Czasem słyszę taki slogan: Jak ktoś nie może mieć własnych dzieci to... powinien rozważyć adopcję (przysposobienie).
Czyli, niby jak... Dzieci adoptowane (przysposobione) są zamiast własnych? Są obce, nie własne?
Z mojej perspektywy wygląda to tak.
Każde dziecko chce mieć własnych rodziców. Także dzieci adoptowane (przysposobione). I powiem więcej, także dzieci, które zostały przysposobione (adoptowane) już jako starsze. Tak, nawet nastolatka/nastolatek chce mieć swoją własną mamę, własnego tatę. Tak bardzo chce mieć go na własność, że czasem trudno jest się tym własnym rodzicem podzielić z własną siostrą lub własnym bratem.
Zdarza się, że dziecko mogłoby (a przynajmniej tak deklaruje) zrezygnować z własnego rodzeństwa, byle zyskać własnych rodziców.
Tak, dzieci chcą mieć rodziców na własność, na wyłączność. I nie chcą się nimi dzielić z innymi dziećmi. Co więcej... Często nie mogą zrozumieć dlaczego to ich prawo do własności ograniczają: praca, obowiązki lub co gorsze... nałogi rodziców.
Taki deficyt posiadania rodziców na własność doskwiera nie tylko dzieciom w domach dziecka, rodzinach zastępczych i innych formach pieczy zastępczej. Bo wiele dzieci formalnie ma rodzinę, ale nie na własność.
A czego oczekują dzieci od rodziców aby zaspokoić tę swoją potrzebę posiadania ich na własność?
Otóż wydaje mi się, że oczekują przede wszystkim autentycznej miłości i akceptacji. Chcą aby rodzice cieszyli się, że mają własne dzieci. Że mogą je kochać, dbać o nie, troszczyć się o nie. Tak naprawdę, nie na niby... Nie zamiast własnych, nie w przerwach od zajęć i obowiązków.
Czasem tak mówię do swojej żony...
Popatrz jaki cud się nam przydarzył.
Nie mamy nawet szans pokłócić się o to czyje są dzieci.
Nie są bardziej moje, czy bardziej twoje. Są nasze... własne.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą więź. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą więź. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 26 lutego 2019
sobota, 1 września 2018
Miałeś być nauczycielem. Notka na pierwszy dzień września
Jan miał zostać nauczycielem. Miał ukończyć seminarium nauczycielskie w Kielcach (tak to się chyba nazywało) i wrócić na swoją rodzinną wieś by uczyć dzieci. Takie zadanie wyznaczył mu jego ojciec Filip.
Jan nie zawiódł ojca. Szkołę ukończył i w nagrodę miał swoją pierwszą praktykę nauczycielską rozpocząć we Lwowie. Pierwszy dzień jego praktycznej nauki zawodu miał się rozpocząć 1 września 1939 r.
Jednak w sierpniu został zmobilizowany i praktyki nauczycielskiej nigdy nie rozpoczął. Rozpoczęła się natomiast jego wojenna tułaczka.
Nic nie wiem o jego udziale w walkach we wrześniu 1939 r.
Jest na listach żołnierzy Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, którzy brali udział w walkach o Tobruk.
Później brał udział w formowaniu II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na terytorium ówczesnej Palestyny.
Jan do domu nigdy nie wrócił. Zmarł w szpitalu wojskowym w Ramla (obecnie miasto w Izraelu) i spoczął na miejscowym cmentarzu wojskowym (http://2korpus.itgo.com/Cmentarze/Ramla/Ramla_WC.html). Pośmiertnie awansowany do stopnia podporucznika.
***
Te dwie zamieszczone tu przeze mnie fotografie to właściwie wszystko co zostało jako materialna pamiątka po śp Janie. Jego dom rodzinny spłonął w 1945.
Na sowieckich czołgach przyjechała do Polski nowa władza, która nie chciała zachować w ludzkiej pamięci żołnierzy takich jak Jan.
***
Dziś starsza córka zapytała mnie: Dlaczego ta data - 1 września 1939 - jest dla nas tak ważna.
Opowiedziałem jej historię Jana.
Tak jak kiedyś opowiadał mi o nim mój dziadek Stefan (Patrz notka: O uczuciu, które leczy duszę).
Jan nie zawiódł ojca. Szkołę ukończył i w nagrodę miał swoją pierwszą praktykę nauczycielską rozpocząć we Lwowie. Pierwszy dzień jego praktycznej nauki zawodu miał się rozpocząć 1 września 1939 r.
