obawy. Obawy o to, że system jednak nie podoła i nie zapewni nikomu (ani uczniom, ani nauczycielom) bezpiecznych warunków do nauki i pracy.

Czy są to obawy uzasadnione?

W mojej opinii nie są bezpodstawne. Bo co prawda należy się się zgodzić z oceną MEN, że nie wszędzie zagrożenie jest tak duże aby zamykać szkoły ale.... Ale w większość dużych szkół jest takie zgęszczenie, klasy są tak liczne, że wręcz nie ma fizycznej możliwości zapewnienia bezpiecznej odległości podczas zajęć. Nawet pojedynczych ławek w klasach. I nie ma szans aby nauczyciel był w stanie upilnować grupkę dzieci tak aby te nie wymieniały się przedmiotami, kanapkami, słodyczami, wirusami...

Dodajmy do tego, że spora część kadry nauczycielskiej to osoby już trochę starsze, które od lat w zawodzie utrzymuje chęć dotrwania do emerytury. A lęk o własne zdrowie może w którymś momencie okazać się silniejszy niż taka motywacja do pracy.

Czy do szkół chcą wrócić uczniowie?

Myślę, że większość dzieci chce powrotu do szkoły i już się cieszą na wieść o tym, 1 września dostana taka możliwość. Ale nie czarujmy się... Dzieciaki nie tęsknią za szkołą, nauczycielami oraz nauką. Po miesiącach "kwarantanny" brak im przede wszystkim normalnych (a nie tylko wirtualnych) kontaktów z rówieśnikami. I szczerze mówią to myślę, że większość z nich przeżyje szok gdy zorientują się, że szkoła nadal robi wszystko aby ograniczyć kontakty między uczniami.

Tak więc uczniowie bardzo szybko mogą zmienić zdanie na ten temat.

A co z rodzicami?

A rodziców zdanie to chyba najmniej było brane pod uwagę... Zresztą tu o uzyskanie jasnej deklaracji byłoby imo jeszcze trudniej  niż w przypadku dzieci. Bo tu lęk o bezpieczeństwo może równo konkurować z przemęczeniem wynikającym z konieczności łączenia pracy zawodowej z opieką nad dzieckiem. A opinie rodziców mogą okazać się jeszcze bardziej zmienne niż pragnienia ich dzieci.

 

czwartek, 26 marca 2020

Dziennik elektroniczny (Librus) a zdalne nauczanie

Ostatnio w kontekście tzw. zdalnego nauczania pojawiło się sporo głosów krytyki pod adresem systemu Librus, który to przez nauczycieli jest wykorzystywany jako podstawowe narzędzie do kontaktu z uczniami i ich rodzicami. Program jest krytykowany głównie za to, że się... wiesza, że nie można się zalogować, że nie wiadomo, o co w tym chodzi.
Ale tak po prawdzie...
System Librus w wersji, z którą zazwyczaj mamy do czynienia, doskonale sprawdza się jako dziennik elektroniczny. Jest bardzo dobrym narzędziem do komunikacji na linii szkoła (nauczyciele, wychowawcy) z uczniami i ich rodzicami. Pozwala na sprawdzenie ocen, jakie otrzymuje dziecko (niedostatecznej już nie da się zataić), a także kontrolowanie frekwencji (wszelkie nieobecności też są odnotowane).
Jest też możliwość prowadzenia normalnej komunikacji tekstowej (tak jak w poczcie e-mail) pomiędzy nauczycielem a rodzicem. I co ważne autor wiadomości ma możliwość sprawdzenia, czy adresat korzysta z tego systemu i docierają do niego wiadomości.

W mojej ocenie wprowadzenie tego dziennika elektronicznego było posunięciem bardzo korzystnym, które spowodowało małą (ale dobrą) rewolucję w kontaktach nauczycieli z rodzicami uczniów. Właściwie straciło rację bytu coś, co kiedyś nazywano wywiadówką. Bo w końcu oceny i frekwencję można śledzić online.
Zebrania szkolne zmieniły swój charakter. Już nie ma potrzeby omawiać na nich ocen i wyników nauczania. Można się skupić na innych zagadnieniach wychowawczych. A o ocenach i pracy konkretnego dziecka najlepiej rozmawia się bezpośrednio z nauczycielem podczas indywidualnych konsultacji, których termin można ustalić dzięki systemowi Librus. I to można chwalić...

Natomiast aby było jasne... System ten nie powstał w celu prowadzenia zdalnych lekcji. Nie ma w nim odpowiednich narzędzi.
Jedyne co można to - wysyłać tzw. zadania domowe. A zadanie domowe to nie jest lekcja. Zadanie domowe można traktować wyłącznie jako uzupełnienie do lekcji. A wystawianie np. ocen wyłącznie na podstawie zadań domowych byłoby w mojej opinii czymś niewłaściwym.

poniedziałek, 16 marca 2020

Chrońmy dzieci przed stresem, który im się udziela

W sposób oczywisty w obliczu zagrożenia jakim jest epidemia choroby wywołanej koronawirusem nasze myśli jakoś częściej kierują się w stronę osób starszych. Osób, które są szczególnie narażone na niebezpieczeństwo ciężkich powikłań, a nawet śmierci w wyniku infekcji.
Ale w tym czasie nie wolno nam zapomnieć też o dzieciach. One też przeżywają te trudne dni razem z nami. Nasz stres, nasze obawy im też się udzielają.
Nasze obawy o zdrowie naszych starszych już matek i ojców są dla dzieci też źródłem lęku. One też mniej lub bardziej świadomie będą razem z nami odczuwać taki lęk... Lęk o życie i zdrowie swoich babć i dziadków.
Będą się bać także o nasze zdrowie. Mogą odczuwać obawę, że choroba pozbawi ich tego poczucia bezpieczeństwa jakie dają zdrowi i silni rodzice.
Będą się bać także o swoje życie i zdrowie... I w pokonaniu tego lęku nie wystarczy zbywanie ich krótką informacją, że dzieci przechodzą zazwyczaj tę chorobę bez poważniejszych skutków. One i tak będą bać się przede wszystkim naszym lękiem, który im się będzie udzielał.
Dlatego traktujmy ich obawy poważnie i poświęćmy im trochę czasu aby mogły poczuć, że w tej sytuacji nie są dla nas tylko balastem, który został w domu.

Starajmy się też chronić nasze dzieci przed nieodpowiedzialnymi słowami dorosłych.
Niestety ostatnio słyszałem wypowiedź pewnej kobiety, która o dzieciach wyrażała się jak o gryzoniach, które w dawnych wiekach roznosiły w miastach śmiertelne choroby.
A przecież to, że szkoły, przedszkola i żłobki mogą być ogniskami zarażeń nie wynika tylko z tego, że są to placówki, w których przebywa dużo dzieci.  Powodem w znacznym stopniu bywa nieodpowiedzialność dorosłych, którzy na siłę wysyłają chore dziecko do żłobka, przedszkola lub szkoły.

Dlatego te najbliższe dni, a może i tygodnie, to duże wyzwanie dla rodziców oraz opiekunów. Bo dzieciom trzeba zapewnić nie tylko bezpieczne zajęcia oraz opiekę w sytuacji gdy szkoły oraz inne placówki oświatowe są zamknięte. Trzeba im także pomóc w radzeniu sobie ze stresem oraz lękami wynikającymi z odczuwanego przez dzieci stanu zagrożenia.

wtorek, 17 grudnia 2019

Dr Dolittle w krakowskim teatrze Groteska

Czy warto wybrać się do krakowskiego teatru Groteska na spektakl "Dr Dolittle"?

Oczywiście... Bo przedstawienie ma coś co pozwala wytrwać na nim tak dziecku jak i dorosłemu. Jest dynamika, trochę zabawy i całkiem niezłych popisów wokalnych.
Jest też morał o tym, że zwierzęta też czują i trzeba o nie dbać.

Tylko... Nie zostawiajcie dziecka samego na spektaklu.
Dlaczego o tym piszę?
Bo ja musiałem przez prawie godzinę pocieszać czyjeś dziecko, które mama postanowiła zostawić samo na wspomnianym spektaklu.
A gdy na scenę wpadła grupa aktorów udających tańczące małpy to... dziecko niemal wpadło w histerię. Zaczęło płakać i rozpaczliwie wtulać w bok najbliższej dorosłej osoby - czyli mój bok.
I tak z jednej strony miałem przerażone dziecko, a z drugiej swoją córkę, która ze zdziwieniem patrzyła kto tak tuli się do jej własnego, osobistego ojca.

Cóż... Jakoś dotrwaliśmy do przerwy. Dziewczynka jednak dała się uspokoić i przyjęła do wiadomości, że to wszystko jest tak trochę udawaną, dobrą zabawą. Ale mojej koszuli puścić nie chciała...

W takcie przerwy odnaleźliśmy w teatralnej restauracji mamę przestraszonego dziecka i emocje opadły...

Ale w sumie nie wiem kto w pewnym momencie był bardziej zszokowany. To przerażone dziecko, czy ja.

wtorek, 18 września 2018

Ile "powinna" zarabiać i jaki mieć dom rodzina starająca się o adopcję dziecka?