Jednak w sierpniu został zmobilizowany i praktyki nauczycielskiej nigdy nie rozpoczął. Rozpoczęła się natomiast jego wojenna tułaczka.
Nic nie wiem o jego udziale w walkach we wrześniu 1939 r.
Jest na listach żołnierzy Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, którzy brali udział w walkach o Tobruk.
Później brał udział w formowaniu II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na terytorium ówczesnej Palestyny.
Jan do domu nigdy nie wrócił. Zmarł w szpitalu wojskowym w Ramla (obecnie miasto w Izraelu) i spoczął na miejscowym cmentarzu wojskowym (http://2korpus.itgo.com/Cmentarze/Ramla/Ramla_WC.html). Pośmiertnie awansowany do stopnia podporucznika.
***
Te dwie zamieszczone tu przeze mnie fotografie to właściwie wszystko co zostało jako materialna pamiątka po śp Janie. Jego dom rodzinny spłonął w 1945.
Na sowieckich czołgach przyjechała do Polski nowa władza, która nie chciała zachować w ludzkiej pamięci żołnierzy takich jak Jan.
***
Dziś starsza córka zapytała mnie: Dlaczego ta data - 1 września 1939 - jest dla nas tak ważna.
Opowiedziałem jej historię Jana.
Tak jak kiedyś opowiadał mi o nim mój dziadek Stefan (Patrz notka: O uczuciu, które leczy duszę).
poniedziałek, 18 czerwca 2018
Kanapka kibica
Tak w postaci kanapki zobrazowała moja starsza córka radość kibica z Meksyku po wygranej z Niemcami.
Dla tych co meczu nie oglądali: Meksykanie wygrali 1:0, a Niemcy to obrońcy tytułu mistrzowskiego.
Lubię oglądać mecze z moją córką. To gwarantuje dodatkowe emocje.
Dzięki tym wspólnie przeżywanym emocjom łączy nas coraz więcej. Nie tylko piłka.
***
Po meczu utknęliśmy na ok. 30 min na autostradzie A4 (wypadek) między Brzeskiem a Bochnią.
Stresową atmosferę (nikt nie lubi stać w korku na autostradzie) rozładowała zabawa w "powrót kibica". Flaga za okno i jedziemy.... To jest jedziemy ze śpiewem, bo auta stoją.
Do zabawy przyłączyli się też pasażerowie innych uziemionych w korku pojazdów.
czwartek, 15 marca 2018
Zmiana imienia dziecka po przysposobieniu (adopcji)
Przeglądając forum serwisu nasz-bocian.pl (tak - założyłem sobie tam konto) natrafiłem na wątek, w którym poruszono temat zmiany imienia (imion) dziecka po przysposobieniu (adopcji).
Pojawiło się w tej dyskusji na forum stwierdzenie, że w przypadku dzieci starszych jest to bardziej skomplikowane.
Więc krótko opiszę jak to u nas było.
Nasze córeczki zostały przez nas włączone do rodziny gdy miały 5 i 10 lat. Od tego dnia minął już ponad rok.
O zmianie imion dziecka w tym wieku, muszę przyznać, nawet nie myśleliśmy. Ale Sąd podczas posiedzenia w sprawie o przysposobienie zapytał się nas czy mamy chęć zmiany imion dzieci. Prawo daje taką możliwość. My jednak pozostawiliśmy imiona. Ładne. Sami też takie mogliśmy nadać.
Ale co później...
Dziewczynki przez jakiś czas oswajały się z nowym nazwiskiem. To już jest wystarczające wyzwanie i stres. Dołożenie zmiany imienia w mojej ocenie tylko wydłużyłoby proces akceptacji nowego nazwiska, adresu, świata rodzinnego. Ale to moje domysły.
Fakt pozostawienia imion dzieci bez zmian uznaję za dobrą decyzję.
Zmiana tożsamości dziecka ma też pewne niekoniecznie chciane konsekwencje:
- Podczas chrztu (dzieci wcześniej nie były ochrzczone) dziwnie brzmi pytanie do rodziców – Jakie imię wybraliście dla swojego dziecka. Ale skoro je zaakceptowaliśmy to też jakbyśmy je wybrali.
-Starsza córka jak już zaakceptowała nową rodzinę i nowe nazwisko to zaczęła je nagminnie dopisywać obok imienia. Nawet tam gdzie niekoniecznie należy podawać wszystkie dane (np. w grze komputerowej).