Jak można wnioskować z lektury postów na forum Nasz Bocian sporo osób rozważających adopcję dziecka ma obawy czy ich dochody oraz posiadane warunki mieszkaniowe są wystarczające do uzyskania kwalifikacji na rodziców adopcyjnych.
Nie jest to coś dziwnego bo i sporo "zwykłych" rodzin uważa, że najpierw człowiek powinien się dorobić i zapewnić sobie m.in. odpowiednie warunki mieszkaniowe, a dopiero potem "może sobie pozwolić" na myślenie o rodzinie i dzieciach. Ale życie przynosi niespodzianki i dziecko "trafia się" często wcześniej niż w pierwotnych planach zakładano. Na szczęście w większości wypadków świat się z tego powodu nie wali, a jedynie kolejność wydarzeń ulega przeszeregowaniu i priorytety przewartościowaniu.
Zasadnicza różnica polega na tym, że "zwykłych rodzin" raczej nikt nie kwalifikuje i nie ocenia "merytorycznie" i "z urzędu" pod względem przygotowania i predyspozycji do tego by mogli zostać także rodzicami. No chyba, że jakiś wyjątkowo upierdliwy teść, szczególnie wredna teściowa lub jakaś wiedźma z sąsiedztwa.

Wymagane dochody
W zestawie wymaganych przez Ośrodek Adopcyjny (OA) dokumentów jakie będą musieli przedstawić kandydaci na rodziców adopcyjnych będzie jakaś forma zaświadczenia o osiąganych dochodach. Nie ma jednolitej formy zaświadczeń bo i formy ich uzyskiwania są różne.
Nie ma też określonych minimalnych dochodów koniecznych do uzyskania kwalifikacji
Zaświadczenie jest po to aby wykazać później przed sądem, że rodzina ma w ogóle dochody i jest stabilna, samodzielna finansowo. Natomiast można założyć, że przydałoby się aby łączne dochody podzielone przez ilość osób w rodzinie (tzw dochód na członka rodziny) były wyższe niż minimum socjalne. Tylko licząc ten dochód wypadałoby już uwzględnić dziecko/dzieci, które mamy zamiar przysposobić.

Wg Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych (jest taka instytucja, a jak) średnio liczone minimum socjalne w Polsce w roku 2017wynosiło... około 900 zł na osobę w rodzinie (Uwaga! Wartość netto).

Jak dla mnie kwota ta jest szokująco niska. Ale to już temat na oddzielną dyskusję o skali ubóstwa i/lub jak kto woli zamożności polskich rodzin.

W każdym bądź razie dla OA ważne będzie niekoniecznie to jak duża jest to kwota (byle była wystarczająca). OA będzie zapewne interesowało też jak kandydaci radzą sobie w życiu i pracy. Ile czasu poświęcają na pracę zawodową. Czy zostaje im poza pracą jeszcze trochę czasu na dom i życie rodzinne... Może będą zawracali uwagę ile w naszych rozmowach z pracownikiem OA zajmuje temat pracy, a ile poświęcamy rodzinie, rozrywce, zainteresowaniom...
No bo w końcu nie samym chlebem człowiek żyje.

Ze swojego doświadczenia mogę dodać, że pojawienie się dzieci w rodzinie urealniło moje pojmowanie o tym ile można wydać na dom i rodzinę. Jak pod opiekę 2 dorosłych (pracujących) trafi 2 dzieci to wydatki nie wzrosną x2. Nie ma takiego przelicznika... Wszystko będzie zależeć od naszego sposobu gospodarowania i skali potrzeb.

I jeszcze jedno...
Warto mieć jednak jakieś oszczędności. Bo na początku wydatki potrafią zaskoczyć.
W pierwszym miesiącu "wyszło" nam tak około 6000 zł ekstra bo trzeba było kupić właściwie wszystko. Od kurtek zimowych i butów po meble do pokoju dziecięcego (wtedy dziewczyny zajmowały jeden wspólny pokój - tak jak w DD).

Wymagane warunki mieszkaniowe
W mojej głowie długo było zakodowane przekonanie, że: każde dziecko powinno mieć zapewniony swój oddzielny pokój. Nie pamiętam już skąd u mnie się ono pojawiło i na jakiej podstawie. Raczej nikt w OA mi tego nie zasugerował. Nie wiem skąd się to i mnie wzięło, ale takie "święte przekonanie" miałem.

Jednak jak się okazało to i w tej dziedzinie nie ma jakoś szczególnie sprecyzowanych wymogów. Rodzina po prostu ma mieć gdzie mieszkać. Czy lokal zajmowany przez rodzinę spełnia wymogi mu stawiane to już określają przepisy budowlane, a pracownik OA nie jest inspektorem nadzoru budowlanego. ;)
Mieszkanie nie musi być duże. Ważne by były w nim warunki do życia i rozwoju rodziny z dzieckiem (dziećmi). I wcale nie musi być perfekcyjnie czyste. Nawet wskazane jest by nosiło ślady użytkowania... Ale i dbałości o jego stan.

Może mieć znaczenie to czy mieszkanie jest wynajmowane, czy też jest własnością rodziny. Ale sam fakt wynajmowania mieszkania nie będzie tu jakoś decydujący. Ważne będzie jak rodzina sobie z tym radzi. Może też jak często zmienia miejsce zamieszkania... O tym wszystkim można jednak szczerze rozmawiać z ludźmi pracującymi w OA.

Ale może to tylko mnie się tak łatwo o tym gada bo mieszkam z rodziną we własnym domu na wsi. Niektórzy nawet twierdzą, że w dużym domu. Choć jak dla mnie to całkiem duży, to jest trawnik i ogród do skoszenia.
Tak... Dom na wsi ma swoje zalety. Sąsiadom raczej nie przeszkadzają głośne zabawy (potworne wrzaski) moich dzieci. Może łatwiej na chwilę znaleźć jakiś w miarę cichy kąt tak tylko dla siebie. Ale też zawsze jest w nim coś do roboty. Zdecydowanie więcej czasu potrzeba na dojazdy (do pracy, do szkoły, do lekarza...). Ma się po prostu cały dom na głowie... Od fundamentów aż po dach. Więc jak komuś już to przeszkadza w życiu to po co sobie jeszcze dokładać zmartwień.

środa, 1 sierpnia 2018

Wnioski o świadczenia z programów Rodzina 500 Plus oraz Dobry Start można składać nie tylko w urzędzie

Po raz pierwszy wysłałem dziś wnioski o świadczenie wychowawcze z Programu Rodzina 500 Plus oraz Dobry Start (tzw 300+) za pośrednictwem serwisu bankowego (bankowość internetowa). Dotychczas wszelkie wnioski składałem tradycyjnie na papierowym formularzu w odpowiednim urzędzie (Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej). Wniosek o świadczenie Dobry Start składałem w ogóle po raz pierwszy... Bo to pierwsza okazja do uzyskania takiego świadczenia.


Plusy składania wniosków on-line:
- Złożenie obu wniosków zajęło mi łącznie około 15 minut. To mniej niż czas jaki byłby mi potrzebny na dojechanie do właściwego GOPSu.
- Formularz on-line jest imo bardziej czytelny niż wniosek papierowy. Serwis banku już z automatu wypełnia część pól dotyczących wnioskodawcy i sprawdza czy wszystkie wymagane pola zostały wypełnione.
- Automatycznie zostaje wygenerowane potwierdzenie (PDF) złożenia wniosku.


Problemy:
- Jedyny problem jaki się ujawnił podczas takiego składania wniosku to... Wybór właściwego urzędu. W moim wypadku GOPS ma siedzibę w miejscowości innej niż gmina i stąd nie można go wyszukać po nazwie gminy. Ale to już problem do zgłoszenia administratorowi serwisu by uwzględnił to w kryteriach wyszukiwania.


Co trzeba mieć aby złożyć wniosek:
- Przede wszystkim trzeba być uprawnionym do świadczenia by w ogóle był sens składania wniosku o jego przyznanie.
- Korzystać z bankowości internetowej lub posiadać profil zaufany i konto w serwisie emp@tia
- Mieć przygotowane podstawowe dane do wniosku.


Dane potrzebne do złożenia o świadczenie wychowawcze Rodzina 500 Plus (wersja uproszczona na drugie i kolejne dziecko):
- Dane dzieci (imię, nazwisko, pesel, data urodzenia)
- Dane współmałżonka (imię, nazwisko, pesel)

Dane potrzebne do wniosku o świadczenie z programu Dobry Start (tzw 300+)
- jak do 500 Plus
- typ szkoły oraz dane adresowe szkoły, do której uczęszcza lub zacznie uczęszczać od września nasze dziecko.

Trzeba mieć jeszcze "trochę odwagi" aby wniosek wysłać w formie elektronicznej bez tradycyjnych papierów i okienka w urzędzie.

***
Ważne:
Świadczenie Dobry Start przysługuje na dziecko rozpoczynające lub kontynuujące naukę szkolną. Nie przysługuje natomiast na dziecko w klasie przedszkolnej ("klasa zerowa", "zerówka").
W formularzu wniosku należy zaznaczyć odpowiednie pola stanowiące oświadczenie o tym, że dziecko będzie pobierać naukę szkolną i nie będzie uczęszczać do oddziału przedszkolnego (tzw zerówki). Jest to szczególnie ważne w przypadku dzieci (w wieku 6 - 7 lat) rozpoczynających naukę w szkole podstawowej w roku szkolnym 2018/2019.

Jak nas widzą dzieci?

Oglądam zdjęcia w serwisach parentingowych, a tam pełno fot słodkich bobasków i dzieci idealnych (wizerunkowo).
Na blogach rodziców też tylko te wybrane słodkie fotografie dzieciaczków.

Bo tak chyba chcielibyśmy aby otoczenie postrzegało nasze dzieci jako istoty idealne.

A jak widzą nas dzieci?

mama & tata
Ten rysunek raczej trudno uznać za wyidealizowany. Jest w nim natomiast duże skupienie na pewnych szczegółach. Kolor oczu, kształt głowy, bruzdy na czole i mocny zarost na twarzy ojca...