- Co jakiś czas dzieci narzekają, że tych wszystkich nowych cioć i wujków nie są w stanie zapamiętać. Mylą im się już imiona i nazwiska.
A tak przy okazji jeszcze o zmianie danych dziecka w metryce chrztu
Dane personalne (imię, nazwisko, imiona rodziców) dziecka w metryce chrztu (księdze metrykalnej) powinny być zgodne z danymi zawartymi w bazie danych USC (odpisach z aktu urodzenia). Tak więc nawet jeżeli dziecko zostało ochrzczone przed przysposobieniem (adopcją) to można, a nawet należy, dokonać aktualizacji jego danych w księgach metrykalnych tam gdzie dziecko było już ochrzczone. Jeżeli chrzest następuje po przysposobieniu (adopcji) to w księdze metrykalnej będą już dane z nowego aktu urodzenia.
***
Warto też przeczytać notkę dotyczącą Zmiany imienia na blogu Czarodziej Nasz.
Pojawiło się w tej dyskusji na forum stwierdzenie, że w przypadku dzieci starszych jest to bardziej skomplikowane.
Więc krótko opiszę jak to u nas było.
Nasze córeczki zostały przez nas włączone do rodziny gdy miały 5 i 10 lat. Od tego dnia minął już ponad rok.
O zmianie imion dziecka w tym wieku, muszę przyznać, nawet nie myśleliśmy. Ale Sąd podczas posiedzenia w sprawie o przysposobienie zapytał się nas czy mamy chęć zmiany imion dzieci. Prawo daje taką możliwość. My jednak pozostawiliśmy imiona. Ładne. Sami też takie mogliśmy nadać.
Ale co później...
Dziewczynki przez jakiś czas oswajały się z nowym nazwiskiem. To już jest wystarczające wyzwanie i stres. Dołożenie zmiany imienia w mojej ocenie tylko wydłużyłoby proces akceptacji nowego nazwiska, adresu, świata rodzinnego. Ale to moje domysły.
Fakt pozostawienia imion dzieci bez zmian uznaję za dobrą decyzję.
Zmiana tożsamości dziecka ma też pewne niekoniecznie chciane konsekwencje:
- Podczas chrztu (dzieci wcześniej nie były ochrzczone) dziwnie brzmi pytanie do rodziców – Jakie imię wybraliście dla swojego dziecka. Ale skoro je zaakceptowaliśmy to też jakbyśmy je wybrali.
-Starsza córka jak już zaakceptowała nową rodzinę i nowe nazwisko to zaczęła je nagminnie dopisywać obok imienia. Nawet tam gdzie niekoniecznie należy podawać wszystkie dane (np. w grze komputerowej).
- Co jakiś czas dzieci narzekają, że tych wszystkich nowych cioć i wujków nie są w stanie zapamiętać. Mylą im się już imiona i nazwiska.
A tak przy okazji jeszcze o zmianie danych dziecka w metryce chrztu
Dane personalne (imię, nazwisko, imiona rodziców) dziecka w metryce chrztu (księdze metrykalnej) powinny być zgodne z danymi zawartymi w bazie danych USC (odpisach z aktu urodzenia). Tak więc nawet jeżeli dziecko zostało ochrzczone przed przysposobieniem (adopcją) to można, a nawet należy, dokonać aktualizacji jego danych w księgach metrykalnych tam gdzie dziecko było już ochrzczone. Jeżeli chrzest następuje po przysposobieniu (adopcji) to w księdze metrykalnej będą już dane z nowego aktu urodzenia.
***
Warto też przeczytać notkę dotyczącą Zmiany imienia na blogu Czarodziej Nasz.
czwartek, 21 grudnia 2017
[O mnie] Gdy byłem małym chłopcem...
Oto fotografia autora tego blogu w wieku około lat ~6.
Tak wyglądałem lata temu, w wieku takim jak moja młodsza córka teraz (grudzień 2017).
Zdjęcie wykonane w przedszkolu przez zawodowego fotografa ale na materiałach takich jakie wtedy były dostępne. Zapewne ORWO - Made in DDR. Stąd kolory trochę już nienaturalne.
Oczywiście w tym czasie chciałem być strażakiem lub żołnierzem. Ale chyba bardziej żołnierzem. W rekach trzymam jednak wóz strażacki bo wojskowych gadżetów chyba w przedszkolu nie było.
Co mnie mogło tak w tym czasie fascynować w wojsku?
Może duża ilość programów o tematyce wojskowej w ówczesnej tv?