Z jakiegoś powodu te szczegóły były dla dziecka tak ważne, że bardzo chciało pokazać je na rysunku.

***

Blogi ludzi czekających na adopcję (przysposobienie) dziecka często przepełnione są pięknymi grafikami. Także zdjęciami dzieci.

Ciekawe jakby wyglądał od tej strony "blog" dziecka czekającego na rodziców?

niedziela, 24 czerwca 2018

Szkoła dla Rodziców, czyli o dzieciach nie tylko w adopcyjnym kręgu

Od marca do czerwca miałem możliwość uczestnictwa w zajęciach Szkoły dla Rodziców i Wychowawców organizowanych przez Powiatową Poradnię Psychologiczno-Pedagogiczną. Zajęcia te poświęcone były tematowi:

"Jak mówić do dzieci aby nas słuchały, jak słuchać, żeby do nas mówiły"

Dało mi to okazję do zapoznania się z przykładami nowych sposobów na pracę z dziećmi tak by łagodzić konflikty, umiejętnie kierować rozwojem dziecka, jak uczyć o konsekwencjach niewłaściwego postępowania bez stosowania kar oraz jak nagradzać by nagroda była motywacją a nie formą przekupstwa.

Była to też dobra okazja aby o problemach wychowawczych podyskutować nie tylko z psychologiem specjalistą ale też z grupą rodziców. I ten element pracy grupowej okazał się dla mnie szczególnie ważny.

W grupie uczestników tych zajęć byłem jedynym "rodzicem adopcyjnym" więc o dzieciach rozmawialiśmy bez szczególnego skupienia na tym co wynika z faktu przysposobienia oraz mojej innej drogi do rodzicielstwa. I muszę przyznać, że bardzo podbudowała mnie ta możliwość dyskutowania o rodzinie i wychowaniu dzieci bez etykietki: "rodzina adopcyjna".

Mam nadzieję, że i ten mój blog będzie coraz bardziej o rodzinie... bez dodatkowych etykietek. :)

***
A tak patrząc np. na dyskusje toczone na forum Nasz-Bocian czasem myślę, że takie zamykanie się w dyskusji tylko do wąskiego kręgu "ludzi ze środowiska" bywa nawet szkodliwe. Odruchowo szukamy grupek, w których tylko utwierdzamy się w już posiadanych poglądach, a doświadczenia innych przyjmujemy tylko gdy spełniają nasze oczekiwania.

środa, 13 czerwca 2018

O klapsach jako "metodzie wychowawczej"

Przeglądając Salon24 natrafiłem na notkę blogera GPS poświęconą zastosowaniu klapsów w "wychowaniu" dzieci. Oto jej fragment:

"Klapsy to nie jest metoda wychowywania dzieci i nie jest kwestią dotyczącą dzieci. To problem rodziców. Rodzice klapsami wychowują sami siebie. Na dzieci to wpływa ewentualnie tak, że im rodzice siebie lepiej wychowają, tym będą mieć bardziej wychowane dzieci. W pełni wychowani rodzice oczywiście nie muszą się wychowywać poprzez klapsy dawane dzieciom. Ale rodzice niewychowani muszą się tak wychowywać by dawać swoim dzieciom klapsy. Bo jeśli potraktują klapsy jako jakieś tabu, jeśli będą się powstrzymywać przed klapsami bez zrozumienia tego dlaczego klapsy są nieskutecznie, to zaczną dzieci ciemiężyć psychicznie, co wywoła tysiąckroć większą szkodę. (...)"

Więcej pod adresem: https://www.salon24.pl/u/gps65/873568,klapsy

Zachęcam do zapoznania się z całością tego artykułu blogera GPS.
Warto przeczytać też komentarze pod nim aby się przekonać, że jeszcze wielu wyedukowanych na tyle by potrafiło coś napisać wierzy w wychowawczą moc kar cielesnych.

środa, 8 listopada 2017

Po zebraniu szkolnym. Garść refleksji o rodzicach i szkole

Kontakt na linii szkoła - rodzice to nie tylko przekazanie informacji o wynikach w nauce i frekwencji. Do tego wystarczy Dziennik elektroniczny dostępny dla rodzica 24 godz. na dobę przez 7 dni w tygodniu. Kto chce znać oceny swojego dziecka będzie korzystał...
Ale są też inne sprawy, które trzeba omówić na tzw Zebraniu Szkolnym. Jakieś komunikaty od dyrekcji, kilka słów od szkolnego pedagoga, ile na Komitet Rodzicielski, sprawy organizacyjne, wyjścia do kina, teatru, etc.

I mnie przypadł teraz obowiązek uczestnictwa w takim zebraniu.