Myślę, że jednak bardziej działały na mnie opowieści ojca i dziadków. W ich męskim świecie te wspomnienia z wojska miały duże znaczenie i były częstym tematem w rozmowach. A opowieści o Teofilu (1909 - 1973) oraz Janie (1915 - 1941) i ich losach podczas II Wojny urastały w moich oczach do wydarzeń wręcz mitycznych. Tak bardzo lubiłem słuchać tych opowieści.
A potem mijały lata i legenda munduru słabła. Ale może coś z tych opowieści jednak we mnie zostało.
Zdjęcie wykonane w przedszkolu przez zawodowego fotografa ale na materiałach takich jakie wtedy były dostępne. Zapewne ORWO - Made in DDR. Stąd kolory trochę już nienaturalne.
Oczywiście w tym czasie chciałem być strażakiem lub żołnierzem. Ale chyba bardziej żołnierzem. W rekach trzymam jednak wóz strażacki bo wojskowych gadżetów chyba w przedszkolu nie było.
Co mnie mogło tak w tym czasie fascynować w wojsku?
Może duża ilość programów o tematyce wojskowej w ówczesnej tv?
Myślę, że jednak bardziej działały na mnie opowieści ojca i dziadków. W ich męskim świecie te wspomnienia z wojska miały duże znaczenie i były częstym tematem w rozmowach. A opowieści o Teofilu (1909 - 1973) oraz Janie (1915 - 1941) i ich losach podczas II Wojny urastały w moich oczach do wydarzeń wręcz mitycznych. Tak bardzo lubiłem słuchać tych opowieści.
A potem mijały lata i legenda munduru słabła. Ale może coś z tych opowieści jednak we mnie zostało.
niedziela, 9 lipca 2017
Patrz Tato
![]() |
foto. hephalump |
Zobaczycie, a raczej usłyszycie jak różnią się dzieci podczas zabawy gdy są puszczone samopas lub gdy towarzyszy im rodzic/rodzice.
Dzieci puszczone samopas popisują się przed sobą, czasem robią coś głupiego i częściej używają "dorosłych" przekleństw.
Dzieci, które przyszły na plac z rodzicem/rodzicami tez chcą się pokazać. I często można usłyszeć jak wołają: Patrz Tato... Zobacz Mamo...
***
Iść z dzieckiem, nawet takim już trochę starszym, na skatepark to żaden obciach, ani "siara". Ani dla rodzica, ani dla dziecka. Dzieci chcą by rodzice podziwiali je i doceniali wysiłek włożony w zabawę.
wtorek, 4 lipca 2017
Pełna chata
Przez kilka pierwszych dni wakacji mieliśmy w domu coś w rodzaju kolonii dla dzieci. Do dwóch naszych córeczek dołączyła starsza kuzynka i młodszy kuzyn. Dodatkowo w ciągu dnia przychodziły dzieciaki z sąsiedztwa. Momentami w domu i ogrodzie biegało do 10 dzieciaków.
To niezwykła zmiana w naszym życiu. Bo takiej liczby dzieci w naszym otoczeniu jeszcze nie było. A byłem bardzo ciekaw jak będę reagował na te zmianę w życiu.
No i... Nic strasznego. Dzieciaki owszem szalały i momentami wydawało się, że dom rozniosą ale skutecznie zajmowały się sobą. A widok rozbrykanych i szczęśliwych córeczek wyraźnie wskazywał na to, że właśnie tego im było potrzeba.
***
Przy okazji starsza z córeczek zaczęła wykazywać duże zainteresowanie tym kto jest kim w rodzinie. Kto jest dla kogo siostrą, bratem, ciocią, wujkiem. Poprosiła mnie tez o to bym wydrukował jej tablicę z naszym "drzewem rodowodowym", którą wcześniej widziała na komputerze.
Teraz "drzewo" wisi na tablicy magnetycznej w dobrze widocznej części pokoju córki.
***
Imo z powyższych jasno wynika jak bardzo dziecko potrzebuje jednoznacznych i czytelnych znaków przynależności do wspólnoty jaką jest rodzina.
To niezwykła zmiana w naszym życiu. Bo takiej liczby dzieci w naszym otoczeniu jeszcze nie było. A byłem bardzo ciekaw jak będę reagował na te zmianę w życiu.
No i... Nic strasznego. Dzieciaki owszem szalały i momentami wydawało się, że dom rozniosą ale skutecznie zajmowały się sobą. A widok rozbrykanych i szczęśliwych córeczek wyraźnie wskazywał na to, że właśnie tego im było potrzeba.
***
Przy okazji starsza z córeczek zaczęła wykazywać duże zainteresowanie tym kto jest kim w rodzinie. Kto jest dla kogo siostrą, bratem, ciocią, wujkiem. Poprosiła mnie tez o to bym wydrukował jej tablicę z naszym "drzewem rodowodowym", którą wcześniej widziała na komputerze.
Teraz "drzewo" wisi na tablicy magnetycznej w dobrze widocznej części pokoju córki.
***
Imo z powyższych jasno wynika jak bardzo dziecko potrzebuje jednoznacznych i czytelnych znaków przynależności do wspólnoty jaką jest rodzina.
środa, 19 kwietnia 2017
Bo jesteś moim tatą
Jednym z problemów z jakim muszą zmierzyć się rodzice, którzy zdecydują się na adopcje starszego dziecka jest to jak dziecko zwraca się do nowych rodziców. Raczej nie należy oczekiwać, że od pierwszego spotkania będzie mówić do świeżo poznanych ludzi: Mamo, Tato.
Moje córki (5 i 10 lat) przez pierwsze 3 miesiące mówiły do nas niemal wyłącznie: Ciociu, Wujku. Dziwnie to brzmi... Zwłaszcza gdy dziecko tak powie w obecności osoby nieznającej jego sytuacji. Parę osób było zszokowanych, kilka zaliczyło zdziwienie... Cóż. Czasem jest inaczej niż tak jak zazwyczaj. Są dorośli, więc jakoś to sobie sami wytłumaczą. Dziecku trzeba dać czas na poukładanie sobie życia i oswojenie z nową rodziną.
Cały czas będę powtarzać: Dziecko to człowiek, a nie przedmiot.
Po 3 miesiącach wspólnego już życia w rodzinie córeczki nagle zdecydowały się na to by mówić do nas: Mama i Tata. I muszę przyznać, że właściwie to nie wiem co je do tego ostatecznie przekonało. Może zwyczajnie już uznały nas za swoich. Pani Psycholog (zna dziewczynki jeszcze z Domu Dziecka) twierdzi, że nastąpiło to bardzo szybko. Że niektórym dzieciom taki proces pełnej akceptacji nowych rodziców zajmuje nawet rok lub dłużej.
Może konsekwencja z jaką zwracaliśmy się z żoną do dzieci dała jakieś pozytywne efekty. Idź do mamy, jak tata się zgodzi, itp. - my nie mówiliśmy o sobie jak o cioci, wujku. Ale muszę przyznać, że nie jest łatwo być konsekwentnym i opanowanym gdy w odpowiedzi słyszy się uparte (też rodzaj konsekwencji): ciocia, wujek. Sił i nadziei dodaje jednak uważne wsłuchiwanie się w to co przekazuje dziecko.
***
Kiedyś, tuż po uprawomocnieniu się sądowego orzeczenia o adopcji, Oliwia (starsza z naszych córek, 10 lat) przyszła do nas przed snem aby jeszcze na chwilę się przytulić*.
Zapytałem ją czy mógłbym do innych dzieci w jej szkole przytulać się jak do niej na powitanie.
Oliwia powiedziała, że tak przytulać mogę się tylko do niej.
Zapytałem: Dlaczego?
A ona odpowiedziała: Bo jesteś moim Tatą.
W odpowiedzi było trochę złości, ale była ona tak zdecydowana, że rozwiała wszelkie moje wątpliwości co do tego czy kiedyś Oliwia zacznie nazywać mnie Tatą.
*Absolutnie nie wolno odmawiać dziecku przytulania.
Moje córki (5 i 10 lat) przez pierwsze 3 miesiące mówiły do nas niemal wyłącznie: Ciociu, Wujku. Dziwnie to brzmi... Zwłaszcza gdy dziecko tak powie w obecności osoby nieznającej jego sytuacji. Parę osób było zszokowanych, kilka zaliczyło zdziwienie... Cóż. Czasem jest inaczej niż tak jak zazwyczaj. Są dorośli, więc jakoś to sobie sami wytłumaczą. Dziecku trzeba dać czas na poukładanie sobie życia i oswojenie z nową rodziną.
Cały czas będę powtarzać: Dziecko to człowiek, a nie przedmiot.