A oto wspomniane w tytule moje refleksje dotyczące samego zebrania, rodziców w nim uczestniczących oraz szkoły:

  1. Frekwencja rodziców: ~50%. Czyli tylko połowa była zainteresowana, mogła, chciała... A co z resztą? Podobno z Dziennika elektronicznego też korzysta tylko połowa rodziców.
  2. Część rodziców nie potrafi w ciszy i skupieniu wysłuchać kilku krótkich komunikatów. A my się dzieciom dziwimy, że nie potrafią w klasie na lekcji usiedzieć.
  3.  Pytanie od rodzica: "Mój syn zna angielski. Chodzi na dodatkowe lekcje. A w szkole ma słabe oceny. Dlaczego?".... Ktoś zna odpowiedź? (podpowiedź: może to coś nauczycielem jest nie tak)...
  4. Głos matki: "Sama jestem nauczycielką i chcę mieć wgląd w sprawdziany pisane przez moje dziecko!... Bo nie wiem czy otrzymuje właściwe oceny." Komuś się tu chyba role pozajączkowały.
  5. I jeszcze coś z dyskusji o Zielonej Szkole... "Może w weekend (długi) majowy?" Czyli co... Szkoła ma zapewnić odpoczynek od dziecka?

Ale chyba głos matki nauczycielki wywarł na mnie największe wrażenie.

Moja żona (też nauczycielka) od dawna twierdzi, że:
Najtrudniej o dziecku w szkole rozmawia się z rodzicem, który też pracuje w oświacie.

poniedziałek, 4 września 2017

Szkoła jest niereformowalna

Jeżeli liczyłem na to, że inauguracja nowego roku szkolnego zaskoczy mnie na plus... to się zawiodłem. Niestety spełniło się dokładnie to czego się obawiałem już w czerwcu, z końcem poprzedniego roku szkolnego.
Plan zajęć w nowym roku był trzymany w tajemnicy do ostatniego dnia, do ostatniej chwili. Przeczytaj i masz się dostosować rodzicu nasz drogi.
plan zajęć kl 4 sp

Patrzę na ten rozkład lekcji mojego dziecka (czwarta klasa szkoły podstawowej) i przypomina mi się moja własna szkoła podstawowa. Ta w czasach ohydnej i siermiężnej komuny. Przepełniona, z nauką na dwie zmiany. Też miałem tak, że lekcje zaczynały się w każdy dzień o innej porze. Ale ja podobno jestem z pokolenia wyżu demograficznego, a teraz podobno dzieci jest za mało.

Stoję z dzieckiem na uroczystej inauguracji i dalej chyba trwa moje deja vu. Uroczystość jakby żywcem wyjęta z moich wspomnień. Tylko sztandar mniej czerwony. Ale grono wręcz identyczne - pączusie i kwiatusie (podsuszone). Tylko feminizacja grona doszła do 99.9%. Zamiast sekretarza gminnego Partii Zjednoczonej jakiś oficjel samorządowiec się kiwa i szeroko uśmiecha do dziatek. Pokazać się wśród dzieci zawsze było PRowo w modzie.

***
Drugie dziecko mam w oddziale zerowym (przedszkolnym) w tej samej szkole. I tu dopiero jest ciekawie. Zajęcia od 7ej do 12ej... I dziecko nie ma prawa do świetlicy. Ktoś musi dziecko odebrać "w samo południe"...
Jest jeszcze problem z salą, bo meble będą dopiera za miesiąc. Ale na szczęście dywan będzie już jutro...
- Damy radę - powiedziała pani przedszkolanka
- Ale dzieci niech przyniosą własne mydełko i ręcznik

No jasne. My wszyscy damy radę.

***
A teraz coś co chciałbym powiedzieć szanownej Pani Minister od oświaty.

Droga Pani
Dopóki dzieci w szkołach podstawowych będą uczyć się na zmiany.
Dopóki wszystkim dzieciom na etapie edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej nie będzie zapewniona opieka w świetlicy po godzinach lekcyjnych do czasu aż rodzic będzie mógł je odebrać.
Dopóki podstawowym zmartwieniem rodziców będzie nie to czego uczy się dziecko, a to: co ja z nim zrobię przed lekcjami lub po zajęciach.

To w sens żadnej reformy systemu edukacji ja nie uwierzę.

A... I może Pani przekazać reszcie Rady Ministrów:
Jak myślicie, że samo 500+ wystarczy by zachęcić Polaków do posiadania liczniejszej rodziny... To jesteście w błędzie.
Musicie dać jeszcze szanse na pogodzenie życia rodzinnego z praca zawodową rodziców. Bo rodziny już zostały zmuszone do tego, by i ojciec, i matka musieli pracować. A na pomoc dziadków nie zawsze można już liczyć.