Po 3 miesiącach wspólnego już życia w rodzinie córeczki nagle zdecydowały się na to by mówić do nas: Mama i Tata. I muszę przyznać, że właściwie to nie wiem co je do tego ostatecznie przekonało. Może zwyczajnie już uznały nas za swoich. Pani Psycholog (zna dziewczynki jeszcze z Domu Dziecka) twierdzi, że nastąpiło to bardzo szybko. Że niektórym dzieciom taki proces pełnej akceptacji nowych rodziców zajmuje nawet rok lub dłużej.
Może konsekwencja z jaką zwracaliśmy się z żoną do dzieci dała jakieś pozytywne efekty. Idź do mamy, jak tata się zgodzi, itp. - my nie mówiliśmy o sobie jak o cioci, wujku. Ale muszę przyznać, że nie jest łatwo być konsekwentnym i opanowanym gdy w odpowiedzi słyszy się uparte (też rodzaj konsekwencji): ciocia, wujek. Sił i nadziei dodaje jednak uważne wsłuchiwanie się w to co przekazuje dziecko.
***
Kiedyś, tuż po uprawomocnieniu się sądowego orzeczenia o adopcji, Oliwia (starsza z naszych córek, 10 lat) przyszła do nas przed snem aby jeszcze na chwilę się przytulić*.
Zapytałem ją czy mógłbym do innych dzieci w jej szkole przytulać się jak do niej na powitanie.
Oliwia powiedziała, że tak przytulać mogę się tylko do niej.
Zapytałem: Dlaczego?
A ona odpowiedziała: Bo jesteś moim Tatą.
W odpowiedzi było trochę złości, ale była ona tak zdecydowana, że rozwiała wszelkie moje wątpliwości co do tego czy kiedyś Oliwia zacznie nazywać mnie Tatą.
*Absolutnie nie wolno odmawiać dziecku przytulania.
piątek, 17 marca 2017
Mija pierwszy kwartał od przysposobienia
Dziewczynki są z nami od początku grudnia 2016, ale oficjalnie jako nasze córeczki od 1 stycznia 2017. Czas na pierwsze, małe podsumowanie.
Nie ma lekko, ale nikt nie mówił, ze będzie łatwo
Pierwszym sprawdzianem jest szybkość wejścia w normalne życie. Zwłaszcza w przypadku starszego dziecka, które musi już chodzić do szkoły. Tu nie ma zmiłuj. Trzeba szybko stanąć na ziemi i na wysokości zadania. Nie można być tylko czułym rodzicem (który "kupuje" sobie względy dziecka). Szybko trzeba nauczyć się pilnowania porządku i utrzymania pewnej dyscypliny w pracy. Dziecko chciałoby przedłużać okres beztroski w nieskończoność (chyba)... Ale to my jesteśmy dorośli . To my mamy je prowadzić i wprowadzać w życie (a nie na odwrót).
Powiem wprost: Nie jest łatwo tak z marszu stać się kochającym ale i wymagającym rodzicem. Łatwo przegiąć w gorliwości - być albo zbyt łagodnym, albo zbyt wymagającym.
Właściwy rytm
Bardzo pomaga złapanie właściwego rytmu życia (cyklu dnia). Dzieci lubią pewien rodzaj stałości. Młodsza z moich córek (Dominika, 5 l) na początku bardzo marudziła gdy przychodziła pora spania. Okazało się, że bardzo pomogło ustalenie prostych zasad:
*Lekki szok po sprawdzeniu jak dobrze działają piosenki w wykonaniu grupy Stare Dobre Małżeństwo. :)
Praca z dzieckiem
Im więcej czasu spędzamy razem tym lepiej. Ale jak chcą być same to... też trzeba to uszanować. Nic na siłę. Pilnować, by lekcje były odrobione, ale jak 10 latka się zatnie i praca już nie idzie... to lepiej zrobić przerwę. Po godzinie, albo następnego dnia to samo zadanie pójdzie szybciej i bez niepotrzebnych nerwów (z obu stron).
Tak - odrabianie lekcji jest bardzo wyczerpujące - także dla rodzica.
Wspólna praca i zabawa
Dzieci same się będą tego domagać. A jeżeli tego nie robią to imo jest coś nie tak.
Zatem nie należy odmawiać dziecku możliwości udziału w naszych pracach domowych. W ten sposób ono uczy się życia. My też starajmy się poświęcić jak najwięcej czasu na wspólną zabawę i pracę - właśnie wtedy buduje się więź. Zabawki i drogie gadżety tego nie zastąpią.
Blisko siebie
Gdy dziecko chce być blisko to niewolno go odpychać. Przytulanie to podstawowy obowiązek rodzica adopcyjnego, od którego nic nie zwalnia.
Z dzieckiem można, a nawet należy dużo rozmawiać. Ale nić nie zastąpi tego co daje czuły dotyk.
I nie należy się dziwić, że 10 letnie dziecko może chcieć jeszcze "na rączki". Bo ono musi odrobić to czego wcześniej nie zaznało.
Nie załamywać się...
Gdy coś pójdzie nie tak... Coś nam się nie uda, albo dziecko wystrzeli z buntem. Bo trzeba mieć ten margines bezpieczeństwa, tę świadomość, że błędów i problemów nie da się uniknąć.
Nikt nie mówił, że będzie lekko.
Nie ma lekko, ale nikt nie mówił, ze będzie łatwo
Pierwszym sprawdzianem jest szybkość wejścia w normalne życie. Zwłaszcza w przypadku starszego dziecka, które musi już chodzić do szkoły. Tu nie ma zmiłuj. Trzeba szybko stanąć na ziemi i na wysokości zadania. Nie można być tylko czułym rodzicem (który "kupuje" sobie względy dziecka). Szybko trzeba nauczyć się pilnowania porządku i utrzymania pewnej dyscypliny w pracy. Dziecko chciałoby przedłużać okres beztroski w nieskończoność (chyba)... Ale to my jesteśmy dorośli . To my mamy je prowadzić i wprowadzać w życie (a nie na odwrót).
Powiem wprost: Nie jest łatwo tak z marszu stać się kochającym ale i wymagającym rodzicem. Łatwo przegiąć w gorliwości - być albo zbyt łagodnym, albo zbyt wymagającym.
Właściwy rytm
Bardzo pomaga złapanie właściwego rytmu życia (cyklu dnia). Dzieci lubią pewien rodzaj stałości. Młodsza z moich córek (Dominika, 5 l) na początku bardzo marudziła gdy przychodziła pora spania. Okazało się, że bardzo pomogło ustalenie prostych zasad:
- Nie ma tv po 20-ej
- Po bajce dziecko idzie myć zęby (razem z tatą)
- Dziecko ma prawo chcieć by mama lub tata opowiadali jeszcze parę bajek przed spaniem.
- Piosenka do snu (może być z płyty) daje niemal 100% gwarancję, że dziecko szybko zaśnie*.
*Lekki szok po sprawdzeniu jak dobrze działają piosenki w wykonaniu grupy Stare Dobre Małżeństwo. :)
Praca z dzieckiem
Im więcej czasu spędzamy razem tym lepiej. Ale jak chcą być same to... też trzeba to uszanować. Nic na siłę. Pilnować, by lekcje były odrobione, ale jak 10 latka się zatnie i praca już nie idzie... to lepiej zrobić przerwę. Po godzinie, albo następnego dnia to samo zadanie pójdzie szybciej i bez niepotrzebnych nerwów (z obu stron).
Tak - odrabianie lekcji jest bardzo wyczerpujące - także dla rodzica.
Wspólna praca i zabawa
Dzieci same się będą tego domagać. A jeżeli tego nie robią to imo jest coś nie tak.
Zatem nie należy odmawiać dziecku możliwości udziału w naszych pracach domowych. W ten sposób ono uczy się życia. My też starajmy się poświęcić jak najwięcej czasu na wspólną zabawę i pracę - właśnie wtedy buduje się więź. Zabawki i drogie gadżety tego nie zastąpią.
Blisko siebie
Gdy dziecko chce być blisko to niewolno go odpychać. Przytulanie to podstawowy obowiązek rodzica adopcyjnego, od którego nic nie zwalnia.
Z dzieckiem można, a nawet należy dużo rozmawiać. Ale nić nie zastąpi tego co daje czuły dotyk.
I nie należy się dziwić, że 10 letnie dziecko może chcieć jeszcze "na rączki". Bo ono musi odrobić to czego wcześniej nie zaznało.
Nie załamywać się...
Gdy coś pójdzie nie tak... Coś nam się nie uda, albo dziecko wystrzeli z buntem. Bo trzeba mieć ten margines bezpieczeństwa, tę świadomość, że błędów i problemów nie da się uniknąć.
Nikt nie mówił, że będzie lekko.
środa, 22 lutego 2017
Do spania marsz... A co gdy dziecko samo nie zaśnie?