środa, 19 kwietnia 2017

Bo jesteś moim tatą

Jednym z problemów z jakim muszą zmierzyć się rodzice, którzy zdecydują się na adopcje starszego dziecka jest to jak dziecko zwraca się do nowych rodziców. Raczej nie należy oczekiwać, że od pierwszego spotkania będzie mówić do świeżo poznanych ludzi: Mamo, Tato.
Moje córki (5 i 10 lat) przez pierwsze 3 miesiące mówiły do nas niemal wyłącznie: Ciociu, Wujku. Dziwnie to brzmi... Zwłaszcza gdy dziecko tak powie w obecności osoby nieznającej jego sytuacji. Parę osób było zszokowanych, kilka zaliczyło zdziwienie... Cóż. Czasem jest inaczej niż tak jak zazwyczaj. Są dorośli, więc jakoś to sobie sami wytłumaczą. Dziecku trzeba dać czas na poukładanie sobie życia i oswojenie z nową rodziną.
Cały czas będę powtarzać: Dziecko to człowiek, a nie przedmiot.
Po 3 miesiącach wspólnego już życia w rodzinie córeczki nagle zdecydowały się na to by mówić do nas: Mama i Tata. I muszę przyznać, że właściwie to nie wiem co je do tego ostatecznie przekonało. Może zwyczajnie już uznały nas za swoich. Pani Psycholog (zna dziewczynki jeszcze z Domu Dziecka) twierdzi, że nastąpiło to bardzo szybko. Że niektórym dzieciom taki proces pełnej akceptacji nowych rodziców zajmuje nawet rok lub dłużej.
Może konsekwencja z jaką zwracaliśmy się z żoną do dzieci dała jakieś pozytywne efekty. Idź do mamy, jak tata się zgodzi, itp. - my nie mówiliśmy o sobie jak o cioci, wujku. Ale muszę przyznać, że nie jest łatwo być konsekwentnym i opanowanym gdy w odpowiedzi słyszy się uparte (też rodzaj konsekwencji): ciocia, wujek. Sił i nadziei dodaje jednak uważne wsłuchiwanie się w to co przekazuje dziecko.
***
Kiedyś, tuż po uprawomocnieniu się sądowego orzeczenia o adopcji, Oliwia (starsza z naszych córek, 10 lat) przyszła do nas przed snem aby jeszcze na chwilę się przytulić*.
Zapytałem ją czy mógłbym do innych dzieci w jej szkole przytulać się jak do niej na powitanie.
Oliwia powiedziała, że tak przytulać mogę się tylko do niej.
Zapytałem: Dlaczego?
A ona odpowiedziała: Bo jesteś moim Tatą.
W odpowiedzi było trochę złości, ale była ona tak zdecydowana, że rozwiała wszelkie moje wątpliwości co do tego czy kiedyś Oliwia zacznie nazywać mnie Tatą.


*Absolutnie nie wolno odmawiać dziecku przytulania.

środa, 12 kwietnia 2017

"A ja mam dwóch tatusiów"

Jako ojciec adopcyjny jestem w jakimś sensie przygotowany na to, że kiedyś dzieci zaczną zadawać trudne (kłopotliwe) pytania. Ale życie pokazuje, że takie pytania mogą być wynikiem nie tylko doświadczeń z przeszłości moich córek.
Tytułowe : "A ja mam dwóch tatusiów" padło w szkole. Tak jedno z dzieci skomentowało swoja sytuację rodzinną. I nie chodzi tu o rozbuchany przez lewicowych piewców bezrefleksyjnego postępu problem "rodzin" homoseksualnych. Lecz jak to określiło ww dziecko: "jeden tatuś odszedł od mamy, a teraz co jakiś czas pojawia się ten drugi".
No i co mam powiedzieć swojej córce o słowach tamtego dziecka?
Chyba tylko to, że dorośli czasem mają problemy i odchodzą od siebie, a tamto dziecko w taki sposób próbuję poradzić sobie z obecnością dwóch mężczyzn w życiu matki i przypisać im role...
***
Rozpad małżeństwa rodziców burzy w dziecku poczucie bezpieczeństwa, które jest jednym z podstawowych warunków szczęśliwego dzieciństwa.
***
Moje córki od samego początku, odkąd mieszkają razem z nami, a szczególnie od momentu gdy zaczęły mówić do nas: Mamo, Tato, ciągle wysyłają do nas sygnały, że chcą mieć nas jako rodziców (mamę i tatę) tylko dla siebie, zawsze i... już na zawsze.

niedziela, 26 marca 2017

Rodzic kwalifikowany, czyli manowce myślenia o "świadomym" rodzicielstwie

Często w rozmowach o rodzinie i dzieciach słyszę, że trzeba być na to gotowym. Mówią to znajomi, którzy już od lat ciągle odkładają decyzję... Bo ciągle nie czuja się gotowi.