Coś się zaczyna dziać... Przez pierwszy miesiąc dzieci szły jakby jeszcze rytmem z domu dziecka. Gdy przychodziła pora wystarczyło krótkie: Do spania marsz! Albo: Liczę do trzech i macie być w łóżkach... Raz, dwa, trzy...
Ale przyszła pora na porzucenie tego trochę koszarowego rytmu.
Na początku dziewczynki chciały mieć wspólny pokój. Ale po miesiącu starsza (10 lat) oświadczyła, że nie chce już spać z młodszą siostrą. I chodziło nie tylko o sen. To było imo jak sygnał: nie muszę jej już matkować.
Potem z rytmu zaczęła wypadać młodsza córka (5 lat). Pojawił się bunt:
- Ja nie chcę myć zębów. Nie chcę iść spać... Chcę jeszcze z wami posiedzieć.
Pozbawiona obecności starszej siostry w sypialni zaczęła się domagać większej bliskości Mamy-Cioci (nadal nie wie jak mówić do nowej mamy). Ale wystarczy czasem odwrócić uwagę (Która pastę nałożyć na szczoteczkę, tą, czy tamtą), a bunt przed myciem zębów ustępuje. Mama-Ciocia usiądzie przy łóżku lub położy się obok, zaśpiewa piosenkę i dziecko zasypia (choć czasem trzeba posiedzieć przy niej ponad godzinę). Jak już zaśnie to śpi spokojnie do samego rana. Budzi się regularnie sama o 6 -7 rano.
Odmienną postawę przyjęła natomiast starsza z naszych córek. W pewnym momencie stwierdziła, że:
Śpię z Wami.
I sama wpakowała się sypialni rodziców. Początkowo na pojedyncze noce. Ale od dwóch tygodni to: "dziś śpię z wami" słyszę każdego wieczora... Więcej. Sama nie zaśnie. Czeka do momentu, aż z żoną zakończymy już dzień i sami zaczniemy szykować się do snu. Kładzie się obok nas.. "Na chwilę"... Gdy zaśnie, a ja spróbuję wynieść ją do jej sypialni to - budzi się po jakimś czasie i zaczyna płakać. Mówi, że nie może już zasnąć bez przytulania. I na ten argument nie znam odpowiedzi innej niż pozwolenie na "skok" do łóżka rodziców.
I tak starsza córka wprowadziła się do sypialni rodziców.
Ale przyszła pora na porzucenie tego trochę koszarowego rytmu.
Na początku dziewczynki chciały mieć wspólny pokój. Ale po miesiącu starsza (10 lat) oświadczyła, że nie chce już spać z młodszą siostrą. I chodziło nie tylko o sen. To było imo jak sygnał: nie muszę jej już matkować.
Potem z rytmu zaczęła wypadać młodsza córka (5 lat). Pojawił się bunt:
- Ja nie chcę myć zębów. Nie chcę iść spać... Chcę jeszcze z wami posiedzieć.
Pozbawiona obecności starszej siostry w sypialni zaczęła się domagać większej bliskości Mamy-Cioci (nadal nie wie jak mówić do nowej mamy). Ale wystarczy czasem odwrócić uwagę (Która pastę nałożyć na szczoteczkę, tą, czy tamtą), a bunt przed myciem zębów ustępuje. Mama-Ciocia usiądzie przy łóżku lub położy się obok, zaśpiewa piosenkę i dziecko zasypia (choć czasem trzeba posiedzieć przy niej ponad godzinę). Jak już zaśnie to śpi spokojnie do samego rana. Budzi się regularnie sama o 6 -7 rano.
Odmienną postawę przyjęła natomiast starsza z naszych córek. W pewnym momencie stwierdziła, że:
Śpię z Wami.
I sama wpakowała się sypialni rodziców. Początkowo na pojedyncze noce. Ale od dwóch tygodni to: "dziś śpię z wami" słyszę każdego wieczora... Więcej. Sama nie zaśnie. Czeka do momentu, aż z żoną zakończymy już dzień i sami zaczniemy szykować się do snu. Kładzie się obok nas.. "Na chwilę"... Gdy zaśnie, a ja spróbuję wynieść ją do jej sypialni to - budzi się po jakimś czasie i zaczyna płakać. Mówi, że nie może już zasnąć bez przytulania. I na ten argument nie znam odpowiedzi innej niż pozwolenie na "skok" do łóżka rodziców.
I tak starsza córka wprowadziła się do sypialni rodziców.
wtorek, 7 lutego 2017
Każda chwila razem
Subskrybuj:
Posty (Atom)