Czy można się jakoś przygotować np. na kursach
Może tym znajomym powinienem polecić jakiś kurs, który pozwoli na dobre przygotowanie się do roli rodzica? Tylko czy w ogóle są takie kursy i czy mają one jakiś sens?
Sam czasem dla żartu nazywam się "rodzicem kwalifikowanym". Kwalifikowanym bo mam świadectwo kwalifikacji - taki dokument wydany przez Ośrodek Adopcyjny (w moim wypadku aż dwa świadectwa z dwóch ośrodków). Tylko, że tego świadectwa nie można traktować jak świadectwa ukończenia kursu na rodzica. Kandydaci na rodziców adopcyjnych uczestniczą co prawda w kursie i różnych spotkaniach ze specjalistami, ale jest to raczej sposób na poznanie kandydatów i ich selekcja, a nie nauka bycia rodzicem. Ośrodek Adopcyjny szuka kandydatów już gotowych do roli rodzica, a nie uczy tej sztuki.

To co nas uczy jak być rodzicem
Do roli rodzica uczymy się od momentu naszych narodzin. Uczymy się od własnych rodziców. Oni są pierwszymi nauczycielami życia. Szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dziecko. Dziecko rosnące w atmosferze miłości i troskliwej opieki właśnie tego będzie się uczyć od rodziców. Będzie ich naśladować. Rodzice, którzy potrafili się cieszyć z własnego rodzicielstwa przekażą to swoim dzieciom. A prawdziwe "świadectwo kwalifikacji" wystawia życie.

***

Niestety w dzisiejszym świecie tradycyjny wzorzec rodziny jest stale podważany. Wzorca jak ma wyglądać nasze życie i rodzina nie czerpiemy już z przykładu danego przez rodziców. Dajemy sobie wmówić, że zanim zdecydujemy się na rodzinę i dzieci to powinniśmy najpierw zadbać o karierę, odpowiednio wysokie dochody, odpowiednie mieszkanie, itp. Zapominamy natomiast o gotowości do kochania i zdolności do przyjęcia z radością wyzwań, które czasem przychodzą niespodziewanie.

poniedziałek, 20 marca 2017

Dziecko jako źródło lęku u osoby dorosłej

Lęk przed
Jeszcze dziecka nie ma, a już pojawia się lęk. Lęk, że może się przydarzyć... dziecko oczywiście. Ten lęk w sytuacjach skrajnych powoduje, że na ulicach miast pojawiają się grupki ubranych na czarno, mało atrakcyjnych kobiet (feministki) oraz odzianych w futra pań w wieku pomenopauzalnym, które głośno domagają się prawa do ochrony przed ewentualnością pojawienia się dziecka w ich życiu. Ale lęk ten dotyka nie tylko kobiety i starsze panie. Prawa do "pigułki PO" domagają się też niektóre samce z redakcji pewnego dziennika satyryczno - politycznego (np. słynny Seweryn "Pier...nie rodzę").

Lęk po
Gdy w życiu dorosłych już pojawi się dziecko lub dzieci to lęki nie ustępują. Więcej - pojawiają się nowe źródła lęku. Że jako rodzic mam być taki albo owaki... Że dziecko ma być takie, a nie inne... Że jak się czegoś dziecku nie zapewni to będzie dramat... Że w szkole to zdziczenie ("słoneczko" i takie tam gierki)... A w internetach napisali, że "Niebieski wieloryb" zabija dzieci...
Ufff... Takie myśli nie są dobrą zapowiedzią na szczęśliwe dzieciństwo i rodzicielstwo.

Oswoić lęk
A przecież ten lęk jest czymś zupełnie normalnym. Zazwyczaj gdy spodziewamy się jakiejś znaczącej zmiany w naszym życiu odczuwamy taki niepokój. Czasem ten niepokój działa na nas motywująco (np. chcemy się dobrze przygotować do zmiany). Niestety czasem lęk jest tak duży, że powoduje silną blokadę i chęć ucieczki.
Z własnego doświadczenia mogę napisać, że najwięcej obaw (tak nie byłem/nie jestem od nich całkiem wolny) miałem przed tym jak w moim życiu pojawiły się dzieci. A ponieważ jestem ojcem z przysposobienia, który dosyć długo czekał na swoje dzieci, to też i miałem dużo czasu na hodowanie tych wyobrażeń o dzieciach i rodzicielstwie. Bałem się, że może ich nie być... Czułem obawę, że jak się już pojawią to nie dam rady... I takie tam podobne niepokoje. Ale to wszystko były obawy przed tym co istniało tylko w mojej wyobraźni. Gdy przyszedł ten moment, że miałem razem z żoną podjąć decyzję czy chcę poznać dwie dziewczynki, które mogą stać się naszymi córeczkami to też pojawił się taki lęk. Że dzieci są już całkiem duże (5 i 10 lat)... Czy na pewno dam radę... I tak dalej. I co pomogło? Szczera rozmowa o tych obawach z żoną. Zadaliśmy sobie nawzajem pytanie: Kto tej zmiany w życiu może się bardziej obawiać? My czy te dzieci?
I do tego momentu moje myśli zaprząta już tylko chęć pomocy dzieciom, a nie pielęgnowanie własnych obaw.